Artykuły

Z okazji premiery w Teatrze Narodowym. Dzieło prawdomównego patriotyzmu

Warszawski Teatr Narodowy pod nową dyrekcją (Jerzy Krasowski) i pod nowym patronem (Ministerstwo Kultury i Sztuki) dał premierę swego pierwszego dzieła scenicznego: Norwida "Zwolon", Jest to wydarzenie. Najpierw dlatego, że przedstawienie to stanowi zapowiedź programową pierwszej polskiej sceny. Do takiej bowiem rangi urósł warszawski Teatr Narodowy przez dziesiątki ubiegłych lat, właśnie takie wymagania postawiła mu publiczność.

Krytyka nie umiała tego docenić. Nie dostrzegła żadnego problemu w zawiłej i wielką tradycją europejską obrosłej kwestii narodowego repertuaru. Nie przedstawiła go, nie przedyskutowała, nie uczyniła przedmiotem publicznej debaty. Wprawdzie podnosiła tę kwestię w ciągu ubiegłego półtora roku warszawska organizacja partyjna, wprawdzie kwestia ta stała się ważną przesłanką programowej uchwały KW (Warszawski Program Teatralny), wprawdzie "T.L." - pisała o tym, jednak do podjęcia całościowej próby realizacji ciągle jeszcze daleko. I warto o tym pomówić osobno.

"Zwolon" Norwida w Teatrze Narodowym zapowiada tymczasem program wielkich inscenizacji narodowej klasyki polskiej. I to na miarę ambicji najszczytniejszych, bo mierzących się z największymi trudnościami. Norwid w Polsce grywany jest rzadko, mało kto umie go wystawić, a "Zwolon" nigdy na scenę polską nie trafił. Uchodzi za dzieło piękne, lecz wyjątkowo trudne. Nawet największy nasz znawca Norwida, niestrudzony i znakomity jego wydawca i komentator, Juliusz W. Gomulicki, tak właśnie motywował pominięcie "Zwolona" w pięciotomowych Pismach Wybranych. I "Zwolon" został zapomniany, choć pełny jego tekst ukazał' się w piwowskim wydaniu norwidowych Pism Wszystkich. Zapomniany, bo pomijany, a więc niechciany, w końcu zlekceważony. Jak to u nas.

Ale nie bez ukrytego pod spodem ważniejszego powodu. "Zwolon" bowiem przekreśla nieszczęsną polską dychotomię romantyzmu i pozytywizmu, wbijaną bezmyślnie w głowy naszych dzieci szkolnych od tylu pokoleń, przekreśla ulubiony polski tragizm historyczny polegający na wyborze między niewolą i anarchią, i ukazuje samo najboleśniejsze i najwstydliwsze "jądro polskości": bunt romantyczny przeciw romantyzmowi. Skwitowany "ariostycznym uśmiechem" przez Słowackiego, jako przedmiot wyrafinowanej kpiny poetyckiej, przez Krasińskiego potraktowany jako, przedmiot katastroficznej i eschatologicznej historiozofii, przez Norwida wywiedziony został z Bogurodzicy, ale ukazany w sporze z Mickiewiczem i przeciw jego jednostronnemu rozumieniu polskości. "Zwolon" to dzieło niezwykle gorzkie i bolesne, dzieło najtrudniejszego, bo prawdomównego patriotyzmu, zapowiadające stłumiony gniew i wstręt Wyspiańskiego, nam dziś przypominające rozpacz i niemoc okupacyjnych liryków Gajcego, odmawiających powstańcom polskim prawa nawet do miłości, dzieło w swej krytyce polskości, dokonanej w roku 1848 przeciw euforii Wiosny Lu-dów i u schyłku romantyzmu, nadal nieprawdopodobnie aktualne.

Więc narażone na opór. Pod względem stylistycznym również. Łączy ono bowiem, podobnie jak to jest i u Słowackiego i u Witkiewicza, wzniosłość i trywialność w pewien podskórny nurt groteski, niedoceniany i nielubiany u nas, bo odczuwany jako obraza, jako "szarganie świętości".

Czyż nie jest miarą najważniejszych ambicji takiego właśnie klasyka polskiego na nowo odkryć, odważnie ukazać, narodowym dobrem uczynić? Tak: to zasługa Krystyny Skuszanki, jednego z największych twórców polskiego teatru powojennego, reżysera norwidowego "Zwolona" na scenie Teatru Narodowego.

Recenzje rozważą szczegółowo, w jaki sposób Skuszanka zbudowała swój spektakl: ocenią aktorów, muzykę, i plastykę tego przedstawienia, zdadzą sprawę z funkcji, jaką pełni w tym spektaklu trudne słowo Norwida, paradoksalne i zaskakujące a z postaci scenicznych czyniące indywidualności płaskie, niemal karykaturalne.

Pod wpływem pierwszego wrażenia po przedstawieniu, jedno wszakże chcę powiedzieć: mistrzostwo Skuszanki w tym, że takie postacie potrafi przemienić na scenie w zbiorowość żywą, stanowiącą jakby jedną postać o wielorakim i zmiennym obliczu. Postać symboliczną, postać wielkiej poetyckiej wizji.

Tak naród, który odrzucił swego poetę, swego krytyka, swego najbardziej kochające, go, bo mówiącego prawdę gorzką, ukazuje się w przedstawieniu Skuszanki jako ciąg sennych, gorączkowych marzeń, zwidów i przewidzeń, wypełnionych aż do bólu nastrojem wzniosłego szaleństwa: osamotnionego i wypalającego się w ciszy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji