Artykuły

Filozofia sznurówki

Sznurówkę można wiązać na tysiąc sposobów. Najczęściej wiąże się ją klasycznie, w ko­kardkę, co zarazem jest logicz­ne, wygodne i nie zabiera zbyt dużo czasu. Są jednak tacy, któ­rym ten rozsądny sposób nie wystarcza. Muszą za wszelką cenę skomplikować sobie życie. Dlatego też buty szczególnie młodych gniewnych polskiego teatru ozdobione są ekstrawa­ganckimi supłami, których roz­wiązanie wymaga pewnie sporo zachodu. Sznurówkowi radyka­łowie w ogóle nie wiążą butów. Człapią z chaplinowska zacięto­ścią, nie zwracając uwagi na wpadające w kałużę sznurki.

To właśnie oni zrealizowali­by "Czekając na Godota" Samu­ela Becketta w "odkrywczy" sposób. Godotem okazałby się na przykład dealer narkotyków, na którego z niecierpliwością oczekują narkomani na głodzie. Zresztą takich uwspółcześnia­jących pomysłów możnaby mno­żyć wiele.

Na szczęście Stanisław Świ­der tym razem postanowił nie komplikować sobie i widzom życia. W zrealizowanym na tar­nowskiej scenie spektaklu "Czekając na Godota" insceni­zacyjne sznurówki powiązał w klasyczną kokardkę. Jak się po raz kolejny okazuje, zaufa­nie autorowi i rezygnacja z ekwilibrystycznych interpre­tacji sprawia, że możemy oglą­dać całkiem przyzwoite przed­stawienie, przemawiające do nas z siłą godną tekstu. Tym bardziej, że Beckett dał precy­zyjne wskazówki, jak go należy wystawiać.

Scena, zaprojektowana przez Krystynę Kuziemską, zabudo­wana jest ociosanymi deskami, symbolizującymi drogę. Drogę, na której przebiega wyzute z wszelkiej dosłowności życie bohaterów. Jeden z jej przystanków wyznacza drzewko, na którym jak nikły promyk na­dziei pojawiają się listki. Grają­cy role włóczęgów, Estragona i Vladimira, Marek Kępiński i Jan Mancewicz cali są czeka­niem, ale każdy na swój sposób. Patrzący na świat przez okrągłe okulary intelektualisty Didi wierzy w nadejście Godota, przez co nadaje swemu czeka­niu jakiś sens. Gogo jest o wiele prostszy, czeka bo tak chce Di­di, a bez niego nie dałby rady, zginąłby pobity przez tajemni­czych "tamtych".

Ich tragiczny los dopełnia Pozzo z Lucky`m. Ten pierw­szy, grany tu przez Zbigniewa Kłopockiego, jest żywcem wy­ciągnięty z nie najlepszej farsy. Szkoda, bo trochę zaciera to ponadczasowość sytuacji przemo­cy, z jaką spotyka się Lucky (Dawid Żłobiński). Ten aktor szczególnie podobał mi się w roli Dziecka, wysłannika Go­dota, jako buraczany chłoptaś.

- To co, idziemy? - pyta się Vladimir. - Chodźmy - odpo­wiada Estragon.

Po czym siedzą na miejscu i nie ruszają się. Tarnowscy ak­torzy popadają w odrętwienie, niczym marionetki, które po­rzucił Wielki Aktor. I w tym sie­dzeniu ujawnia się cały tragizm tych postaci, których życie - tak jak nas wszystkich - zależy od tajemniczego Godota. A kim jest Godot, każdy powinien od­powiedzieć sobie sam. Na szczęście reżyser przedstawie­nia pozwala widzowi rozwiązać samemu tę egzystencjalną sznurówkę. Dzięki temu wygry­wa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji