Artykuły

Powabność łatwizny

Nie lubię rocznic, jubileuszy, które zdają się nam zastępować autentyczne życie kulturalne i umysłowe. Przyznać muszę jednak, że i one czasem mają swoją dobrą stronę. Przez prasę przewaliła się la­wina artykułów o Stanisławie Grochowiaku, związana z dziesięciole­ciem śmierci tego znakomitego po­ety. Jak widać, nic mu nie zaszko­dziły wysiłki tych, którzy za życia przed nim kornie głowy schylając, po jego śmierci postanowili solidnie oskubać grochowiakowski wawrzyn. Ale prawdziwa wielkość krytyków się nie boi - można by strawestować znane powiedzenie. Dziesięcio­lecie śmierci poety potwierdziło tę prawdę w całej pełni. Ponadto jesz­cze jeden pożytek z tej smutnej rocznicy: o Grochowiaku przypom­niał sobie teatr, przed 1976 rokiem tak często korzystający z jego dra­maturgii. Teraz tę twórczość przy­pomniał warszawski Teatr Drama­tyczny, wystawiając na małej scenie "Okapi". Ciekawe jest takie spotkanie po latach. Ma w sobie posmak hazardu. Praktyka wykazuje bowiem, że pier­wsze lata po śmierci pisarza są dla recepcji jego twórczości najbardziej niebezpieczne. Są jakby czyśćcową próbą. Wielu pisarzy tej próby nie przetrzymało i znalazło się na literackim cmentarzysku. Na szczęście słowo Grochowiaka i dzisiaj brzmi znakomicie, celnie. Zachwyca nie tylko poetyckim dźwiękiem, ale i dociera głęboko do ludzkich prawd. Przykład "Okapi" jest bardzo zna­mienny. Sztuka ta, wydrukowana w "Dialogu" na początku 1974 r., a więc pewnie napisana w roku po­przednim, nie należała do najbar­dziej popularnych wśród dwunastu dramatów poety. Dziś odsłania przed nami zupełnie nowe znaczenia. Gro­chowiak napisał ją w stylu mody retro. Operetkowy tyran, fin de sieclowy anarchista, groteskowy agent policyjny, no i ona, lawirująca mię­dzy nimi biedna, prosta szwaczka. Pierwowzór tej ostatniej postaci znalazł chyba dramaturg w napoleoń­skiej praczce, którą zdrowy ludowy rozsądek i takież poczucie humoru wywiodły z pralni na, salony w roli marszałkowej. "Okapi" Grochowiaka nie marzy jednak o takich awan­sach. Ona jest po prostu na swoim miejscu - wcielenie ludowości. Dzi­siaj, kiedy społeczeństwa są zagro­żone przez tyranów różnej maści, którzy bardzo chcieliby wziąć ich los w swoje ręce, a także przez terro­rystów, działających z coraz więk­szym okrucieństwem - im więcej ofiar, tym lepiej - sztuka Grochowiaka brzmi zupełnie inaczej. Jej groteskowość a'la moda retro schodzi na plan dalszy. Ważna staje się aktu­alność problematyki. Zderzenia postaci, odsłaniające podstawowe mechanizmy psychologiczne tyranii i terroryzmu. Szkoda jednak, że reżyser przed­stawienia, Bogdan Czajkowski, nie zadał sobie trudu, aby to nowe brzmienie sztuki Grochowiaka do­strzec. Inaczej też musiałaby wtedy wyglądać scenografia Teresy Ponińskiej. A tak - wszystko tonie w owej groteskowości z myszką, która dziś ani nas bawi, ani trafia nam do przekonania. Powstaje zatem pytanie: skoro re­żyser nie miał nam nic nowego, do powiedzenia, po co wystawiono "Okapi", czy tylko z okazji włącze­nia się w nurt związany z dziesiątą rocznicą śmierci poety, aby przy­pomnieć jego twórczość dramatyczną? Z pewnością i dlatego. Głów­nego powodu należy szukać jednak w pewnych mechanizmach życia teatralnego.

Już w ubiegłym sezonie zaznaczyło się bardzo znamienne zjawisko: te­atr aktorski i jego szczególne wcie­lenie - przedstawienia gwiazdorskie. Przyczyny, dla których zaistniało, są dość oczywiste. Teatr w wielu wypadkach nie mówi swoim widzom - z różnych powodów - nic naprawdę ważnego o rzeczy­wistości, co mogłoby ich poruszyć, zmusić do myślenia. Pragnie zatem przyciągnąć i zapełnić widownię po­pisem kunsztu. Wykorzystać, magicz­ną siłę najwybitniejszych swoich twórców. Mieliśmy np. artystyczny benefis Zbigniewa Zapasiewicza w "Baalu" Brechta w Teatrze Po­wszechnym. Jest to nawiązanie do modelu te­atru sprzed stu lat. Do czasów He­leny Modrzejewskiej i innych. Trud­no jednak nie uznać przemian, jakie się dokonały w teatrze od tamtego czasu. Dlatego już w tym sezonie widać wyraźnie choć to dopiero jego początek - jakie ów teatr ak­torski czy gwiazdorski niesie niebezpieczeństwa.

Przykład "Okapi", jak i "Edwarda II' Mąrlowea w Teatrze Nowym świadczy o tym, jakby w świecie Melpomeny zaistniało przekonanie, że wystarczy sama siła oddziaływa­nia gwiazdy aktorskiej - np. Ro­mana Wilhelmiego - że nieważna jest w gruncie rzeczy reżyseria (re­żyser ma tylko gwieździe pozwolić grać), ani to, co teatr ma do powie­dzenia. Dlatego w Teatrze Dramaty­cznym reżyser nie pokusił się o bardziej współczesną interpretację. Jego zadaniem było tylko stworzenie ram, w których ma zabłysnąć talent Ewy Ziętek. I Ziętek rzeczywiście jest wspaniała, tworzy kwintesencję lu­dowej kobiecości. Mniej ważni stają się jej partnerzy, np. niezbyt trafnie obsadzony w roli dyktatora Antona Krzysztof Wieczorek. Podobne za­rzuty można odnieść i do "Edwarda II" w reżyserii Macieja Prusa. Nie można jednak wykreślić prze­mian, jakie w ciągu stu lat dokonały się i na scenie, i na widowni. Bez­krytyczne powielanie starych wzor­ców jest po prostu anachronizmem. Dlatego ciesząc się, że przypomniano Grochowiaka, że dano nam możli­wość spotkania się z osobowością artystyczną Ewy Ziętek, jednocze­śnie żałuję, iż realizatorzy "Okapi" poszli na łatwiznę. Dziś nawet naj­wybitniejszy aktor nie wystarczy. Teatr musi mięć coś do powiedze­nia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji