Artykuły

Theatrum, quo vadis?

Wiadomości o udanych premierach giną w zalewie pikantnych oświadczeń, widowiskowego zaklejania sobie ust taśmą itp. Tymczasem teatr wcale nie umiera, wręcz przeciwnie - rozwija się, reaguje na nowe tendencje - pisze Włodzimierz Neubart na blogu Chochlik Kulturalny.

Dziwne, ale dziś zamiast rozmawiać o teatralnych sukcesach, prościej jest komentować spektakularne wpadki i trudności wielu polskich scen. Nie ma dnia, żeby nie docierały do nas informacje o kolejnych protestach artystów, o deweloperach zmuszających teatry do wyprowadzki w nadziei, że to przyspieszy proces przyznania pozwolenia na budowę wysokościowca, o wielokrotnie unieważnianych konkursach na dyrektorów teatrów (gdy wartościowi kandydaci okazują się nie tymi, których chcieliby forsować urzędnicy), o ciągnących się latami trudnych sprawach sądowych o uratowanie instytucji kultury, które nagle postanowili przejąć łowcy kamienic, wreszcie o krucjatach przeciwko twórcom kultury, bo komuś się coś nie podoba, że stosują mniej może subtelne środki wyrazu...

Wiadomości o udanych premierach giną w tej sytuacji w zalewie pikantnych oświadczeń, widowiskowego zaklejania sobie ust taśmą itp. Tymczasem teatr wcale nie umiera, wręcz przeciwnie - rozwija się, reaguje na nowe tendencje.

Pozdrawiam wszystkich, którzy odpowiadają za kulturę i nie reagują na prośby, monity, pytania. Zastanawiam się, jaki jest sens Państwa pracy? Wygląda to często tak, jak gdyby nad faktyczną troskę o kulturę przedkładali Państwo własne (lub cudze) interesy. Jest tak, jak to smutno opisał Wyspiański w "Weselu":

"(...) tak by się nam serce śmiało

do ogromnych, wielkich rzeczy,

a tu pospolitość skrzeczy (...)".

Czy miniony rok nie był dobry dla teatru?

Wypada mi komentować przede wszystkim sytuację w Warszawie. To tutaj niemal każdego dnia siedzę na widowni rozmaitych teatrów. Dzieje się wiele, dobrego i złego. Zacznę od tego, o czym było głośno (i wcale nie trzeba było chodzić do teatru, żeby o tym usłyszeć). Z Teatru Studio pod koniec 2015 r. w niezbyt przyjemnej atmosferze odeszła Agnieszka Glińska (dyrektor artystyczna), murem za nią stanęli aktorzy, jednak na niewiele się to zdało. Konflikt z dyrektorem Romanem Osadnikiem zaogniał się, zaczęły się zwolnienia. Miejsce Glińskiej zajęła Natalia Korczakowska, jednak atmosfera w teatrze wciąż gęstniała. Zamiast nowych, zbierających świetne recenzje spektakli, dostawaliśmy głównie ironiczne względem dyrektora Romana Osadnika piosenki w rytmie disco - polo (mające być formą protestu) i filmy z sytuacji, gdy delegacja zespołu aktorskiego wtargnąwszy na zebranie dotyczące także ich przyszłości odczytywała z kartki swoje żale. Dla teatru - rok stracony.

W Teatrze Ateneum trwała szopka z wyborem nowego dyrektora. Nie było tygodnia, żeby nie wypływał jakiś płomienny list otwarty wyrażający oburzenie z powodu anulowania po raz kolejny procedur konkursowych. Cuda działy się z Teatrem Żydowskim. Deweloper, który wykupił od Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów budynek przy Placu Grzybowskim, dla "dobra" wszystkich na kilkanaście dni przed końcem sezonu wyrzucił artystów na bruk. Ostatnie przedstawienia zagrano więc pod gołym niebem. Lawina pism, w których zabrakło najbliższych prawdy argumentów, przetaczała się przez media. Koniec końców Teatr Żydowski już na Plac Grzybowski nie wróci. Gołda Tencer udowadnia jednak, że nawet nie mając własnego budynku, może utrzymać poziom artystyczny teatru, pytanie tylko, na jak długo? I dlaczego to się wszystko tak toczy?

Z uwagi na prywatne poglądy Krystyny Jandy obecna władza wpadła też na pomysł, aby odciąć ją od wszelkich możliwych dotacji. Kultura jest bowiem, jak się okazuje - ta dobra - "nasza" i zła, którą nagle klasa rządząca zaczęła utożsamiać m.in. z Och-Teatrem i Teatrem Polonia. Efekt: nie było w tym roku darmowych przedstawień ulicznych, które przez dwa wakacyjne miesiące od lat były wizytówką Warszawy. Dobra zmiana Przy tym wszystkim walka Teatru Kamienica z człowiekiem, który w sprytny sposób postanowił stać się właścicielem całego budynku (do pewnego czasu udawało mu się wszystko, a nikt w instytucjach państwowych nie oponował), to po prostu fraszka.

Można marudzić, ale pod względem artystycznym dużo się działo!

Dość jednak o sprawach przykrych. W 2016 r. wiele warszawskich scen, także tych borykających się z rozmaitymi problemami, błyszczało repertuarowo. Tym, co najpiękniejsze w dzisiejszym teatrze, jest jego różnorodność. Zupełnie inne przedstawienia są przecież grane w Teatrze Powszechnym, w Nowym Teatrze czy TR Warszawa, a co innego widzowie zobaczą w Capitolu czy Komedii. Na co innego stawia Teatr Narodowy i Teatr Dramatyczny, a inną misję ma Teatr Żydowski. Wiele teatrów szczyci się tym, że poszukuje nowoczesnych form wyrazu. Mogą nam się nie podobać, ale warto im się przyglądać. Jak wskazuje profesor Anna Kuligowska - Korzeniewska, nigdy nie wiadomo, które z tych przekraczających tabu form, nowych języków teatru, przyjmą się. Na to potrzeba czasu.

Jak by jednak nie mieć otwartego umysłu, to, co proponują dziś widzom teatry, nie zawsze da się wytrzymać. Dlaczego bowiem wielokrotnie nagradzane (przez grupę tych samych zaprzyjaźnionych krytyków) teatralne projekty (jak uparcie się je często przedstawia), ciągnące się niemiłosiernie i prezentujące raczej teatralną dekonstrukcję (żeby nie określić tego dosadniej), wywołują w wielu widzach jedynie znużenie?

Jeśli ktoś chciałby takiego teatru unikać (choć - gwarantuję - i tu da się znaleźć perełki!), znajdzie swoje miejsce. W ubiegłym roku znakomite spektakle proponował Teatr Narodowy. "Dziady" w reżyserii Eimuntasa Nekrošiusa są arcydziełem, które trudno będzie długo przeskoczyć. Jan Englert zaskakującym formą i czarnym humorem spektaklem pt. "Soplicowo - owocilpoS. Suplement" (na zdjęciu) udowodnił, że i narodowa scena może też być areną ciekawych eksperymentów.

Innym teatrem, który gwarantuje wysoką jakość, jest też prowadzony od kilku lat przez Tadeusza Słobodzianka Teatr Dramatyczny. W repertuarze ma widowiska do największych tekstów światowej literatury (Shakespeare, Bułhakow, Dürrenmatt, Beckett, Czechow, Molier, Witkacy i wielu innych), ale też przedstawienia szalenie współczesne pod względem formy (w reżyserii Krystiana Lupy czy Marka Kality). Tutaj odnajdą się też miłośnicy kultury wysokiej najwyższych lotów. W Dramatycznym zobaczyć można należące do ścisłej europejskiej, jeśli nie światowej czołówki spektakle Warszawskiego Centrum Pantomimy. Ktoś powie - nisza! Ale właśnie dzięki Słobodziankowi trafia do szerokiego grona odbiorców.

Teatry poszukują nowych środków wyrazu, czasem topią się w nich (z grzeczności pominę przykłady), innym razem sięgają przysłowiowych gwiazd. Tworzą swój własny, rozpoznawalny styl. Wiele jest na teatralnej mapie Warszawy miejsc niebanalnych, a sytuujących się jakby poza głównym nurtem teatru. Znajdziemy w Teatrze Młyn fantastyczną "Maska(radę) gminy", obejrzymy w Teatrze Druga Strefa spektakle burleskowe (choć także i znakomite dramatyczne), a w Teatrze WARSawy owacyjnie przyjmiemy "Ceremonie zimowe", w których roi się od aktorskich fajerwerków.

Każdy znajdzie miejsce, w którym będzie się czuł dobrze. Jedni widzowie potrzebują solidnej dawki emocji - ci wybiorą się na "Polską krew" w Teatrze TrzyRzecze, inni pragną eksperymentów - dostaną je w "Jeziorze" granym w TR Warszawa. Zawsze pełna jest widownia w Komedii (ostatnio wystawiono tam niezły "Hotel Westminster"), a więc i czasem po prostu ludzie chcą odreagować życiowe bolączki dobrą teatralną farsą.

Czym nas zaskakuje teatr w 2017 r.?

Już pierwsze tygodnie stycznia dawały nadzieję, że przynajmniej pod względem repertuarowym może to być naprawdę udany rok. Z przytupem zaczął Teatr Żydowski, realizując z wielkim sukcesem pierwszą od dawna komedię romantyczną z prawdziwego zdarzenia ("Szabasowa dziewczyna" Simona), chwilę później z trudną materią commedii dell'arte (ale kto powiedział, że w teatrze ma być łatwo?) zmierzyli się artyści Teatru Dramatycznego ("Sługa dwóch panów" Goldoniego) i wygrali, a Natalia Korczakowska spróbowała z takim sobie skutkiem przełamać złą passę Teatru Studio sztuką pt. "Berlin Alexanderplatz". Dwa dni później w Teatrze Polskim odbyła się premiera spektaklu "3x Mrożek". W ostatnich tygodniach mieliśmy też premierę w Teatrze Narodowym ("Idiota" Dostojewskiego), Maja Kleczewska przygotowała w Akademii Teatralnej spektakl inspirowany słynnymi "Idiotami" Larsa von Treiera. Odpowiedzią na ten sam film jest też "GEN" w TR Warszawa. Koleżanka, która już spektakl widziała (i jest zachwycona), zareklamowała mi go pisząc, że nigdy w życiu nie widziała tylu penisów na scenie. Czuję, że znów będę się zastanawiał, czy oceniać wielki talent aktorów, czy talenty wielkich aktorów. Kilka dni temu ktoś wrzucił medialny granat, informując o planowanym dopiero, ale jednak mrożących krew w żyłach, zwolnieniu wszystkich solistów, dyrygentów i połowy orkiestry w Warszawskiej Operze Kameralnej. Najważniejszym wydarzeniem ostatnich dni jest jednak "Klątwa" w Teatrze Powszechnym, spektakl, którego prawie nikt nie widział, ale wszyscy o nim mówią. Dyskusja na jego temat przybrała już kuriozalną formę teatru o teatrze, bowiem kreacja artystyczna (kwestię jakości pomijam - jeszcze nie widziałem) stała się dla wielu osób prawdą bardziej realną niż życie. Aktorkom przypisuje się kwestie ze spektaklu jako wypowiedzi prywatne, padają propozycje, by rozwiązać tę instytucję, przestać ją dotować itd. Smutna konstatacja: czy naprawdę nie można już w teatrze poszukiwać nowych dróg? To, ze spektakl komuś się nie podoba, nie oznacza, że nie ma prawa istnieć. Rolą teatru jest poszukiwać, nie wszyscy i nie wszędzie muszą proponować "bezpieczny" repertuar. Najprostsze rozgraniczenie - nie chcesz - nie idziesz do któregoś teatru Teatr w demokratycznym państwie ma prawo do błędów i artystycznych poszukiwań, nie zapominajmy o tym...

Od urzędników i artystycznych dyletantów w Teatrze broń nas, Panie!

Tylko jedno jest w stanie sprawić, że to będzie nieudany teatralny rok - ludzie. W 2016 r. nauczyliśmy się, że nawet scenę o uznanej renomie da się koncertowo zniszczyć. Tymi, których wypada za to obwiniać, są urzędnicy, którzy okopani za swoimi biurkami nie reagują w ogóle na prośby środowiska artystycznego, protesty widzów, na nic. Udają, że sprawy nie ma, albo że się sama jakoś rozwiąże. Ewentualnie wprowadzają do teatrów "swoich" fachowców (doprawdy nie wiem, czy oba słowa nie powinny znaleźć się w cudzysłowie), którzy miast budować - niszczą. Wciąż widzimy, co dzieje się w Teatrze Polskim we Wrocławiu, gdzie Cezary Morawski wprowadza standardy nieznane dotąd w polskim teatrze (odwołanie siedmiu bodaj spektakli, wyłączanie światła na scenie i widowni, wręczanie wypowiedzeń pod teatralnymi toaletami). Pamiętamy, że Jarosław Jóźwiak, który jako wiceprezydent Warszawy zapowiadał pomoc Teatrowi Żydowskiemu, przestał piastować swój urząd, zaś teatr funkcjonuje dziś na tzw. wygnaniu. Teatry mają już dość swoich kłopotów. Zamiast niszczyć je kolejnymi decyzjami urzędników, czas wreszcie zacząć je lepiej finansować. I tyle. Zmiany wprowadzać łatwo, tylko potem może okazać się może, że naprawiać (a w zasadzie przywracać) już nie ma czego...

Trudny czas przechodzi w tej chwili Warszawska Opera Kameralna i obawiam się, że przed Alicją Węgorzewską stoi zadanie niewykonalne, jeśli bowiem rzeczywiście przeprowadzi zapowiadane "uzdrowienie" instytucji (zwalniając m.in. wszystkich śpiewaków), może się skończyć tym, że nie będzie miała do zaproponowania repertuaru, który jest nierozerwalnie związany z WOK, a to w perspektywie grozi zamknięciem placówki. Komu na tym zależy? Teatrowi Powszechnemu, który wielokrotnie krytykowałem za posunięcia artystyczne, choć znalazłem tam przecież perły (jak choćby spektakl "Krzyczcie, Chiny!") też nie będzie łatwo. Okazuje się bowiem, że wszyscy już wiedzą, czego tam nie powinno się grać. Szokujące. Granice wolności w sztuce ulegają dziwnemu zacieśnieniu. W XXI wieku! W perspektywie kilka decyzji obsadowych na stanowiskach dyrektorów warszawskich teatrów. Oby nikomu nie przyszło do głowy przeprowadzać kolejnych teatralnych rewolucji, bo skończy się to kolejnymi dramatami.

Chichot historii: zdymisjonowany parę lat temu szef Biura Kultury m.st. Warszawy - Marek Kraszewski - był krytykowany za brak wyraźnej polityki kulturalnej i opieszałość w reformie warszawskich teatrów. Teraz wszyscy mają nadzieję, żeby przestano reformować, bo jakoś nic dobrego z tego nie wynika.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji