Artykuły

Wszystko na niby

Jakże bezbronny jest autor dra­matyczny! Przez cały czas żyje w niepewności, nie wie, czy w ogóle i który teatr spojrzy łaskawym okiem na jego utwór. A potem prze­żywa męki oczekiwania: co się po­każe na scenie. Czy sztuka się ob­roni? Nie dziwię się wcale tęskno­tom do przedstawień autorskich: sam napisałem, sam wyreżyseruję - vide Bradecki; i jeszcze siebie obsadzę w głównej roli - tak jak Chmielnik. No, ale nie wszyscy mogą się zdobyć na taką wszech­stronność. Rola autora kończy się zwykle na postawieniu ostatniej kropki. A potem już inni profesjo­naliści biorą jego dzieło w swoje ob­roty.

Tak też się stało ze "Śmiercią Ko­mandora" Tomasza Łubieńskiego (mającego w swym dorobku "Zega­ry" - z obnażonym biustem na sce­nie, co wywołało ongiś sensację, i "Koczowisko"). "Śmierć Komandora" nie jest wydzierana sobie przez na­sze sceny, a w roku 1984 wystawił ją reżyser młodego pokolenia, Eu­geniusz Korin we Wrocławiu. Nie zważał za bardzo na sens i poetykę tego utworu. Potraktował go jako kanwę do fajerwerku własnych po­mysłów inscenizatorskich, w których zagubiła się tożsamość pierwowzoru, jego główna idea. Teraz na początku nowego sezonu sięgnął po dramat Lubieńskiego do­świadczony reżyser Marek Okopiński w stołecznym Teatrze Drama­tycznym. Niestety, inscenizacja nie jest udana. Autor sztuki podjął ryzyko. Od­ważył się na własną interpretację obrosłego grubo literaturą mitu "Don Juana", który pociągał wiel­kich poprzedników. Wymienię tylko z długiego spisu Moliera (ten sam Teatr Dramatyczny gra jego "Don Juana" w wyłącznie damskiej obsa­dzie), Byrona, Mozarta, Frischa, czy naszego Słowackiego. Żywotność donjuanizmu wiąże się z możliwością penetracji podstawowych wartości i pojęć, takich jak życie i śmierć, mi­łość i nienawiść, wolność i zniewolenie. Zmieniają się okoliczności historyczne, kulturowe, polityczne, obyczajowe, ale jednostki i zbioro­wości niezmiennie stają przed róż­nymi wyborami, są osaczone przez warunki zewnętrzne. Łubieński w swoim przedłużeniu starego mitu odwołuje się do do­świadczeń człowieka XX wieku, wstrząsów i totalitaryzmów, niepo­kojących nasze stulecie, lęków współczesnych, zachwianej hierarchii wartości. Osadził akcję swej sztuki we włoskim miasteczku w dobie roz­wijającego się faszyzmu łat trzydzie­stych. Don i jego pomocnik Leppo ze służb specjalnych zjawiają się z misją specjalną (zgładzenie Ko­mandora, sterroryzowanie społeczności miasteczka). Wydarzenia mają posmak sensacji. Najważniejsze sprawy dzieją się jednak ponad sło­wami i realnymi sytuacjami, w zagęszczonej atmosferze, w sferze na­pięć i obezwładniającym strachu.

Przedstawienie warszawskie jest, niestety, pozbawione tych polifo­nicznych tonów, sprowadzone do czynności prostych, ogołocone z me­tafory. W wirującej jak karuzelą sce­nie, w rozbieganiu bohaterów, zatracą się jakakolwiek głębsza refleksją. Trudno pokazać degradację przemienionego świata i starego mitu - a o to przecież autorowi chodziło, za pomocą zdegradowanej rzeczywistości scenicznej. Aktorzy bardziej się pokazują niż grają, nie ma między nimi kontaktu. Papierem szeleszczą kwestie głó­wnego bohatera Dona (Sławomir Orzechowski), zarówno gdy uprawia swoje gry polityczne, jak i podboje miłosne. Jednowymiarowa jest po­stać jego pomocnika Leppo (Juliusz Krzysztof Warunek). Drażni po­wierzchowność w potraktowaniu in­nych ról (i pomyśleć, że był to kie­dyś teatr aktorski!). Dlatego i prze­moc, którą symbolizuje Don, i strach, który rzekomo obezwładnią mieszkańców miasteczka - wszyst­ko jest na niby, nijakie, mało nas obchodzi. A zawołanie Dona "Niech się kwiatki stulą w strachu" brzmi jak frazes, a nie groźba.

Przedstawienie kojarzy się nieodparcie z brykiem dramatu, a nie sce­nicznym dopełnieniem czy wzboga­ceniem, którego oczekuje się od teatru. Nie udało się ocalić osobliwego klimatu, poetyki i literackiego sma­ku Łubieńskiego. Nowa premiera w Dramatycznym jeszcze raz potwierdza, że łatwo te­atrowi stracić kondycję, co może stać się z dnia na dzień, a trudniej ją odzyskać. Drugi dyrektor już pró­buje i nic.

Autorowi natomiast życzę praw­dziwej scenicznej intronizacji "Śmierci Komandora". Sam utwór jest wart zachodu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji