Artykuły

Wrocław. Jak "ugryźć" dyrektora Morawskiego

Radni sejmikowej koalicji dali marszałkowi Cezarem Przybylskiemu zielone światło do odwołania Cezarego Morawskiego ze stanowiska szefa Polskiego. To ruch w dobrym kierunku, bo otwiera pole do działania. Ale na zmianę trzeba będzie jeszcze poczekać.

Z punktu widzenia interesu publicznego lista powodów, dla których zarząd województwa powinien pożegnać się z Morawskim, jest długa. Wymienię te najistotniejsze.

Po pierwsze, rozbicie zespołu. Przez minione dekady był on wielką wartością tej sceny, a od września z Polskiego zniknęło kilkunastu aktorów, w tym kilkoro zwolnionych przez Morawskiego.

Po drugie, dewastacja repertuaru. Dyrektor zdecydował o zdjęciu z afisza siedmiu przedstawień, kwestią czasu jest, kiedy stanie się tak w wypadku kolejnych. Przez decyzje o zwolnieniu Marty Zięby, Anny Ilczuk i Michała Opalińskiego, właściwie pogrzebano możliwość dalszego grania wybitnej "Wycinki" Krystiana Lupy (w tym zaplanowane wcześniej wyjazdy na Węgry i do Kanady). Trudno też wyobrazić sobie, żeby było jeszcze możliwe zagranie "Dziadów" Michała Zadary. Mamy tu bez wątpienia do czynienia z unicestwianiem dorobku sceny.

Po trzecie, obniżenie rangi artystycznej teatru. Pierwszą premierę pod rządami Morawskiego publiczność zobaczy 24 lutego, ale już wiadomo, że poza "Chorym z urojenia" w reżyserii Janusza Wiśniewskiego, przyszły repertuar tworzą przede wszystkim spektakle grane już wcześniej przez prywatne teatry. W ten sposób na szwank narażona jest reputacja wrocławskiej sceny, która jeszcze niedawno uchodziła za jedną z najważniejszych w kraju właśnie ze względu na swoje premiery i ich jakość. Z teatralnej ekstraklasy Polski spada do ligi okręgowej.

Co z kontraktem dyrektora?

Wrocławska scena była dobrem kultury, które od pięciu miesięcy, pod rządami Morawskiego, jest konsekwentnie niszczone. Straty, jeśli mierzyć je choćby degradacją artystyczną i zrujnowanym wizerunkiem, są ewidentne. Kłopot w tym, że marszałkowi trudno odwołać się do nich, aby skutecznie rozwiązać kontrakt z dyrektorem. Morawski z całą pewnością odda sprawę do sądu pracy, a tam nie będzie liczyło się, jakich szkód narobił w Polskim, ale zgodność jego działań z kontraktem, to, czy nie złamał jego zapisów.

Zarząd województwa musi zatem działać rozważnie, by nie dopuścić do sytuacji, w której jego decyzja zaskutkuje przywróceniem Cezarego Morawskiego na stanowisko.

O ile prowadzona od poniedziałku kontrola w teatrze nie wykaże znaczących uchybień, trzeba będzie czekać np. na rozstrzygnięcia sądów pracy w sprawie zwolnionych przez Morawskiego pracowników. Jeśli któreś z nich okaże się dla dyrektora niekorzystne, będą podstawy do jego odwołania. Ale to perspektywa nawet kilku miesięcy. Do tego czasu dyrektor będzie miał prawo zwalniać kolejnych aktorów, zdejmować sztuki z afisza, zapraszać dowolne przedstawienia.

Nie jest to wina samego kontraktu z Morawskim, jest podobny do umów podpisywanych przez innych dyrektorów teatrów. Ich zapisy zapewniają im niezależność od urzędników i polityków, chronią przed ryzykiem odwołania z byle powodu.

Morawskiego nie ma jak rozliczyć

Rzeczą niezrozumiałą jest natomiast, że w umowie z dyrektorem zabrakło zobowiązania do realizacji obietnic zawartych w jego aplikacji konkursowej. W niej Morawski pisał choćby o współpracy z najwybitniejszymi postaciami współczesnego teatru, a jasnym jest, że na taką nie ma szans. Deklarował kontynuację linii programowej Polskiego, co nijak ma się do rzeczywistości.

Brak narzędzia do rozliczenia dyrektora z jego programu, dzięki któremu objął posadę, powinien być dla urzędników nauczką na przyszłość. Żeby nie dopuścić więcej do sytuacji, że zwycięzca konkursu obiecuje gruszki na wierzbie, a potem z uśmiechem pokazuje figę z makiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji