Artykuły

Sługa dwóch panów, czyli Krzysztof Szczepaniak królem commedii dell'arte!

"Sługa dwóch panów" Carla Goldoniego w reż. Tadeusza Bradeckiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Włodzimierz Neubart na blogu Chochlik Kulturalny.

Teatr Dramatyczny pod wodzą Tadeusza Słobodzianka stał się w ostatnich latach bardziej nowoczesny od wielu "współczesnych" scen i bardziej awangardowy od tych niszowych. Jednocześnie też wciąż zachowuje znakomite proporcje, oferując widzom dostęp do sztuki, nie zaś, jak to ma czasem miejsce w innych instytucjach kultury - do produktów teatralnopodobnych. Skąd ta mocna teza? Otóż z obserwacji, proszę Państwa! Co premiera, to śmiała wolta! Zmiana gatunku, wymiana konwencji, całkowicie inne wymagania wobec aktorów. Efekt? Aż trudno uwierzyć, ale to się naprawdę udaje. Aktorzy (w większości) - odnajdują się w nowej dla siebie sytuacji, teksty są najwyższej klasy, a inscenizacje godne pochwały. Zawsze się oczywiście znajdzie jakaś maruda, która tak jak ja będzie się czepiać szczegółów, ale w ostatecznym rachunku - będzie oczywiście na tak!

Nie inaczej jest w przypadku "Sługi dwóch panów" w reżyserii Tadeusza Bradeckiego do przekładu (scenografii i kostiumów) Jana Polewki. Już na premierze miałem kilka uwag, jednak później zacząłem myśleć o tym, że commedia dell`arte w dzisiejszej Polsce praktycznie nie istnieje. Kilka inscenizacji to naprawdę niewiele. Mało tego, nikt dziś w szkołach teatralnych nie uczy, jak grać klasyczną formę improwizowaną, jak radzić sobie z maskami (modulować głos, żeby to miało ręce i nogi). I dlatego - zaczynam patrzeć na całość nieco inaczej. Bo przecież nie ulega wątpliwości, że było na co popatrzeć.

Commedia dell'arte czy nie?

Twórczość Carlo Goldoniego jest w tym względzie wielce dwuznaczna. Z jednej strony takim tekstem, jak choćby "Sługa dwóch panów", pozwala przenieść się do czasów, gdy królowała konwencja commedii dell` arte, z drugiej zaś - od tego stylu już się odcina. "Sługa..." Goldoniego stanowi więc coś w rodzaju pomostu, łącznika ze światem rubasznej, improwizowanej komedii włoskiego ludu. Ale po kolei.

Widzowie zazwyczaj mało wiedzą o tym, czym jest commedia dell'arte. Jeśli już coś słyszeli, to zapewne, że jest to coś włoskiego, na wesoło i powinny się pojawiać maski. Trochę mało. Ktoś doda, że grywano ją w XVI-XVII wieku (w XVIII również). O tradycji przedstawień improwizowanych choćby słyszeli już zapewne nieliczni! Rola Goldoniego w schyłkowym stadium commedii dell'arte to już doprawdy sprawa dziś nieznana. Zwłaszcza, że on tę konwencje zmienił, rozszerzył, przerobił. Dlatego właśnie mówię, że "Sługa..." to nie jest klasyka gatunku.

Cała trudność

Mierząc się w Teatrze Dramatycznym ze "Sługą dwóch panów", twórcy zapewne zacząć musieli od wypracowania zasad wspólnoty aktorów na scenie. Sztuka Goldoniego wymaga, by wszystko opierało się - niczym w partii szachów - na precyzji wykonania, na tym, by każdy aktor w odpowiednim momencie znalazł się na swoim miejscu, zrobił co trzeba, będąc przy tym w interakcji z pozostałymi. W takim teatrze konieczne jest, by postaci grały dynamiczne duety, tercety, ba, nawet zbiorowe układy. Każdy gest, każdy ruch i słowo - mają tu znaczenie. Jak w muzyce!

Są przecież jeszcze i maski! Nagle (bo przecież tego też nikt nie uczy w szkołach aktorskich) trzeba zrozumieć ów tajemniczy przedmiot, skrywający trzy czwarte twarzy, a potem sprawić, by całe ciało i głos oddały się masce pod władanie. Tylko zespolenie tych trzech elementów daje nadzieję, że granie w masce się powiedzie. Skórzana maska stać się musi nową skórą twarzy aktora - i to tą najbardziej widoczną. Sama też się nie stworzy...

Przygotowanie roli granej w masce to konieczność odnalezienia się w przestrzeni teatru, w którym nagle brakuje jednej ze ścian - tej najważniejszej. Wyostrzają się zmysły, konieczne są umiejętności techniczne. Pozostając wciąż elementem szachowej scenicznej układanki, aktor staje się jednocześnie swoim najważniejszym widzem. To on czuje (lub nie), że dany gest mu się udał, a także słyszy, czy słowo wybrzmiało tak, jak powinno. Niczego nie da się dograć twarzą, zatem trzeba zrozumieć siebie i odpowiednie znaczenia przekazać innymi środkami niż zwykle. Sama maska kosztuje zapewne sporo nerwów. I męczy, nawet fizycznie, bo ciało się jednak poci. Myślę, że granie w masce obnaża też wszelkie braki aktora. Tyle, że to działa w dwie strony, jego walory wynosi wręcz w kosmos...

Raz jeszcze w Teatrze Dramatycznym aktorzy mierzą się z nietypową dla siebie materią

Pisałem o tym m.in. przy okazji "Cabaretu" rok temu, że wtedy zespół Teatru Dramatycznego musiał poradzić sobie z trudną konwencją musicalu. Teraz było chyba jeszcze trudniej, bo aktorzy musieli przenieść się w czasy, których nikt z nas nie pamięta, znamy je tylko z przekazów. Wymagano od nich, by byli wiarygodni jednocześnie w tamtej epoce - i w naszej, a to rzecz nie do pozazdroszczenia.

Wszystko sprzymierzyło się przeciwko nim. Dawniej funkcjonowały zespoły, które specjalizowały się wyłącznie w commedii dell'arte. Ci ludzie doskonale wiedzieli, jak grać, co ich może na scenie spotkać. Aktorzy Teatru Dramatycznego nie grają przecież na co dzień tych samych charakterów w różnych konfiguracjach i scenariuszach, mało mają też możliwości improwizowania.

Komedia doskonała

Commedia dell'arte to wszak z włoskiego komedia doskonała, komedia sztuk, komedia kunsztu i umiejętności. Aktorzy, których oglądamy w najnowszej inscenizacji "Sługi dwóch panów" są w istocie zawodowcami, choć akurat nie specjalistami w tej konkretnej konwencji. Tym większe ukłony.

Goldoni odchodząc nieco od klasycznej zasady, mówiącej iż commedia dell'arte to zarazem commedia all'improviso, stworzył pełen tekst z rozpisanymi rolami dla każdej z postaci. Nie mamy więc do czynienia z tzw. commedią a soggetto, w której aktorzy dysponują jedynie ramowym spisem scen, a sami wymyślają poszczególne teksty. Tadeusz Bradecki w Teatrze Dramatycznym zostawił aktorom pewną furtkę. W pewnym stopniu mogą oni improwizować w "Słudze dwóch panów". Czynią to - z ochotą. W premierowym przedstawieniu było takich prób zaledwie kilka (w tym znakomita, gdy Arlekino upomina publiczność, aby nie brała słów bohaterów za odnoszące się do konkretnych postaci polskiego życia politycznego, bo to wszystko się przecież dzieje w Wenecji!). Ciekaw jestem, jak to się rozwinie w przyszłości, dlatego wybiorę się na "Sługę" kiedyś raz jeszcze. Mam tylko nadzieję, że owa improwizacja nie będzie się koncentrowała wokół tych najłatwiejszych do wychwycenia żartów politycznych.

W dużym stopniu Bradecki utrzymuje zestaw typowych postaci, które są przypisane do commedii dell'arte. Są więc dwaj starcy (Pantalone i Dottore), są Zanni, jest Arlekino i jego kobiecy odpowiednik, są zakochane pary. Tyle, że - raz jeszcze przypomnę - w przeciwieństwie do komedii włoskiej, tutaj charakterów tych nie grają aktorzy, którzy specjalizują się w tym konkretnym typie bohatera.

Lazzi

Cechą charakterystyczną dla każdej commedii dell'arte jest stosowanie lazzi, czyli trudnych elementów komediowych, mających ożywić słabnącą uwagę widzów. To zazwyczaj elementy pantomimiczne, ekwilibrystyczne, gagi lub improwizowane mocne wstawki tekstowe.

Wciąż jestem zdania, że "Sługa dwóch panów" jest ugrzecznioną wersją commedii dell`arte, ale w istocie sztuka była taka od początku. Goldoni wszak był już na etapie znacznego przekształcania materii tego gatunku. Stąd może wrażenie większej delikatności. Nie jest aż tak brutalnie, jak w klasycznej włoskiej siedemnastowiecznej wersji, ani tak wulgarnie. Owszem, mamy elementy błazenady, oglądamy bijatyki, kopniaki, fikołki, przekręcanie słów, ale maja one na tyle finezyjny charakter, że można mieć wrażenie, że jest tego wręcz za mało. Chociaż, kto wie!

Kobiety, kobiety!

To commedia dell'arte dopuściła kobiety do występowania w teatrze! Wiedzieliście o tym? Okazało się, że publiczność przyjęła tę zmianę dobrze, nawet kler był temu przychylny, postulując, że mężczyźni wymalowani i ubrani w stroje kobiece nie są najlepszą z teatralnych tradycji.

Może więc to jest commedia dell'arte w najczystszej postaci?

Marudziłem, marudziłem, ale ta forma teatralna dokonała żywota we Włoszech, ponieważ w XVIII wieku improwizacja poszła już odrobinę za daleko, spektakle stały się zbyt wulgarne, poruszane tematy - wręcz prostackie, zaś gdy zabrakło artystów, bo wszędzie widać było tylko błaznów, stało się oczywiste, że commedia dell'arte utraciła zdolność do operowania groteską. I wtedy właśnie pojawił się Carlo Goldoni, wprowadzając szlachetność i przywracając zabawę formą. Coś takiego właśnie można zobaczyć w Teatrze Dramatycznym. Goldoni - adwokat z Pizy, który zakosztował w pisaniu intermezzów (komicznych wstawek między scenami w operze włoskiej) zwłaszcza w swych pierwszych sztukach, chcąc zreformować formułę, sprawiał, że commedia dell`arte finezyjnie poruszała się w obszarach dotąd jej niedostępnych. Maskom zaczęły towarzyszyć charaktery, tradycyjne intrygi przeplatały się z realistycznymi sekwencjami. Bohaterowie nabrali odwagi i inwencji w rozwiązywaniu własnych problemów. Zyskali też konkretne imiona. Tak jak właśnie w najnowszym "Słudze...". No to na co ja tak naprawdę marudziłem?

Oceńmy zatem szczegóły

"Sługę dwóch panów" w Teatrze Dramatycznym można chwalić, choć to spektakl nierówny. Commedia dell'arte to zabawa formą, rzecz coraz rzadziej spotykana we współczesnym teatrze, trudniejsza, nawet w ugrzecznionej w stosunku do pierwowzoru wersji Goldoniego. Dlatego - radzę nie spodziewać się przaśnego humoru, a inteligentnej groteski. Tutaj, żeby się śmiać, trzeba myśleć!

Przedstawienie rozpisane zostało w Teatrze Dramatycznym na dwanaście postaci, specyficznych charakterów i typów ludzkich, których wodzirejem, magikiem, królem jest Arlekino - tytułowy sługa dwóch panów, spryciarz i miłośnik jedzenia. To przez jego kombinacje bohaterowie, często ukryci pod maskami postaci, wchodzą ze sobą w zabawne interakcje.

Spektakl dobrze się zaczyna, zawiązuje się akcja, później nieco za bardzo meandruje wokół mniej istotnych wątków. Druga część widowiska nadrabia wszystko. Aktorem, który zadziwił mnie najbardziej, jest Maciej Wyczański. Jemu maska i specyficzny kostium wyjątkowo sprzyjają. Aktor skupia się na tym, by jego głos "zagrał". I robi to z wielką wprawą. Szczerze? Nie widziałem go w lepszej roli! Wyrazisty jest także Waldemar Barwiński. On musi grać z kolei twarzą, reprezentuje grupę "reformowanych" postaci komedii. Jest przezabawny, przerysowany i prawdziwy zarazem, a to wielka sztuka. Jako Floryndo Aletuso dał się ponieść charakterowi postaci. Gdyby choć przez chwilę wstydził się tego przerysowania, położyłby rolę, ale nie - dokładnie wie, że tak trzeba. I efekt jest świetny.

Znakomite wrażenie pozostawia Mateusz Weber w roli Sylwia. Ma się wrażenie, że młody aktor zapomina o własnych warunkach i płynie na fali komizmu swego bohatera. Weber bardzo świadomie wykorzystuje wszystkie atuty kostiumu i dodaje do tego odpowiednią dawkę własnej ekspresji.

Bardzo rasowo sytuują się w konwencji przedstawienia Mariusz Wojciechowski i Andrzej Blumenfeld. Wojciechowski jako Pantalone Bosonosi oraz Blumenfeld - Dottore Lombardo - uzupełniają się znakomicie. Są niczym wyjęci z czasów, kiedy commedia dell'arte była u szczytu. Bawią się tą konwencją, aż miło patrzeć.

Pewne zastrzeżenia można mieć do Kingi Suchan. Pod względem dramaturgicznym jej Clarze nie można zarzucić wiele, dobrze wpisuje się w całość. Pewnym problemem może być nie dość nośny głos, który nie docierał do widzów czasem dość wyraźnie. Nie można też powiedzieć, żeby aktorka czymkolwiek zadziwiła w swojej interpretacji.

O wiele lepiej wypadła występująca gościnnie aktorka Teatru Studio - Agata Góral. Wykorzystała warunki fizyczne i głos, żeby zbudować pełnokrwistą, przekraczającą granice płci postać. Jest bardzo androgyniczna w przebraniu mężczyzny i kobieca po zrzuceniu męskiego stroju. Nieźle gra oczami, warto to podkreślić. Jedyny zgrzyt - to kolczyk w nosie - sprawiający wrażenie prywatnej ozdoby. Nawet jeśli tak nie jest, lepiej zdjąć go, ponieważ dla widzów pierwszych kilku rzędów błyszczy w świetle tak, że robi wrażenie, jakby coś aktorce ciekło z nosa. To nie są ozdoby, których nie dałoby się przed spektaklem wyjąć, radzę tego dopilnować, bo psuje efekt.

"Sługa dwóch panów" to jednak przede wszystkim wielki sukces Anny Szymańczyk i Krzysztofa Szczepaniaka. Oni są najbliżsi literze tekstu Goldoniego i tradycji commedii dell'arte w ogóle.

Spektakl zasadza się na kłopotach i rozterkach tytułowego sługi - Arlekino, którego kreuje Krzysztof Szczepaniak. W niedawnym rankingu nazwałem go najmłodszym wśród aktorów "wielkim zawsze", a on właśnie tą rolą dobitnie zasadność owego tytułu udowodnił. Gra jak natchniony, nie oszczędzając się, każdym kolejnym gestem i słowem dając wyraz tego, że jest w stanie zagrać wszystko. Przenieśmy go w czasie o dwieście lat - proszę bardzo - nikt z ówczesnych artystów nie zauważyłby, że reprezentuje innej epoki. Taki aktor to skarb w każdym teatrze. Jego Arlekino jest przy całej fajtłapowatości sługi niezwykle inteligentny - i choć musi kombinować ponad miarę i wciąż coś miesza mu szyki, jest wyjątkowo sprytnym graczem. Często wypowiada swoje myśli - czujemy to doskonale, zresztą - jak Szczepaniak to różnicuje! Każdy jego żart, czy to gramolenie się do beczki, podskoki czy fikołki - wykonany jest dosłownie w punkt! Jak on to robi? Aż strach pomyśleć, jakim Szczepaniak będzie aktorem za dziesięć lat!

Szczepaniak gra w innej lidze, na wyniszczenie organizmu, wykorzystując takie środki wyrazu, o istnieniu których większość aktorów w tym kraju nie ma nawet pojęcia. Gra nawet czubkami palców u stóp, które tworzą własny spektakl, jego ciało wydaje się być w ciągłym ruchu. Wykorzystując każdą swoją zaletę i wadę, aktor zadziwia, czaruje i przyciąga. A kiedy do tego zaczyna mówić... jest już pozamiatane.

Ku mojej uciesze, bardzo dobrą kreację buduje też w spektaklu Anna Szymańczyk. Smeraldyna (wreszcie posiadająca własne imię Kolombina - czyli służąca) okazuje się być fantastyczną partnerką dla Krzysztofa Szczepaniaka. Rozmowy Arlekina i Smeraldyny są zabawne, naturalnie komiczne, każde z nich wnosi do sztuki niesamowitą jakość.

Szymańczyk od jakiegoś czasu ujmuje mnie głosem (tą to słychać nawet w ostatnich rzędach tak, jak gdyby stała tuż obok nas), należy przy tym podkreślić, że potrafi nim czarować. Smeraldyna mówi lekko, figlarnie, a zarazem jest w jej głosie coś ekscytująco erotycznego. Aktorka wykorzystuje w spektaklu także niebagatelną urodę i bardzo dobry warsztat. Ma też rzadko spotykaną zdolność przyciągania uwagi. W jej grze wibrują emocje i taka ogromna, nienasycona radość grania. Bardzo dobrze, że podczas ukłonów wychodzi w najważniejszej parze!

Najmniej przekonujący okazuje się Łukasz Wójcik. Chyba jako jedyny nie czuje maski. To niełatwe - mierzyć się z formą, która wymaga całkowitego wyrzeczenia się dotychczas wypracowanych nawyków grania. Wójcik nie bawi się rolą, choć mógłby. Traci na tym Bryghella Chlavino ogromnie.

Zaletą scenografii przygotowanej do spektaklu przez Jana Polewkę jest to, że jako żywo - przypomina tę, która sprawdziłaby się w tym gatunku w okresie jego rozkwitu. Mogłaby być nieco jaśniejsza, ale - to już tylko moja opinia. Ożywiają ją rekwizyty, dobrze wykorzystane przez aktorów, zaś sekwencja z łodzią jest bardzo plastyczna. Kostiumy są dość przewidywalne, największy kłopot widzę z butami, z całą pewnością nie wszystkie wyglądają, jakby były "z epoki". Szkoda, że muzyki (uwaga - granej na żywo!) nie było więcej. Pasowała wyjątkowo! Chociaż, gdyby było jej więcej, odwracałaby za bardzo uwagę od tego, co najważniejsze? Niech więc będzie, że nie ma tu błędu.

Jedyne, co poza grą Łukasza Wójcika, absolutnie nie przypadło mi do gustu, to maski. Wszystko rozumiem, że są precyzyjnie wykonane ze skóry, że zapewne ich przygotowanie zajęło Jonathanowi i Agnieszce Fröhlich sporo czasu, że takie maski idealnie wpisują się w konwencję, jednak - raz jeszcze - są zbyt ciemne, zbyt ponure, mogłyby się kończyć równo z dziurkami w nosie (co też było praktykowane przecież dawniej), jednak wybrano takie nieco dłuższe, nawet do linii ust. Nie każdy aktor radzi sobie jednakowo pracując w masce. Czasem zniekształca ona głos, a szkoda. Nie wiem, czy sam nie wolałbym, aby maski były wymalowane. Wiem, że to sporo pracy przed każdym spektaklem, ale w galerii na parterze widziałem zdjęcia, na których Krzysztof Szczepaniak występował właśnie w takich maskach. To byłoby mistrzostwo świata, gdyby pójść w tę stronę. Szkoda, że się na to nie zdecydowano...

Ponadczasowość formy

Commedia dell'arte sprawdza się zawsze tam, gdzie twórcom nie brakuje serca, by dać się porwać sztuce. W Teatrze Dramatycznym ta sztuką się udała. Ciekaw jestem, jak ten spektakl będzie wyglądał za kilka miesięcy, czy aktorzy rozwiną formy improwizowane? Czy Łukasz Wójcik odnajdzie radość grania w masce?

Sam Carlo Goldoni powiedział kiedyś, że aktor, chcąc się rozwijać, powinien zaglądać do innych teatrów i podpatrywać dobrych aktorów przy pracy. "Sługa dwóch panów" w Teatrze Dramatycznym to bardzo dobry spektakl, by takie obserwacje prowadzić. Polecam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji