"Ci ułani, ach ułani!
Jakie oni mieli wąsy, Jakie szable, jakie lance"
- wspominają pokojówki Ciotuni wypatrując zwycięskich grenadierów. Są to pierwsze słowa "Ułanów" Jarosława Marka Rymkiewicza, komedii drwiącej z narodowych świętości, a przecież wyrosłej z tych właśnie tradycji. W Teatrze Dramatycznym jeszcze przed rozpoczęciem właściwej akcji słuchamy nagrania popularnej żołnierskiej piosenki: "Ułani, ułani, malowane dzieci, Niejedna panienka za wami poleci..." Na scenie różne symbole na zawsze zrośnięte z naszą historią: skrzyżowane na ścianie szable, zatknięte proporczyki, orły, święte obrazki. Prof. Maria Janion nazwała kiedyś "Ułanów" "komediową syntezą romantyzmu". Będziemy świadkami ułańskiej szarży Rymkiewicza na najwznioślejsze hasła z naszej historii i literatury. "Dziś już bynajmniej nie idzie o to, aby wytrwać w spuściźnie, którą nam przekazały pokolenia, idzie o to, aby ją w sobie przezwyciężyć. Marna jest ta kultura polska, która tylko wiąże i przykuwa, godna uznania i twórcza, i żywa ta, która wiąże i wyzwala jednocześnie" - pisze Gombrowicz w Dzienniku z roku 1954.
Ale to wyzwalanie ze stereotypów myślowych, wiekowych przyzwyczajeń i narodowych tradycji, tak charakterystyczne dla naszej współczesnej dramaturgii (Witkacy! Gombrowicz! Mrożek!), wcale nie przebiega łatwo, nie zawsze jest dobrze rozumiane i właściwie odbierane. Może m.in. dlatego tak długo szturmowali Warszawę "Ułani" Rymkiewicza, Ta komedia-serio - jak ją nazwał sam autor - kpi bowiem szczególnie ostro, chwilami wręcz boleśnie, z rozmysłem godząc w to wszystko, co zwykliśmy otaczać największą czcią i miłością. A więc przede wszystkim wyśmiewa mit polskich ułanów: straceńcze szarże z piosenką na ustach, nieszczęśliwe, przez nagłą śmierć na koniu kończące się miłości, panienki z białych dworków na próżno wyczekujące narzeczonego. A przy tym starsze pokolenie szlachetnych opiekunów wszystkimi tymi intrygami kierujące i zawsze-podporządkowujące uczucie młodych własnym kalkulacjom.
Rymkiewicz, autor wcześniejszych hiszpańskich imitacji, oczarowany następnie i opętany Fredrą, musiał się z jego mitem zmierzyć. I może właśnie dzięki Fredrze - tak popularnemu w naszym społeczeństwie - komedia Rymkiewicza zyskała szansę dotarcia do szerokiej widowni. Bo tu niemal każda postać ma swój dobrze wszystkim znany rodowód, stanowi pewien symbol, zarówno Zosia jak Ciotunia, Major, Lubomir, Jan czy Widmo Księcia, a nawet Ania i Frania, fertyczne pokojówki zapamiętane z Dam i huzarów. Nie wszystkie jednak igraszki literackie, których tu nam Rymkiewicz niemal w nadmiarze dostarcza, są równie łatwe w odbiorze. W lekkiej i zgrabnej komediowej formie zawarł ich tyle, że im widz bardziej oczytany, tym lepiej się na niej bawi. Raz tropi Mickiewicza, raz Słowackiego, by za chwilę przejść do Wyspiańskiego itp., itd.
Marek Okopiński, któremu zawdzięczamy wystawienie Ułanów w stolicy (prapremiera krakowska miała miejsce w T. im. Słowackiego w r. 1975, natomiast Okopiński zrealizował rzecz w Toruniu 21 marca 1982 r.), nie uległ pokusie wyłącznie literackich smaczków. Postanowił - jakże słusznie - pójść bardziej niezawodnym tropem. Zderzył nasze pojęcie o ułańskiej fantazji z realiami polskiego dworku położonego przy głównym szlaku bitewnym. Nie gubiąc cennych literackich odniesień, wydobył przede wszystkim humor tkwiący w tym zderzeniu, narzucił akcji odpowiednie tempo, jasno przeprowadził główny wątek pogmatwanej miłosnej intrygi. Ale przy całej zabawie nie zapomniał o znacznym ładunku goryczy. Toteż w toku bystro biegnącej akcji, jakby w pojedynku słownym na dowcip i skojarzenia, w szybkim rytmie wiersza wyraźnie zaakcentował niespodziewanie serio wypowiedzianą przez Jana znamienną kwestię: "Ja zostaję, bo ja muszę patrzeć panie /żeby mi te łapy obce nie zdusiły mego dziecka/ kiedy dziecko będzie rosło".
W tej zgrabnie poprowadzonej grze wokół miłosnych przekomarzań panienki z temperamentem szczególnie cieszą poszukiwania prawdziwego mężczyzny. Ma on przecież przysporzyć światu nowego wodza, który w przyszłości zbawi i wyzwoli cały naród. Bawi pozorna gra o wyższe ideały, bawi nawet przegrana, ale te swojskie niemożności dużo bliższe są ostrej grotesce i celnej parodii niż szlacheckiej komedii. Z aktorów zwłaszcza odtwórcy ról głównych, a więc Janina Traczykówna jako Ciotunia, Jan Tesarz w roli Grafa feldmarszałka i Iwona Głębicka - Zosia ładnie zarysowali swoje postacie lekko, a przez to celnie kpiąc sobie z nich i ich literackich paranteli. Spektakl umiejętnie podkreśla zamierzone przez autora pomieszanie scenicznych czasów: okna są zaklejone paskami papieru systemem z ostatniej wojny, pokojówki chodzą w pantalonach, ale z fryzurą punków, Jan namawiany na zrobienie Zosi dziecka dziwi się głośno: I "To już za to dają krzyże?" itp. O tym, że Marek Okopiński wybrał słuszną drogę w realizacji tej niełatwej przecież sztuki, najlepiej świadczy żywa reakcja widowni. Szarża ułańska tym razem osiągnęła zwycięstwo.