Artykuły

Powrót Prezesowej

Teatr Syrena przyzwyczaił nas do tego, że zawsze się można tam pośmiać, choćby nawet z nadmiernych ambicji autorów scenicznych w rodzaju pp. Grońskiego i Passenta. Śmiejemy się tam także i wtedy, gdy część widzów udaje, iż się niepomiernie zgorszyła biwakowym żołnierskim humorem i językiem młodego imć pana Fredry. Nie zdarzyło mi się oglądać tych szczerze zgorszonych, którzy na znak protestu demonstracyjnie opuszczaliby tzw. podwoje. Na szczęście dla moralnie wstrząśniętych - tym razem nie muszą udawać oburzenia, czy też manifestować ogrom swych zgorszeń na łamach cierpliwego tygodnika pod humanistycznym szyldem "Odrodzenia". Te sztuki popierał nawet Adam Grzymała Siedlecki, słuszny światopo-glądowo krytyk, a także autor podobnych w tonie fars. Tyle że oryginały francuskie o całe niebo były lepsze. Oto w reżyserii Romana Kłosowskiego, także odtwórcy roli Pana Prezesa wróciła nam miłościwie na sceniczne deski sama Pani Prezesowa. Sztukę tę, wyszłą spod piór pp. Manrice Hennequin i Pierre Veber przypomniała nam ostatnio nasza ulubiona scena przy ulicy Litewskiej.

Moralnym przesłaniem owej sztuki jest, prawdę powiedziawszy, kpina z różnego autoramentu szacownych moralistów, którym przecież także zdarzają się rozmaite wpadki i przygody. Niepokonany zaś, cało wychodzący z różnych kłopotów jest nieśmiertelny mieszczuch francuski. Bogowie Olimpu, czy aby tylko francuskie? Od dawna noszę się z pomysłem napisania rzewnej sztuki o pewnym bardzo nadal pewnym siebie rodaku, który za romans z żoną szefa na tzw. Prowincji wykopany został karnie do stolicy. Tu zrobił zupełnie oszałamiającą karierę, mimo iż jadąc - jak na ścięcie na warszawskie salony pono łkał w duchu i bał się przeogromnie. A może i jemu także dopomogła jakaś urocza Gobette, jak w owej śmiesznej sztuce? Prapremiera "Pani Prezesowej" odbyła się w naszym kraju już w roku 1913 czyli po niespełna roku po pierwszej paryskiej prezentacji. Zapewne ówczesna publiczność, podobnie jak przy poprzednich sztukach tej spółki autorskiej odnajdywała znane sobie z ploteczek okruchy prawdziwej anegdoty z wyższych i średnich sfer. My śmiejemy się, bo tę starą farsę unowocześnił i ozdobił uroczymi piosenkami ongiś czyli przed jej powojennym przypomnieniem mistrz nad mistrze czyli Jerzy Jurandot, muzyką zaś ozdobiła niezapomniana Franciszka Leszczyńska. A muzyka ta nadal brzmi wdzięcznie i to nawet w nowej aranżacji. Cóż, my starsze pokolenie, bardziej cenimy jednak melodie niż gwałtowne rytmy. Została nawet znakomicie wyregulowana tak nieznośnie ongiś hałaśliwa aparatura nagłaśniająca tego sympatycznego teatru.

Tytułowa Prezesowa, czyli znakomita kucharka i należycie dbała o blask mosiądzów prezentuje w farsie nie tylko ciepełko domowego ogniska ale i tryumf zacnej mieszczki, która dopiero w stolicy pokaże, co potrafi. Zostaje przecież prawdziwą stołeczną, nieprowincjonalną dygnitarzową. Cenię ogromnie aktorstwo Teresy Lipowskiej i myślę, że odegrała się tu na jakiejś znakomicie znanej jej z autopsji postaci. Jej wyjątkowy mąż posiadł także już przeświadczenie o własnej misji dziejowej - znamy także i takich dygnitarzy. Minister sprawiedliwości pozostanie chyba nadal obłudnikiem, choć po cichu korzystającym z wszelkich uroków grzesznego życia. To dobra rola Andrzeja Grąziewicza. Śmiesznym sekretarzem, zakochanym w pozującej na angielską miss Dyonizie Monice Runowskiej, fatalnie ubranej przez znakomitego poza tym scenografa Antoniego Tośtę, był Marek Prażanowski. Udawało mu się z dużym wdziękiem manewrować między swym zwierzchnikiem a wszystkimi damami farsy. Ogromnie mi się podobała występująca gościnnie Mirosława Nyckowska w roli Gobette. Dyrektorze, porwij uroczą dziewczynę z macierzystego teatru i wystawiaj do upojenia dalsze wodewile, także i te rodzime. Ludzie to kupią. Wszelkie składniki pseudokabaretowe wychodzą wam znacznie gorzej. Należy się ponadto ciepłe słówko panom, występującym w rolach prowincjonalnych jurystów: Jerzemu Kozłowskiemu, Eugeniuszowi Robaczewskiemu i Zbigniewowi Korepcie, zawistnemu starszemu woźnemu ministerium czyli Tadeuszowi Wojtychowi. Cała reszta też dobra. Aluzje Jurandota do naszej rzeczywistości nie straciły niczego ze swej aktualności. Mało się jakoś zmieniamy, mimo że rośnie krzywa video, klubów disco oraz prywatnych menedżerów. A może właśnie dlatego mieszczańska farsa - to jest to.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji