Artykuły

Przychodził mężczyzna do kobiety

Nie wiem dlaczego, ale coś (albo ktoś) dziwnie i usilnie namawia mnie do tego, by już na wstępie zadać pytanie: dlaczego właśnie Czechow? Albo inaczej: dlaczego Cze­chow właśnie teraz-dziś? I kolejne: dlaczego tym Cze­chowem właśnie opowiadać dziś właśnie o tym, że ludzie chcą, a nie potrafią...

J. L. Styan pisał (przepisuję z bar­dzo dobrze przygotowanego progra­mu): "Oświadczyny, Niedźwiedź (...) wydają się proste, jed­nak dla Czechowa były w pełni ab­sorbujące, czerpał on naukę, jak tworzyć to, co nazwał jakimś spe­cyficznym rodzajem nastroju, a mówiąc wyraźnie - nastrojem pe­łnym uniesienia. Są to sztuki od początku do końca sytuacyjne, ko­miczne w oparciu o jawny bezsens. Niedźwiedź opowiada o jegomo­ściu, który przychodzi upomnieć się o należny rachunek, a zamiast tego oświadcza się. Oświadczyny to opowiadanie o jegomościu, który przychodzi oświadczyć się, zanim się jednak nie obejrzał, już wdaje się w sprzeczkę." ("Czechow w oczach krytyki światowej", W-wa 1971).

Stanisław Świder przed premie­rą opowiadał: "Czechow w pewnym sensie niczym nie różni się w całej swojej twórczości. To znaczy daje skrótowe sytuacje: komediowe, gro­teskowe, tragifarsowe, a wewnętrz­nie - jakby kilkupiętrową postać ludz­ką, przez co dostarcza świetnego materiału scenicznego. (...) Te jed­noaktówki zadają przede wszystkim pytanie, jak to jest, że pomiędzy mężczyzną a kobietą coś się zaczy­na. Jak to się dzieje, że mężczyzna i kobieta, którzy są do siebie w ża­den sposób nieprzystawalni, w wy­niku jakiegoś procesu nagle się do­pasowują. I jak to się dzieje, że dwój­ka ludzi, która właściwie powinna być na siebie zdana, właściwie w żaden sposób dopasować się nie może".

Sytuacja wyjściowa jest więc ja­sna: oto (dwukrotnie) przychodzi mężczyzna do kobiety. Raz prosi o należne mu pieniądze, drugi raz o rękę. Czechow wypełnia tę wyjścio­wą sytuację innym rodzajem żartu, humoru; tworzy - poprzez cień czy grubą kreskę - różne ludzkie typy, charaktery, ale zawsze zachowuje wyraźny i konkretny kontur. Ale jed­no jest i pozostaje najważniejsze: "Niedźwiedź" i "Oświadczyny" wypeł­nione są przede wszystkim humo­rem, powstałym z konkretnej sytu­acji zderzenia ludzkich charakterów. Humorem, pod którym jakby nic się nie ukrywa: żadna tam tajemnica bytu, metafizyczna zagadka, co naj­wyżej śmiech - zdrowy, ludzki, ten o Gogolowskiej proweniencji ("z kogo się śmiejecie...").

Stanisława Świdra zdaje się coś dziwnie i usilnie namawiać, by w tym materiale doszukiwać się - jak sam mówi - "kilkupiętrowej postaci ludz­kiej. Tylko co to właściwie znaczy? Kilkupiętrowość oznacza przecież jakiś rodzaj złożoności, warstwowości, także problematyczności, a ma­teriał, jak pisze choćby Styan, zdaje się być niezwykle prosty: "to sztuki od początku do końca sytuacyjne, komiczne w oparciu o jawny bez­sens". Gdzie więc piętra czy złożo­ność?

W pierwszej chwili odniosłem wrażenie ( i pomyślałem sobie: to bardzo dobrze...), że powstał uroczy spektakl, dobrze skomponowany ( kulminacje, rozluźnienia, kontry, kontrasty) i zagrany (bardzo interesujące przede wszystkim w pierwszej części Beata Pszeniczna - jako pogrążona w żałobie i pijaństwie Helena Popowa; ostro-nerwowy, śmiesznie-groteskowy, ale i tragicz­ny zarazem Jan Mancewicz jako Grigorij Smirnow czy Iwan Łomow). Bezpretensjonalny, nie silący się na opowiadanie "Bóg wie czego", z cha­rakterystycznym dla Świdra zwier­ciadlanym odbiciem i podwójnością, z delikatnie znaczonym historycz­nym czasem dziejących się wyda­rzeń (rosyjski konkret w kontekście całości uniwersum), w zajmujących i ładnych wnętrzach (pierwsza część ciemna i czarna, druga jasna i bia­ła), nieprzeszkadzających grać czy oglądać, przechodzić czy podpatry­wać.

Ale zaraz potem zakołatała mi się myśl, że coś-gdzieś jest (mimo wszystko) nie tak jak być mogło (i powinno). Że coś rozbija (na szczę­ście nie w drobny mak...) tę bezpretensjonalność i humor, dodając czegoś w rodzaju głębi, jakiegoś dna, kontekstu. Że gdzieś po drodze gubi się budowany co chwila zgrabny rytm. Coś jest nie tak przede wszystkim z muzyką. Stanisława Świdra wyda­ją się zawsze fascynować tak zwa­ne dźwięki "dziwne": dźwięki-uderzenia, dźwięki-rytmy, o swoistym kolo­rze, brzmieniu, wyrazistym pulsie, w jakiejś mierze niemelodyjne. Istnie­jące w przestrzeni spektaklu raczej zasadzie na kontry niż dopowiedzi czy ilustracji. W przypadku "Żartu" muzyki-dźwięków jest po prostu zbyt dużo. Przeszkadzają zamiast wspomagać, rozbijają miast skupiać. Może dlatego, że stosowane na zasadzie motywów (oboje - meżczyzna oraz kobieta wydają się mieć swoje brzmienie; można by także wydzielić muzyczny motyw dopowia­dający kłótnię, zbliżanie się czy od­dalanie) niepotrzebnie zgęszczają czasoprzestrzeń. Może także z po­wodu wrodzonej kiczowatości, nie-koherencji z tworzonym obrazem świata i nachalnej współczesności (techno-rytm).

Coś jest nie tak z drugą częścią, w której mamy tylko groteskę, wręcz karykaturę. Nagły przeskok z kolo­rystycznie ciemnej tonacji do jasno­ści powoduje, że w grze brakuje pół­środków czy pół-cieni (szczególnie w roli Beaty Pszenicznej jako Nata­lii). Oglądamy po prostu wiejską babę-przygłupa z naleciałościami jakiejś psychicznej choroby (scena na kanapie po wyjściu Łomowa). To wykrzywienie powoduje, że jako wi­dzowie oddalamy się od oglądanych postaci; zamiast - w pewnym sen­sie - utożsamiać i współczuć, cie­szymy się, kwitując nasz odbiór gło­śnym śmiechem. Może stało się tak dlatego, że aktorka na przygotowa­nie roli miała niecały tydzień (choro­ba Ewy Romaniak) i ta druga część jest na dziś jakimś zalążkiem czy wstępem.

Dlaczego więc Czechow właśnie dziś? Może by zabawić, a w zdro­wym śmiechu odnaleźć normalność. Bo wydaje się, że - tu i teraz, tak jak stoimy i jesteśmy - jakby brakuje nam zdrowego śmiechu, nie wykrzy­wionego, prostego, naturalnego, naiwnego. I nie chodzi o to, żeby robić i grać tylko komedię czy farsy (a przecież dramaty Czechowa to komedie...). Ale o to, że jak ma być śmiesznie - ale mądrze, a nie głu­pio - to niech będzie. I tarnowski "Żart" jest na dobrej drodze, żeby tak było. W końcu kiedy przychodzi męż­czyzna do kobiety, nie zawsze coś z tego być musi, ale zawsze może...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji