Dziewczynki i świat współczesny
Kadencję dyrektorską Marka Okopińskiego w Teatrze Dramatycznym rozpoczęły dwie premiery polskich utworów współczesnych. Najnowsza dramaturgia była mocną stroną tej sceny w najlepszym jej okresie, można by więc inaugurację sezonu 1985/86 odczytać jako świadome nawiązanie do dobrej tradycji. Zwłaszcza że w niedługim czasie zobaczyć tu mamy "Śmierć Komandora" Tomasza Łubieńskiego i inne nowe pozycje rodzimego repertuaru.
Pierwszą premierą przygotowaną na Małej Scenie była adaptacja znanego opowiadania Marka Hłaski "Ósmy dzień tygodnia" poprzednio zrealizowana przez Scenę na Piętrze Estrady Poznańskiej. Z kolei "Dziewczynki" Ireneusza Iredyńskiego wystawiono niedługo przed śmiercią autora, zyskały więc wagę ostatniej granej sztuki wybitnego dramaturga. Analogie między twórczością obu pisarzy same się przy takim zestawieniu nasuwają. Co prawda, Hłasko nie żyje już od kilkunastu lat - zmarł w r. 1969, zaś od r. 1958 przebywał za granicą, nie drukowany w kraju, natomiast Iredyński publikował swe dramaty stałe od r. 1960 i debiutanckiego "Męczeństwa z przymiarką" do chwili obecnej. Sami autorzy również mają wiele ze sobą wspólnego. Hłasko, urodzony w roku 1934, był starszy od Iredyńskiego o lat pięć, a w tamtym czasie każdy rok w życiorysie miał znaczenie. Niemniej dzieciństwo obu autorów przypadło na koszmar okupacji i tym często tłumaczy się brutalność i agresję emanujące z tych tekstów. Tak widzieli otaczającą lich rzeczywistość, której nie akceptowali. Życie obu pełne było różnego typu skandali, nieraz o krok od granicy prawa, nieraz poza nią. Moglibyśmy zacytować więcej tragicznych przykładów z tego pokolenia twórców, ludzi zdolnych, ale nie przystosowanych. Buntujących się przeciwko narzuconym im rygorom, ale nie umiejących się od nich uwolnić. Ciężar biografii nakłada się tu na dzieła przydając im jeszcze tragizmu. Zestawienie obu powyższych tekstów, przedzielonych trzydziestoma laty, wiele mówi o pierwszym pokoleniu pisarzy powojennych, młodzieńczo debiutujących (Iredyński w wieku lat 16) i jakby do końca niedojrzałych.>>>
<<< Omawiane tu opowiadanie Hłaski, choć pochodzi z jego pierwszego okresu pisarskiego, charakterystyczne jest dla całej twórczości tego autora. Dziewczynki, ostatnia graną sztukę Iredyńskiego (w okolicznościowym wywiadzie mówił on o gotowym 2-osobowym "Seansie") również można uznać za reprezentatywną dla dorobku dramatopisarza, mimo że nie dorównuje jego czołowym pozycjom. Podobnie jak poprzednie, rozgrywa się w zamkniętej przestrzeni i stanowi nowy wariant - jak to kiedyś na naszych łamach określił sam autor - dramatu, w którym główną rolę gra przemoc. Psychiczna i fizyczna. Tym razem jednak rzecz rozgrywa się wyłącznie między kobietami. Jest ich jedenaście, w wieku od 22 do 65 lat. Autor ustalił, że łączy je postać Justyny, która z kręgu bliskich sobie przyjaciółek postanowiła stworzyć rodzaj klubu. Cel przedsięwzięcia wydaje się chwalebny: ratowanie współczesnego świata, jako że "tylko kobiety mogą uczynić życie znośnym i łagodnym...". Jesteśmy świadkami, jak niechęć do nie zaproszonej, zakłócającej ten towarzyski cercle Bożeny wywołuje skierowaną przeciwko niej agresję. Zaczyna się manipulowanie nastrojami i argumentami, w wyniku czego ginie Justyna, jedyna sprawiedliwa w tym gronie. Jej śmierć jednoczy pozostałe kobiety w imię niszczenia wrogów i pomagania sobie. Autor celowo posłużył się przykładem kilku kulturalnych pań, by przemiana ich była tym wyraźniejsza i bardziej groźna. Interesuje go bowiem, jak zło zmienia ludzi. Oto do czego zdolne są - odpowiednio sterowane - bawiące się w zbawienie świata "dziewczynki". (Mocne osadzenie w realiach jest zresztą charakterystyczne dla całej twórczości Iredyńskiego.) Dopiero bieg akcji pozwała na .takie czy inne metafory. Wielopłaszczyznowość wątków i finałowe zaskoczenie stanowią siłę jego dramaturgii. W tym wypadku zaś banalność wyjściowej sytuacji - popularnej, zwyczajowej "babskiej herbatki" - gra szczególną rolę. Dlatego trudno mi zgodzić się z koncepcją reżysera, który pragnąwszy zapewne "dowartościować" sztukę, od razu sytuację odrealnił. Koncepcję tę wsparła oprawa scenograficzna. Nie znajdujemy się w zaplanowanym przez Iredyńskiego wnętrzu domu pracy twórczej, skoro wszędzie palą się kolorowe cyrkowe lampki. Jednakowe ubranie niemal wszystkich pań w popielate kostiumiki przeczy przypadkowości ich spotkania. Aktorki poruszają się w sposób wyraźnie zorganizowany i od razu tworzą zwartą, jednolitą grupę. Gdzieś z góry nagle zsuwa się przedziwnej konstrukcji żyrandol ze szklaną kulą, a buchające z dołu białe, odurzające widzów opary wprost sugerują sabat czarownic. Zaakceptować takie metafory można by dopiero w finale sztuki i przy bardziej kpiącym potraktowaniu całości, zgodnie zresztą z sugestią autora, że napisał tragifarsę. A nie współczesny moralitet czy misterium.
Prapremiera "Dziewczynek" odbyła się w Teatrze Dramatycznym w Gdyni, w reżyserii Zbigniewa Bogdańskiego. W stolicy zobaczyliśmy tę sztukę w wykonaniu aktorek, z których większość zdobyła już niepodważalną pozycję na naszych scenach. I tym razem nie zawiodły. Zofia Rysiówna, Danuta Szaflarska, Ewa Decówna, Maria Chwalibóg czy dawno nie widziana, a w bardzo dobrej formie, Janina Traczykówna. Reżyser sztuki, Tadeusz Kijański, zaprezentował { niedawno w Teatrze Telewizji interesujący spektakl pt. Słuchowisko. Dał nim dowód, że rozumie Iredyńskiego i z powodzeniem potrafi go realizować. Tym razem - moim zdaniem przynajmniej - sięgnął po niewłaściwy klucz, co najbardziej zaszkodziło samemu utworowi.