Artykuły

Sted na chicagowskiej i tarnowskiej scenie

Kiedy dowiedziałem się, że Tar­nowski Teatr - tarnowscy ak­torzy (Marek Kępiński, Jerzy Kołodziej) - wyjechali na gościnne występy do Stanów Zjednoczonych ze spektaklem "Sted", zadałem sobie pytanie, dlaczego właśnie Stachura zainteresował polsko - amerykańską publiczność? Jak to się stało? I czy rzeczywiście zainteresował?

Spotkałem się z nimi kilka dni po ich powrocie. Był sobotni wieczór, godzina 17. Za chwilę mieli wejść na scenę i zagrać "Steda" po raz pięćdziesiąty. Usiedliśmy w garderobie. Oni jeszcze myślami tam, za oceanem. Oglądają zrobione fotografie, przypominają sobie zwią­zane z nimi sytuacje, ludzi, miejsca. Ja już my­ślami tu, o ich spektaklu-wyjeździe. Oglądam zrobione fotografie...

Wreszcie włączyłem dyktafon. Słuchałem. Nagrywałem. Aha. Przyszedł jeszcze dyrektor - reżyser Stanisław Świder. I tak sobie poroz­mawialiśmy.

Dlaczego?

I okazało się, że o wszystkim zadecydował trochę przypadek, trochę zrządzenie losu, taki życiowy teatr. Bo początkowo Polacy - Ame­rykanie chcieli zobaczyć tarnowską "Zemstę", której sława (o czym zresztą już pisałem) do­tarła aż za ocean. - Końcem czerwca, począt­kiem lipca, zadzwonił do teatru Zygmunt Dyrkacz, dyrektor Teatru im. F. Chopina w Chica­go, z pytaniem o możliwość przyjazdu 'Zemsty' na gościnne występy" - opowiadał Stanisław Świder. - Ale jak wiadomo, wyjechać z całym zespołem, wszystkimi dekoracjami, byłoby trudno i rozmowa utknęła w martwym punkcie. Pan Zygmunt jednak co jakiś czas dzwonił i ponawiał swoje zaproszenie. W końcu zapro­ponowałem jakąś mniejszą formę, której zmiana trybu sceny na scenę nie zniszczy. Mój wybór padł na "Steda".

Ale nie tylko ten spektakl został zaprezen­towany za oceanem. Tarnowscy aktorzy-muzycy przygotowali również specjalny program (wybór tekstów: M. Kępiński, opr. muzyczne: J. Kołodziej, opieka reż. St. Świder), z którym

wystąpili w ogromnej sali Centrum Kultury Chicago, podczas obchodów 55 rocz­nicy powstania w gettcie oraz Powstania Warszawskiego. - Kiedy Marek opowiadał o po­wstaniu, wzajemnych powią­zaniach tego w gettcie i War­szawskiego - mówił J. Koło­dziej - ciągle padały pytania o stosunek Polaków do Ży­dów. O nasz skrywany anty­semityzm. I my musieliśmy to gdzieś prostować, bronić się, choć nie byliśmy do tego przygotowani. I choć nie po to tam przecież pojechaliśmy.

Stachura - outsider?

"Sted" był grany w Chica­go dwukrotnie na scenie Te­atru im. Chopina, przy nadkomplecie publiczności. - A konkurencja była niezła, bo w tym samym czasie koncertował Stan Borys, odbywała się chicagowska pre­miera 'Pana Tadeusza', ze swoim spektaklem przyleciała także Anna Seniuk - opowiadał M. Kępiński. - Zresztą jechaliśmy - lecieliśmy tam z lekką obawą, jak zostaniemy przyjęci. Czy Stachura stanie się nośnikiem, przekazem dla tych zagonionych - zapracowanych ludzi. Ba­liśmy się, że ludzie nie będą chcieli wniknąć w ten trudny świat. Pytaliśmy samych siebie, czy oni tego potrzebują.

Kiedy szedłem na to spotkanie, myślałem właśnie o tym, czy oni tam w Stanach - a my tutaj, wciąż pamiętają - pamiętamy Stachurę. Wiadomo - Miłosz, Szymborska, Mickiewicz, Słowacki. O tym wiedzą - wiemy wszyscy. Ale Stachura? St. Świder mówi, że sam długo za­stanawiał się w trakcie pracy nad tym spektaklem, czy prowokacja poetów pokroju Stachu­ry właśnie, Wojaczka, nie "zwietrzała"? Czy obecnie, wobec innych, nowych, bardziej spek­takularnych, ta nie wydaje się nie na miejscu, jest nawet zbyt romantyczna?

Okazało się zupełnie inaczej. Po spektaklach widzowie mieli dużo pytań. Chcieli się jeszcze czegoś dowiedzieć. Bardzo nurtowała ich kwe­stia samobójczej śmierci Stachury, którą inter­pretują w kontekście politycznym. M. Kępiński przytoczył nawet pewne ciekawe zdarzenie. - Po jednym spektaklu przyszła pewna pani, którą Stachura odwiedzał dość często podczas swoich pobytów w Warszawie. Ona wtedy mieszkała z mężem i często gościła Steda w swoim domu. Przyszła po spektaklu i powie­działa: wszystko w porządku, dżinsy kurtka, w porządku, ale dlaczego ty nie masz szalika ? Przecież Sted zawsze chodził w szaliku.

Chicagowska polonia

Około 2 milionowa grupa. Częściowo zżyta ze sobą, częściowo sobie obca. Jest dużo tarnowiaków. I dużo aktorów.

Ci ostatni właśnie marzą otym, aby tam, w Chicago, w teatrze im. Chopina, zrealizować... fredrow­ską "Zemstę". Może dlatego tak bardzo chcieli zobaczyć tę tar­nowską. Podobno mają problemy z obsadą. Podobno mają proble­my z kostiumami. Ale jedno jest pewne - co zauważyli nasi tar­nowscy twórcy - mają wielką chęć, zapał, ochotę. A to już dużo.

Tarnów

Musieliśmy kończyć. Przed wy­jazdem do Chicago, "Sted" grany był między innymi w Żabnie. I podobno był to bardzo dobry spektakl. Jak sami mówili: "w Stanach powtórzyliśmy Żabno". Zbliżała się 18.00. Usiadłem więc na widowni. I zacząłem oglądać. Patrzeć. Słuchać. Półto­rej godziny minęło dość szybko.

Wtedy, w sobotę, nie wiem, czy powtarzali Żabno, czy powtarzali Chicago. Nie wiem na­wet, czy cokolwiek powtarzali. Wiem tylko tyle, że dopiero brawa przypomniały mi o tym, że ktoś - gdzieś od 19.00 czeka na mój telefon.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji