Artykuły

Madame Farsa

Jak tonący brzytwy, tak polskie teatry chwytają się farsy. Lepsza, gorsza, współczesna czy z myszką Wszystko jedno, byle śmiesznie Niestety, naprawdę śmiesznie jest rzadko; pół biedy jeszcze kiedy nijako, gorzej - gdy żałośnie. Co to się proszę państwa porobiło - jak mawia Pietrzak, a co, jak twierdzi Tym, mawiał jeszcze przed nim Jerzy Dobrowolski - śmiać się czy rozśmieszać już nie potrafimy?

A może tak jak publiczność odwykła przez tyle lat od oglądania fars, tak aktorzy odzwyczaili się od ich grania i trudno im utrafić we właściwy ton? A może nowe sztuki gatunku, mimo że poprzedzone informacją o sukcesach na Zachodzie, nie są najwyższego lotu? Skoro nie są, to może uwspółcześniać stare? O nie, tylko nie to! Gorzej już chyba być nie może niż wtedy, gdy teatr wpadnie na pomysł odmłodzenia na siłę zasłużonej weteranki gatunku... Owszem, widzie-liśmy, nie zdzierżyliśmy... Bo oto rzecz niby dzieje się np. we Francji sto lat temu, a tu (wiecie - rozumiecie) - realia i przytyki rodem znad Wisły lat osiemdziesiątych, a wszystko to okraszone nowomową prościutko z oficjalnego języka propagandy. Niesmaczne, niestrawne, prymitywne, chciałoby się powiedzieć - idiotyczne, gdyby nie to, że komuś mało zorien-towanemu mogłoby to skojarzyć się z owym "boskim idiotyzmem", którym w końcu farsa stoi i się szczyci.

Bo farsa, proszę państwa, jest głupia, ma być taka, a nawet - musi. Sprężyna idiotyzmów powinna rozkręcać się wartko i choć w kierunku ogólnie oczekiwanym, jednak zaskakująco. Co więcej, powinno to przez cały czas wywoływać choćby chichot na widowni, a w momentach kulminacyjnych - niepohamowany ryk. I kto mi powie, że to nie jest wielka sztuka, zwłaszcza w czasach, kiedy mało komu do śmiechu? Niech Bóg ma w swojej opiece autora, reżysera i aktorów

A jednak na "Pani prezesowej" w Syrenie się śmiejemy. Nie wiem, czy tak, jak w 1912, w 1947 czy choćby w 1966, ale się śmiejemy. Syrena "Panią prezesową" wystawiła normalnie, nie próbując Hennequina, Vebera czy Jurandota poprawiać. I jeżeli dziś chcemy mieć pojęcie, czym była farsa w czasach swojej prosperity, na czym polegał jej wdzięk, siła i słabość, to nie ma wyjścia - trzeba wybrać się na Litewską. Po pierwszych dwudziestu minutach szoku i niedowierzania, że to jednak tak piramidalnie głupie, dajemy się powoli i z przyjemnością wkręcać w tę maszynkę nonsensów, by już w drugim, brawurowym i takoż zagranym akcie, dać się "Pani prezesowej" złapać Oczywiście, że połowa sukcesu, to tekst, ale też tej drugiej połowy, a zwłaszcza bez aktorstwa Romana Kłosowskiego, Tadeusza Wojtycha, Zdzisława Leśniaka, Andrzeja Grąziewicza i Teresy Lipowskiej, którzy po prostu potrafią w farsie grać i tworzą ze swych ról prawdziwe perełki, nie byłoby tego zdrowego śmiechu, jaki rozlega się na widowni. W "Pani prezesowej" wszystko na ten śmiech- sukces pracuje: i aktorstwo, i reżyseria, i piękna staroświecka (nareszcie! brawo!) scenografia, i nawet muzyczka, podrasowana przez Kopffa i Poznakowskiego. A więc, śmiejmy się, skoro i dopóki "Pani prezesowa" przyjmuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji