Artykuły

Wertyński w "Syrenie"

Najnowszy spektakl teatru "Syrena", którego premiera odbyła się 26 lutego, jest inny niż to, co nam dotychczas prezentowała ta scena. Inna jest atmosfera, inna tematyka, inni nawet (częściowo" wykonawcy, bo dyrekcja sięgnęła do sławnych nazwisk zaproszonych by wystąpiły gościnnie.

Tytuł "W zielonozłotym Singapurze" brzmi pretensjonalnie i zwodniczo. Ktoś nie zorientowany szukałby egzotyki singapurskiej albo przynajmniej tropikalnych nastrojów. A tymczasem na scenie "Syreny" mamy rosyjską nostalgię, "duszoszypatielnyje" pieśni, ognisty taniec kozacki, gruziński, cygański; mamy brodatych kupców kładących ociężałe od wódki głowy na stole, mamy ów niepowtarzalny urok romansów sprzed lat, do dziś wzruszających ludzi w wieku przedwojennym (sprzed pierwszej wojny...). Ale i współcześni owe romanse przypominają z wielkim powodzeniem, żeby wspomnieć choćby Szczepanika czy Niemena. Ów mylący tytuł wywodzi się z dawnych, jeszcze z roku 1915 tradycji kabaretu rosyjskiego "Nietoperz" i do tych tradycji sięgnął w obecnym spektaklu "Syreny" dyrektor a zarazem reżyser Witold Filler. Całość zaś opracował i przygotował literacko Jonasz Kofta.

Piękny to pomysł! Przez dwie godziny słyszymy wspaniałe pieśni, których wiele żyje jeszcze na całym świecie, ale wiele też umarło razem z epoką, w której się narodziły. Daje więc ten spek-takl odrobinę miłej zadumy, trochę tej lubianej przez Słowian nostalgii, nieco sentymentu, a także uśmiechu. I to dobrze, bo czas tak spędzony czyni człowieka trochę lepszym, sprawia, iż odchodzimy na pewien czas od naszej szarej codzienności do krainy "zielonookiego Singapuru". Odżywa więc piękno starego, dobrego romansu, wracają pieśni znane każdemu jak "Oczy czarne", "Jamszczyk" czy "Bradiaga".

Godzi się zauważyć, że spektakl ten został od strony reżyserskiej, widowiskowej, sce-nograficznej, muzycznej i baletowej przygotowany bardzo starannie, chyba lepiej niż inne spektakle "Syreny". Można by - dzieląc włos na czworo - powiedzieć, że zabrakło trochę pomysłu głębszego, który by sprawił, że nie tylko prezentuje się piękno pieśni i tańca z przeszłości, ale takie daje pewne odniesienia do teraźniejszości. Można by powiedzieć, że wokalistycznie nie wszystkie partie są na odpowiednio wysokim poziomie! Można by też zauważyć, że słowo wiążące jakby nieco odbiegało od nastroju całego przedstawienia, jest płytsze i razi. Ale to nie jest najważniejsze.

Najważniejsze jest to, że powstał spektakl, który w sumie daje niepowtarzalny urok, nastrój działający bardzo na widownię. W końcu nie jest ważne, że o tym, iż Ewa Szykulska jest Princeesą dowiadujemy się jedynie z programu, bo akcja i rola tego nie mówią. Ważne jest na-tomiast, że gościnnie występujący Bernard Ładysz daje prawdziwy popis wokalny. Kiedy śpiewa "Włóczęgę" czy "Przebacz mi" albo "Był bal", to sala dosłownie zamiera. Każde jego ukazanie się (a śpiewa aż sześć pieśni) witane jest wielkimi oklaskami, także po zakończeniu śpiewu. Bernard Ładysz zbiera ogromne brawa. Dobrze prowadzą przedstawienie Bohdan Łazuka i Tadeusz Pluciński. Łazuka nawet w rodzajowych scenkach budzi żywą sympatię publiczności. Reszta zespołu staje na wysokości zadania tym bardziej jeśli przypomnimy, że to teatr "Syrena", a nie opera albo nawet operetka.

W sumie spektakl udany, z pewnością będzie miał publiczność.

I na tym można by w zasadzie zakończyć te popremierowe uwagi gdyby...

Otóż w dzień po premierze Polskie Radio w programie I poświęciło całą dużą audycję zarówno temu spektaklowi, jak i - szerzej - zamysłowi, który przyświecał jego twórcom. W tejże audycji dyrektor Filler powiedział, że "Syrena", przypominając pieśni Wertyńskiego i inne romanse z tamtych czasów, chciała - w miarę swoich możliwości - przyczynić się do wymazywania "białych plam". Tą "białą plamą" jest, według słów dyr. Fillera, fakt zapomnie-nia tamtejszych zjawisk kulturalnych.

Trzeba przyznać, że taki zamysł budzi uznanie. Już nawet nie chodzi o to, że zapomniane zostały "Oczy czarne" lub "Jamszczik", bo to nieprawda. Faktem natomiast jest, iż nie zawsze pamiętamy jaka erupcja talentów nastąpiła właśnie wtedy w Rosji. I to nie tylko w pieśni, ale we wszystkich dziedzinach sztuki - w balecie, teatrze, muzyce, poezji, literaturze. To był Wertyński, ale i Diagilew, i Stanisławski, i Majakowski, i Bułhakow i wielu, wielu innych, których dziś na nowo odkrywamy i podziwiamy.

I w tym sensie "Syrena" swoim najnowszym spektaklem na pewno przyczyniła się na swoim podwórku do wymazania "małej, białej plamki".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji