Artykuły

Opowieści wesołego grabarza

W styczniowych zapiskach Pawła Głowackiego w miesieczniku Kraków: "Do dna" w reż. Ewy Kaim z PWST i "Trzynaście sztuk awangardowych" w reż. Romana Siwulaka w Cricotece.

Niedziela

Tłem jest tapeta - kwietne arabeski na dokumentnie spłowiałej żółci. W chałupinie mojej babci (już od wieków w zaświatach) podobna zdobiła ściany pokoju otwieranego tylko na Wielkanoc i Boże Narodzenie. Na spłowiałej żółci i zamarłych bukietach -obrazki w drewnianych ramach spoza czasu. Dwa z nich święte, oczywiście. Cudowne, wzruszające kicze odpustowe: na jednym i drugim - Maryja z Dzieciątkiem, otulona blaskiem. Wokół - wiekowe fotograficzne portrety śmiertelników. Na jednym - prababcia i pradziadek, stuletni, o twarzach sekundnikiem zrytych jak oblicza starych poetów, Wystana Audena lub Samuela Becketta. Obok - trzy portrety trzech młodych, dorodnych dziewuszek i dwa dwóch krzepkich młodzieńców. Może to prawnuczęta? Obojętne. Dobrze się czują tutaj, na tapecie godnej skansenu, w towarzystwie odwiecznego kiczu świętego. Pięciu młodym twarzom nie wadzi bliskość zupełnie skamieniałych, zrytych twarzy z czasu zupełnie innego, nie z ich czasu. I zupełnie nie drażnią tych twarzy ani korale, może kurpiowskie, których nie nosi się już od wieków, ani niemodne kubraki, niech będzie, że z Kujaw, ani białe, rzecz jasna fundamentalnie wykrochmalone koszule, w jakich inna, zupełnie inna, rewolucyjnie nawiedzona młodzież aktorska wstydziłaby się siedzieć samotnie w domu przy zgaszonych światłach, a cóż dopiero o wyjściu do ludzi mówić. Pięcioro młodych jest z tym, co otacza ich portrety, w takim związku zgody, że nie ukryli swych nazwisk. Pod ich portretami przeczytać można: Dominika Guzek, Agnieszka Kościelniak, Jan Marczewski, Łukasz Szczepanowski, Weronika Kowalska. I to tyle. Tak wygląda program seansu "Do dna" - dyplomowego spektaklu, który z pięciorgiem studentów wydziału wokalno-aktorskiego krakowskiej PWST Ewa Kaim stworzyła. Starość i młodość, epoki nicujące się wzajem, odległe czasy -w jednym czasie. I żadnych zgrzytów między nimi.

Środa

Stare opowieści! Nic wam nie dorówna...! Tak, jakoś tak wzdycha któryś z bohaterów Samuela Becketta. Zabawne, dla dzisiejszej nowoczesności teatralnej zawstydzająco zabawne i bardzo kłopotliwe: oto z pióra giganta światowej awangardy scenicznej XX wieku skapuje takie miłosne wyznanie, które bez żadnego ryzyka uznać można za wyznanie jego własne. Stare opowieści, fabuły, wiersze, omszałe obrazy, symfonie, sonaty, wiekowe rzeźby, wszystko, co na pozór już dziś martwe, godne co najwyżej odkurzania raz w roku muzealną szmatą. Więc także dokumentnie już osiwiałe awangardy - bo wiadomo przecież, że nic tak prędko nie kapcanieje i wystyga jak estetyczne rewolucje. Osiwiałe awangardy i jeszcze regionalne pieśni, piosneczki raczej, przyśpiewki przez anonimów układane i nucone przez pokolenia w wioskach, co już wieki temu obróciły się w powietrze. Lecz piosneczki ocalały. Śpią w księgach wielkich zbieraczy, wielbicieli tego muzyczno-słownego pchlego targu, choćby w księgach Oskara Kolberga. Tak, śpią, ale też przez godzinę i czterdzieści minut - fantastycznie nie śpią.

Sobota

Tyle trwa seans Kaim. Z ksiąg etnograficznych, z tego pchlego targu Włodzimierz Szturc wybrał kilkanaście, może kilkadziesiąt piosneczek i ułożył je wraz Kaim w śpiewaną i tańczoną opowieść... O czym właściwie? A niby o czym ludzie - Sofoklesy, Moliery, Szekspiry, Calderony, Becketty, Czechowy i mrowie bezimiennych - bają sobie od zawsze, w godzinie pustawej, już po dniu, jeszcze przed nocą? O tym, co nieuchwytne. Łudząc się pięknie, że może właśnie w tej godzinie uda się zrozumieć, uchwycić, i że przez to będzie lżej. O tajemnicach miłości więc, o bólu zazdrości, o niewytłumaczalnym uporze niespiesznie kręcących się pór roku, o sekrecie dotyku, o lęku przed końcem, o milczeniu - jedynej odpowiedzi na pytanie, co jest po drugiej stronie, o goryczy samotności, o wielu innych niejasnościach codziennych, które próbuje się zdławić śpiewem lub tanecznym przytupem, na przykład - o nieusuwalnym poczuciu ciągłej utraty, ciągłego zamierania, wystygania, o konieczności pożegnań, o narastającym kopcu pustych krzeseł. O tym wszystkim u Kaim fenomenalnie tańczy i śpiewa pięcioro studentów, którym nie wadzą archaiczne nuty, stare słowa ani gesty omszałe.

Poniedziałek

Ile awangard gwałtownie wybuchło i gwałtownie sczezło w XX wieku? Jak wysoki jest kopiec pustych krzeseł rewolucji estetycznych, teatralnych i literackich, plastycznych i muzycznych? Istnieje inne pytanie. Co czynić dziś z tym kopcem? Płakać nad nim? Rwać włosy z głowy? Protestować? Czynić próby nachalnej reanimacji? Szyderczo kpić? Nic nie robić? Machnąć ręką, odwrócić się na pięcie i odejść? A może uczynić wobec kopca pustych krzeseł gest melancholijnego pożegnania, melancholijnego, lecz bez tonów elegijnych, pogrzebowych, bez ołowianego klimatu stypy? Roman Siwulak - malarz i jeden z naczelnych aktorów Tadeusza Kantora - na wielkiej scenie nowej Cricoteki wykonał ten ostatni gest.

Czwartek

Wpadł w ręce Siwulaka iście komiksowy zeszyt "A song to the Avant-Garde" Kennetha Kocha. Ot, krótkie, bardzo krótkie, nagłe niczym błysk - sztuczki dramatyczne, dialożki właściwie, ilustrowane szkicami Larryego Riversa. Od tego poetycko-malarskiego kolażu, przez Piotra Sommera przetłumaczonego, kolażu, w którym wirują widma wielkich awangard - jest Robert Wilson i Ariane Mnouchkine, jest Guillaume Apollinaire i Federico Garcia Lorca, jest rzecz jasna Kantor, są rosyjscy konstruktywiści, i sporo innych "odnowicieli"- od tego zatem kolażu Siwulak wyszedł i stworzył seans-pożegnanie: "Trzynaście sztuk awangardowych". Melancholijne "pa, pa", lecz bez łez. Taka jest tonacja jego odpowiedzi na stare, przez Kantora uparcie stawiane pytanie: co właściwie zostało, co zawsze zostaje z awangardy, zwłaszcza tej masowej, z "pospolitego ruszenia awangardy"? Jan Kott, którego 15. rocznica śmierci minęła 22 grudnia - kiedy jego olśniewające teksty stawały się nieuchronnie epitafiami, pożegnaniami duchów, zwykł o sobie mówić: "Jestem wesołym grabarzem". Ten szlachecki tytuł pasuje też do Siwulaka.

Piątek

W opowieści wesołego grabarza Siwulaka - opowieści starej, której nic nie dorówna, bo czy kiedyś cokolwiek dorównało spokojnej, ciepłej, delikatnej melancholii - siedmioro aktorów: Norbert Burkowski, Tadeusz Dylawerski, Alla Maslovskaya, Aleksandra Matlingiewicz, Piotr Sommer, Jan Trzupek, Agnieszka Zieleziecka - wciela się, jeśli dobrze policzyłem, w aż 52 figury, cienie, 52 ślady niegdysiejszej świetności awangardowej. Dziś migotliwa ta, papuzio barwna, widmowa menażeria smacznie i lekko bawi w seansie Siwulaka, na scenie nowej Cricoteki bawi siebie i nas swym rozdygotanym teatrzykiem na pożegnanie, trochę cyrkowym, trochę marionetkowym, trochę operetkowym, nigdy koturnowym. I przez godzinę z niewielkim okładem - żadnemu z aktorów nie przeszkadza towarzystwo przeszłości rewolucyjnej, która przecież zmienia się z wolna w zupełną mumię. Tak jak pięciorgu studentom nie przeszkadzają opowiastki z zamierzchłych Kujaw bądź innego omszałego Mazowsza.

Wtorek

Tutaj, w tym spokojnym geście zgody z przeszłością, spotyka się Siwulak z Kaim. To, co było - awangardy XX wieku, stareńkie regionalne piosneczki - nagle obraca się we włókno teraźniejszości. Nie mogło stać się inaczej. Tak w teatrze jest zawsze, gdy się o starych opowieściach powie: "To jest tym, co jest moje!".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji