Artykuły

Tadeusz Malak: Mistrz żywego słowa

Podczas żałobnej mszy świętej w kościele sióstr Norbertanek Dorota Segda, rektor krakowskiej PWST, powiedziała: "Z rzeczy świata tego pozostaną tylko poezja i dobroć - napisał Norwid. Z tych rzeczy utkany był Tadeusz Malak".

- Walka każdego aktora o istnienie to dopominanie się o w miarę szeroką przestrzeń realizowania siebie. Miałem dwie takie przestrzenie: teatru instytucjonalnego i własnych poszukiwań. Kiedyś ludzie chodzili do teatru z autentycznej potrzeby, cieszyło ich to, że tam spotkają drugiego żywego człowieka, który czasem pomyli się na scenie i każdego wieczoru gra swoją postać nieco inaczej. To jest ten ludzki, autentyczny wymiar teatru. Dziś jesteśmy "wykastrowani" z wyobraźni przez dziesiątki kanałów telewizyjnych emitujących idiotyczne programy. Stajemy się coraz bardziej wygodni, ulegamy wielkim uproszczeniom, coraz niechlujniej mówimy - to efekt świata obrazkowego, który nas atakuje. Dlatego z uporem maniaka walczę, by słowo w teatrze miało właściwy wymiar. I tego też uczę swoich studentów - powiedział mi Tadeusz Malak podczas jednej z naszych wielu rozmów.

A były do nich często okazje, bo znaliśmy się wiele lat. Mieszkaliśmy kilkadziesiąt metrów od siebie, co sprzyjało spotkaniom: w drodze na zakupy, podczas spacerów w parku. Był mocno wpisany w krakowski pejzaż. Wyglądał malowniczo: czarny kapelusz, czarny płaszcz i czerwony szal przerzucony z fantazją - niczym Przybyszewski. Czasami odwiedzałam gościnny dom pani Krystyny i pana Tadeusza. Czasami pan Tadeusz wpadał na kawę do nas. Ostatnio był w grudniu i wręczył mi przepięknego storczyka. Storczyk stoi nadal, ale pana Tadeusza już nie ma z nami. Odszedł od nas znakomity aktor krakowskich teatrów, przez wiele ostatnich lat związany ze Starym Teatrem, gdzie zagrał najwspanialsze role. Był też wieloletnim profesorem krakowskiej PWST, jej prorektorem, był słynnym "panem od poezji".

Urodził się w Żninie, ale w Poznaniu podjął edukację finansisty, co zaowocowało rozpoczęciem pracy naukowej w poznańskiej Wyższej Szkole Ekonomicznej. - Zostawiłem w Poznaniu 103 metry bieżące archiwów w języku niemieckim i przyjechałem pod Wawel na konkurs recytatorski. Zdobyłem I nagrodę, zdałem egzamin eksternistyczny i otrzymałem angaż do Teatru Rapsodycznego - wspominał Tadeusz Malak.

W Krakowie początkowo czuł się obco i od nowa musiał budować swoje życie. Panowała bieda, która każdego dnia zaglądała w oczy i kazała m.in. często zmieniać mieszkania: akademik na pokój w Hotelu Garnizonowym, a gdy ten okazał się za drogi, pan Tadeusz przeniósł się do poniemieckiego bunkra, po którym w nocy biegały szczury. Wszystkie trudy wynagradzał Teatr Rapsodyczny założony przez Mieczysława Kotlarczyka, o którym aktor napisał książkę i mógł opowiadać godzinami, w emocjach i z miłością. W Rapsodycznym zagrał wiele znaczących ról z Gustawem Konradem w "Dziadach" włącznie.

- Otrzymałem recenzję od samego Karola Wojtyły, który współtworzył przecież ten teatr, a później, już jako kapłan, pisywał recenzje do "Tygodnika Powszechnego". Był chyba na naszych wszystkich przedstawieniach, ale przychodził nieoczekiwanie, zwykle dowiadywaliśmy się o tym po spektaklu. To jest jakaś tajemnica losu, że dla człowieka będącego przez ostatnie lata sumieniem i autorytetem świata, właśnie teatr był jednym z etapów przygotowującym go do pełnionego potem powołania. Rapsodyczny był fenomenem. Na tym teatrze słowa wychowały się pokolenia Polaków. Nigdy potem nie udało się już powtórzyć takiej formuły teatralnej. Może się już przeżyła? Kontynuacja jest możliwa, ale to jest najtrudniejszy rodzaj teatru. Niełatwo trafić do wyobraźni człowieka, u którego w domu lecą z TV obrazki.

Malak grał wiele pierwszoplanowych ról, był w spektaklach Mieczysława Kotlarczyka m.in. Poetą w "Eugeniuszu Onieginie", Hermesem w "Odysei" i Tadeuszem w "Panu Tadeuszu". Był jednym z filarów tego teatru, w którym grał i reżyserował, a którego gwiazdami były też dwie damy krakowskich scen: Danuta Michałowska i Halina Kwiatkowska.

To w tym teatrze, w którym słowo uznawano za podstawowy środek wyrazu, zaczęła się wielka miłość Tadeusza Malaka do poezji. Później zainteresował się małymi formami teatralnymi i teatrem jednego aktora. Pisał dziesiątki artykułów o teatrze, poezji i recytacji. A przede wszystkim scenariusze, według których przygotowywał monodramy. Kiedy pan Tadeusz zaczynał mówić o poezji, w jego oczach pojawiał się żar, a dłonie poruszały się w niespokojnym geście. - Poezja jest skrótem myślowym, paroma słowami tak wiele można wyrazić. Ona przecież tworzyła teatr, bo lot poety jest lotem ważnym.

Kiedy wyszedłem z Rapsodycznego, a byłem już uznanym aktorem, ambicja nie pozwalała mi walczyć o role. A ponieważ zawsze byłem niecierpliwy i niepokorny, więc zakasywałem rękawy i pisałem scenariusze, robiłem adaptacje, często scenografię, muzykę, pakowałem sprzęt do autobusu, pociągu i ruszałem w Polskę z tym jednoosobowym teatrem, grając "Tren andaluzyjski", "Małego Księcia" - ulubioną moją lekturę - czy "Zaczarowaną dorożkę".

Z przejęciem opowiadał o likwidacji jego ukochanego Rapsodycznego, której sprzeciwiał się sam Karol Wojtyła, pisząc listy do władz. Teatr był niewygodny ideologicznie, należało się pozbyć "klerykałów nielojalnych wobec państwa ludowego" - jak ironizował Mieczysław Kotlarczyk w swojej Reducie słowa.

Potem przez wiele lat aktor związany był z Teatrem im. J. Słowackiego i Sceną STU, zagrał wiele ról w Starym Teatrze z Reżyserem w spektaklu Szajny "Łaźnia" i rolami Ducha i Adolfa w "Dziadach" Swinarskiego na czele. Wyreżyserował kilka spektakli, z których "Ja jestem Żyd z Wesela" zagrano ponad 600 razy. Teraz już nikt nie zobaczy słynnego Żyda.

A poetyckim mistrzem Tadeusza Malaka był Zbigniew Herbert, z którym aktor nie tylko przyjaźnił się wiele lat, lecz także zrealizował kilka spektakli na podstawie jego tekstów. Wszystko zaczęło się od scenicznej realizacji "Drugiego pokoju" Herberta, a skończyło na spektaklu "Przyjaciele odchodzą" zrealizowanym w Starym Teatrze. - Zbyszek był wspaniałym człowiekiem: dowcipnym, jasnym, z nim chciało się wciąż być. Nie lubił pisać, wolał czytać, zwiedzać, oglądać zachody słońca, dobre malarstwo. Pisał wtedy, gdy był bardzo zmęczony. Odwiedzałem go w Warszawie, gościłem wielokrotnie u nas w domu. Rzadko rozmawialiśmy o poezji, częściej o życiu, przygodach, sprawach codziennych. Od Zbyszka uczyłem się mądrości, ale i niezłomności, walki o własne ideały wbrew wszystkiemu i wszystkim.

Obok teatru wielką pasją Tadeusza Malaka było nauczanie. Kilkanaście aktorskich roczników krakowskiej PWST wypuścił spod swoich skrzydeł, ucząc ich wymowy i wiersza. - Mąż czasami przesłuchiwał kandydatów na studia aktorskie. Zwykle zaczyna od odradzania im tego zawodu - śmiała się podczas onegdajszej rozmowy pani Krystyna, żona, także aktorka. - To prawda - mówił pan Tadeusz. - Wzorem profesora Fuldego mówiłem im: Dajcie sobie spokój. Oprócz aktorstwa jest tyle pięknych zawodów na "a": a inżynier, a szewc... - Mąż nie zawsze jest poważnym belfrem, rozprawiającym o poezji, posłannictwie, etosie aktora. Ma ze studentami świetny kontakt, wiele rozmawiają o życiu, żartują. Obserwowałam to, gdy był chory i zajęcia odbywały się u nas w domu. Donosiłam herbatki, więc słyszałam, jak rozprawiali o rzeczach ważnych i tych zwyczajnych, codziennych. Oczywiście nigdy nie obywa się bez Herberta - opowiadała mi przed laty pani Krystyna. - Lubię uczyć, bo młodość tych ludzi, ich entuzjazm, pasja, rozbudzają we mnie, wciąż na nowo, potrzebę teatru, ale uczą też poczucia humoru. Przez całe życie mozolnie wypracowywałem je w sobie - z natury jestem facetem serio -bo wiem, że ono daje człowiekowi dystans do siebie i świata - dodawał.

Podczas wizyty w grudniu minionego roku pan Tadeusz zaproponował mi napisanie scenariusza teatralnego na podstawie zebranych przez niego materiałów dotyczących Pępki Singer, czyli Racheli z "Wesela". Już nie wrócimy do tego projektu.

Nie tylko poezja i teatr kierowały życiem aktora. Nieobce mu były też sprawy dnia codziennego. - Malowałem wielokrotnie mieszkanie, sam robiłem regały na książki, gdy z funduszami było krucho.

Naprawić światło, wbić gwoździe - proszę bardzo, żona ma ze mnie same korzyści. I uwielbiam prace ogródkowe, niestety, zdarzają mi się jedynie podczas pobytów u syna, we Francji. Bo jednego marzenia w życiu nie zrealizowałem -nie dorobiłem się domu z ogródkiem. A poza tym los był dla mnie łaskawy. Cała moja droga naznaczona była kontaktami ze wspaniałymi ludźmi. A sława, pieniądze? Nie do tego sprowadza się radość w życiu i zawodzie. Ten świat nie należy przecież tylko do karier, biznesu, wielkich fortun, ale też do wariatów, szaleńców, którzy wnoszą wraz ze swoją twórczością coś ważnego, pozostawiają świadectwo po sobie. Bez szaleńców nie ma sztuki. Dlatego wciąż mam teczkę z napisem: Pomysły niezrealizowane. Puchnie wprost proporcjonalnie do upływającego czasu - opowiadał mi aktor.

Podczas żałobnej mszy świętej w kościele sióstr Norbertanek prowadzonej przez dziesięciu księży pod przewodnictwem bp. Grzegorza Rysia oraz na cmentarzu Salwatorskim licznie zgromadzeni ludzie sztuki żegnali z bólem kolegę, o którym Dorota Segda, rektor krakowskiej PWST, powiedziała: "Z rzeczy świata tego pozostaną tylko poezja i dobroć - napisał Norwid. Z tych rzeczy utkany był Tadeusz Malak".

Podczas jednej z naszych rozmów usłyszałam piękne słowa od aktora: - Kiedy patrzę z perspektywy lat na swoje życie i szukam odpowiedzi na pytanie, co było moim największym marzeniem, to znajduję ją w Modlitwie Tomasza Morusa: "Panie, obdarz mnie zmysłem humoru / Daj mi łaskę rozumienia się na żartach, Ażebym zaznał w życiu trochę szczęścia / A innych mógł nim obdarzać". To jest mój program na życie, co nie znaczy, że udaje mi się go realizować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji