Artykuły

Brak ducha

"Obowiązek, który ojczyzną albo narodem nazywamy" - to najczulsza struna, którą Norwid delikatnie dotyka, potrąca, szarpie. Wiele jego refleksji poetyckich, wywodów myślowych krąży wokół naszej tożsamości, historii i kultury, która ukształtowała nas takimi, jacy jesteśmy. Znamienne jest wyznanie poety w "Promethidionie": "Mam tu tłumaczyć, dlaczego o rzeczach narodowych w tej estetycznej pracy mówię...". Norwid dał przenikliwą diagnozę polskich odrębności, ocenianych z dystansu filozofa i historiozofa, a wypowiadanych z wrażli-wością i żarliwością poety, osobnym językiem, kunsztownymi metaforami. Miał świadomość swych odkryć formalnych. "Zwolona" nazwał monologią. We wstępie odnotował swoim szykiem słów: "Różnogłosego dotąd monologu na żadnej jeszcze scenie nie widziano".

Teatry, snadź, nie czuły się na siłach, by zmierzyć się z utworem będącym przede wszystkim kłębowiskiem racji i argumentów, nie dbającym o rozwinięcie wprowadzonych wątków. Jest to jakby ekspozycja sądu autora nad ułomnościami rozwiązań społeczno-politycznych w skrajnych sytuacjach. Norwid pisał "Zwolona" pod mocnym wrażeniem wydarzeń lat czterdziestych XIX wieku ("pisany na zaraniu ostatniego europejskiego ruchu", gdy opuścił Legiony Mickiewicza).

Nie osadził jednak "Zwolona" w konkretnych realiach czasu, miejsca, okoliczności, lecz w perspektywie uniwersalnej. W słowie do czytelnika zaznaczył, że "partii żadnej na celu nie mógł mieć nie mający zaszczytu policzenia się w żadnej".

Jego bohaterowie są jakby znakami charakterystycznych poglądów i zachowań, na różnych płaszczyznach: historiozoficznej, politycznej, społecznej, narodowej. Poeta się z nimi wadzi, polemizuje, przygląda im się z różnych stron. Kpi z reakcji bohaterów, które z góry można przewidzieć. Ze spiskowców nie znajdujących równowagi pomiędzy rozumem i spontanicznością działania, z zadufanego w sobie despoty, z donosiciela.

Czy nie można przerwać kręgu tych bolesnych powtórek dziejowych. Odczarować tego koła. Swój niepokój wyraża mocnymi, przesyconymi gorzką prawdą, ironią, kpiną, osądami stron biorących udział w tej grze: spiskowców i despoty, którego władza na przemocy się wspiera. Ośmiesza te wszystkie cechy, które komplikują życie publiczne. Kwestie "Zwolona" dotyczące narodowej natury, relacji: rządzący i rządzeni, sposobów rozwiązywania wspólnych spraw, brzmią całkiem nie staroświecko.

To skusiło nową dyrekcję Teatru Narodowego w Warszawie do sięgnięcia właśnie po "Zwolona". Sama intencja wydobycia tego utworu z półki na scenę spotkała się od razu z przychylnością. Dużo się o "Zwolonie" przed premierą mówiło. Reżyser Krystyna Skuszanka w wywiadach nie skąpiła dzielenia się swoimi wrażeniami z lektury jako czytelnik 1983. W jednej z rozmów zapytała: "A wreszcie, gdzie szukać lepszego zwierciadła naszego czasu?"

Scenografia Krzysztofa Pankiewicza odwołuje się do dobrze znanych narodowych symboli, wśród których górują krzyże. Stwarza klimat do tej swoistej wiwisekcji zrywu i upadku. Oczy szybko jednak przywykają do tła. Najważniejsze jest przecież to, o czym mówią te liczne postacie - głosy przesuwające się przez scenę. Jeśli to przedstawienie przyjmuje się chłodno, monumentalnie, to dzieje się tak ze względu na stereotypowo-deklamacyjne potraktowanie słowa. Brak mu wyrazistości, zróżnicowania, odcieni - misternego wyłuskiwania tego co u Norwida najważniejsze, a często jakby okrężnym sposobem powiedziane - sensu, stosownego do norwidowskiego stylu, rytmu. Dlatego gubi się treść i ostrość norwidowskich obrachunków, niuanse znaczeniowe.

Uświadomiłam sobie tę skazę scenicznego "Zwolona", który jest dyskursem przede wszystkim, a nie kreowaniem pełnych postaci scenicznych, oglądając tuż po przedstawieniu w Teatrze Narodowym telewizyjnego "Promedithiona" w interpretacji Henryka Boukołowskiego. Z jakąż czułością wydobywa on właśnie wartość myśli zawartych w norwidowskich konstrukcjach o sztuce, prawdzie, pięknie, pracy.

O "Zwolonie" można powiedzieć, że jest to przedstawienie czcigodne, ale nie porywa, nie przykuwa. Brak mu wewnętrznej dynamiki, iskrzenia słowa, ducha.

Byłam na jednym z szeregowych przestawień, a nie na uroczystej premierze. Balkony wymiecione, parter przerzedzony. Jak przyciągnąć widza - oto jest pytanie. Satysfakcja wystąpienia z prapremierą "Zwolona" po latach należy się jednak w pierwszym rzędzie nie Scenie Narodowej, którą niektórzy, na wyrost, chcą znowu uznawać za pierwszą. Stolicę wyprzedził o kilka dni Kalisz. Ciekawe, ilu widzów przyciągnie kaliski "Zwolon"? Co do jednego jestem pewna: warto czytać tę niezwykłą, jakby poszarpaną norwidowską monologię. Jak mówi autor: "Co piękne to się każdemu podoba i konfesjonał na to niepotrzebny."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji