Artykuły

Niekończąca się opowieść

"Juliusz Cezar" w reż. Jana Englerta w Teatrze TV. Pisze Marcin Kościelniak w Tygodniku Powszechnym.

Spektakl Jana Englerta pokazuje "Juliusza Cezara" jako uniwersalny dramat polityczny, opisujący mechanizmy władzy od starożytnego Rzymu po czasy współczesne.

Bohaterowie noszą białe koszule, krawaty i marynarki. Przemówienie Antoniusza transmitowane jest przez telewizję i tą drogą dociera do pubów, centrów handlowych, mieszkań. Potyczki słowne rywalizujących stron przybierają postać debaty politycznej. Brutus i Kasjusz śledzą przebieg bitwy na ekranach w telewizyjnym studiu. Bitwa to uliczne zamieszki z udziałem policji i wojska - takie, jakie często relacjonują serwisy informacyjne...

Szukając dla opisanej przez Szekspira historii współczesnych odpowiedników, Englert stara się ukazać jej uniwersalny charakter. Zadanie z pozoru łatwe: rzymski pałac zmienił się co prawda w willę z basenem, ale przecież luksus władzy jest ten sam. Choć politycy nie zwracają się dziś do tłumu z trybun, tylko za pośrednictwem kamer, jednak kierują się tymi samymi zasadami bezwzględnej manipulacji. Szekspir opisuje naszą współczesność - to prawda. Jednak aby do niej dotrzeć, nie wystarczy po prostu przebrać go w nasze ciuchy. Trzeba znaleźć odpowiedni klucz - Englertowi częściowo się to udaje.

Udaje się przede wszystkim dzięki temu, że starannie pilnuje, aby spektakl nie obsunął się w rodzajowość. Jego "Juliusz Cezar" to przypowieść, a nie doraźna aluzja polityczna. Bohaterowie są co prawda ludźmi współczesnymi, jednak ukazanymi w taki sposób, by nie przylegali zbyt łatwo do naszego codziennego doświadczenia. Są zimni, majestatyczni, rzadko dają się ponieść emocjom. To bardziej ożywione posągi władców niż ludzie z krwi i kości. Dlatego gdy przemawiają tekstem Szekspira do telewizyjnych kamer, nie odczuwamy dyskomfortu; odbieramy to jako znak wskazujący na ponadczasowe możliwości dramatu - pozbawionego pretensji do sportretowania jakiejś konkretnej sytuacji, osoby czy rzeczywistości. Znak stanie się zupełnie czytelny w scenie, kiedy bohaterowie na moment pojawią się w rzymskich szatach: współczesność w spektaklu Englerta to tylko jedno z możliwych przebrań.

Tym samym jednak zaprzepaszczony został tragiczny potencjał dramatu.

U Szekspira Kasjusz kieruje się niechlubną ambicją, Brutus poczuciem misji o wymiarze ponadosobistym - u Englerta bohaterowie nie są źli ani dobrzy, godni współczucia ani pogardy; nie różnią się od siebie. Są tylko trybami w odwiecznej machinie politycznej. Aktorzy (m.in. Mariusz Bonaszewski, Jan Englert, Jan Frycz, Jerzy Radziwiłowicz) z dużym wyczuciem rozgrywają intrygę, w której obowiązują zasady zimnej kalkulacji i wyrachowania. Jednak gra toczy się poza bohaterami, jakby ich nie dotyczyła - a przecież to ich głowy polecą w razie niepomyślnego obrotu akcji. Dlatego przedstawienie ogląda się wprawdzie w napięciu, ale bez osobistego zaangażowania.

Koncepcja Englerta nie jest pozbawiona wad, ale zrealizowana została starannie i bardzo konsekwentnie. Reżyser wybrał czytelny przekład Barańczaka, skutecznie niwelujący dystans pomiędzy Szekspirem a współczesnością. Skróty przeprowadzono umiejętnie, z jednym wyjątkiem: niepotrzebnie usunięto sceny, które demaskują głupotę i okrucieństwo tłumu. To dobrze dopełniłoby spektakl. Świetnym pomysłem jest finał przedstawienia. U Szekspira dramat kończy się pochwałą nad zwłokami Brutusa, która mocnym akcentem domyka opowieść. Englert dodaje do tego krótki dialog wyłowiony ze środka dramatu - w jego świetle historia toczy się dalej, a polityczna rozgrywka zdaje się nie mieć końca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji