Artykuły

Odeszła królowa kabaretu

Zmarła Hanka Bielicka, aktorka teatralna i filmowa, nazywana "królową estrady i kabaretu" oraz "mistrzynią monologu. Miała 91. Znana ze swojego temperamentu, aktywności, gadatliwości i zaraźliwego śmiechu Hanka Bielicka wielokrotnie podkreślała, że w życiu najważniejsze jest, by "każdy moment zawsze czymś wypełnić".

Artystka nieustannie wypełniała sobie czas życiem artystycznym.

Bielicka znana była także ze swojego zamiłowania do kapeluszy i torebek. Uczyniła z nich atrybut kreowanej przez siebie Dziuni. Na przekór szarej rzeczywistości Hanka Bielicka nakładała kolorowe kapelusze, śmiała się i bawiła publiczność. Zawsze chciała, aby ludzie choć przez chwilę zapomnieli o własnych kłopotach i uśmiechnęli się.

Bielicka zagrała także w ponad 20 filmach, m.in. "Zakazane piosenki", "Celuloza", "Cafe pod Minogą" i "Małżeństwo z rozsądku" oraz wielu serialach m.in. "Wojna domowa", "Palce lizać", "Badziewiakowie". Kilka tygodni przed śmiercią udzieliła, bodaj ostatniego w życiu, wywiadu naszemu dziennikarzowi Piotrowi Kitrasiewiczowi, który zamieszczamy poniżej.

Pani Hanko, skończyła Pani niedawno dziewięćdziesiąt lat, to piękny wiek. Wykazuje Pani nieustającą aktywność zawodową oraz znakomitą kondycję psychofizyczną, której mogłaby pozazdrościć Pani niejedna niewiasta w wieku balzakowskim, a może nawet i młodsza. Proszę zdradzić, jak Pani to robi?

To jest sprawa charakteru i na pewno wychowania, a także tego, że jestem "przedwojennym materiałem". Mój ojciec strasznie chciał mieć syna, więc od dziecka byłam bardzo aktywna i chłopięca. I zostało mi to na resztę życia. Ale dzisiaj z moimi siłami fizycznymi nie jest dobrze, chociaż mam dużą mobilizację duchową kiedy wchodzę na scenę. To tak jakby tkwiły we mnie dwie osoby: ja, jako osoba prywatna oraz ja, jako aktorka. Kiedy mobilizacja mija, staję się ludzkim ochłapem.

Nie przesadzajmy...

Tak, proszę pana. Mam dziewięćdziesiąt lat, to raz, a dwa - przeleżałam w szpitalu dobrych kilka miesięcy. Miałam tak głupi wypadek, jesienią 2004 roku, że to się nie mieści w głowie. Przewróciłam się na równej podłodze w pokoju hotelowym podczas wyjazdu na koncert do Końskich. Była dwunasta czy pierwsza w nocy, kiedy przyjechaliśmy z Kielc do hotelu w Końskich. Potknęłam się o coś wychodząc z łazienki, upadłam i zemdlałam.

Była Pani sama w pokoju?

Tak. Przywieźli mnie na nocleg, a rano mieli mnie zabrać na estradę. Okazało się, że na skutek upadku odpadła mi śledziona. Leżałam nieprzytomna do godziny ósmej czy dziewiątej, kiedy przyjechała przedstawicielka organizatorów i znalazła mnie leżącą bez świadomości. Całe szczęście, że nie zamknęłam drzwi na klucz. Natychmiast przewieziono mnie do szpitala, gdzie doszłam do siebie. To było jak cud, najwyraźniej miałam żyć. Mam w związku z tym anegdotę. Śniła mi się wielka, piękna brama. Przed nią siedział starszy pan z małym chłopczykiem. Starszy pan pyta się chłopczyka, kim jest ta kobieta. A chłopczyk mówi: "To ta artystka z Polski, Bielicka. Ale dlaczego bez kapelusza?" Wtedy starszy pan odpowiada: "Powiedz jej, niech wraca. Wybierze z szafy jakiś kapelusz i założy, to wtedy ją przyjmiemy". Budzę się, jestem w szpitalu w Końskich, nade mną stoi doktor Sosnowski ze skalpelem, a obok niego inni lekarze. Doktor Sosnowski powiedział: "Pani Hanko, to co wisiało i co mogłem, to obciąłem. A resztę to już pani musi zabrać ze sobą. Witamy w domu". A ja na to: "Chłopcy, znacie ostatni dowcip o blondynkach?" I opowiedziałam im, a moje łóżko stało za parawanem, bo myśleli, że już ze mną koniec. I kiedy opowiedziałam im ten dowcip, to oni wszyscy przeżegnali się i wyszli.

No właśnie, to wspaniały i wręcz niewiarygodny przykład Pani niezwykłej witalności. Czy stosuje Pani jakąś dietę cud?

Nie stosuję żadnej cudownej diety. Nie wiem, jak to robię, po prostu sama nie wiem. Było mi nawet trochę głupio, bo ci lekarze tak się namordowali, żeby uratować mi życie, a ja po przebudzeniu od razu opowiedziałam im ten dowcip o blondynkach. Chcę w tym miejscu zaznaczyć, że to wspaniały szpital, świetnie prowadzony i zorganizowany, mogący posłużyć za przykład innym placówkom medycznym w naszym kraju.

z informacją o mandacie. Pojechałam do komendy policji przy ul. Wilczej.

Głośna była kilkanaście lat temu sprawa włamania się do Pani mieszkania. Jak zakończyła się tamta historia?

Rozpłynęła się. Przypuszczam, że sprawcy nie byli włamywaczami z ulicy, nie byli przypadkowi. Przyszli na teren starannie rozpoznany. Na pewno nie byli to miejscowi żule, bo ci wytypowali do mnie specjalną delegację, która przyszła i powiedziała: ,,Pani Bielisiu, tutaj żaden z nas tego nie zrobił, bo my paniom szanujemy i my paniom uważamy za warszawiankie naszom kochanom". To było włamanie dokładnie przemyślane. Wiedzieli, kiedy wnuk wychodzi do gimnazjum, kiedy gosposia jest sama, a nawet, że kontakty elektryczne są za lustrem. Wiedzieli także, iż po drugiej stronie ulicy jest mało znane przejście przez bramę na ul. Nowowiejską, gdzie czekał na nich samochód. Wszystko było ukartowane.

Czy ludziom estrady często przytrafiają się tak niemiłe dowody popularności?

Kiedyś, gdy okradziono Irenę Santor, znaleziono przy złodzieju kartkę, na której znajdowały się nasze nazwiska, moje i wielu kolegów znanych ze sceny, estrady i telewizji. Złodzieje wyobrażali sobie, że zarabiamy astronomiczne sumy i jesteśmy bardzo bogaci. Ci, co mnie okradli, wynieśli trochę dzieł sztuki. Byli w mieszkaniu tylko dwie godziny, bo nieoczekiwanie wrócił wnuk. Gdyby nie wrócił w tym czasie, to być może wynieśliby również obrazy. A tak ukradli trochę porcelany i srebra. Trudno, stało się. Jak nie będę miała z czego żyć, to pomyślę o nich źle.

A jak myśli pani o nich teraz?

Myślę o nich: ,,Pieprz im w oko".

Skąd wzięło się w Pani upodobanie do kapeluszy? To przecież Pani znak rozpoznawczy obok charakterystycznego głosu.

W Polsce Ludowej było tak strasznie szaro. Szare ubrania, domy, ulice. Chciałam to trochę ożywić, rozweselić i rozjaśnić ten ponury nastrój. Nie mogłam patrzeć na kobiety chodzące w chuścinach na głowach. Ubierałam się kolorowo, biegałam po kawiarniach, zaczęłam nosić kapelusze. Uznałam, że aktorce estradowej potrzebny jest określony image, bardziej ekscentryczny strój niż noszony przez przeciętną kobietę.

Wspomniała Pani o kawiarniach. W których lokalach bywała Pani najczęściej?

Chodziliśmy na kawę do ,,Europejskiego", mieliśmy tam swój stolik. Było z nami wielu wybitnych artystów estradowych, na przykład Ludwik Sempoliński, który często przychodził do ,,Europejskiego" i lubił długo siedzieć. Poza tym po każdym spektaklu szliśmy do SPATIF-u. To było wręcz obowiązkowe.

Wróćmy na koniec do początku naszej rozmowy. Czy opowie Pani ten dowcip, którym uraczyła Pani lekarzy po swoim "powrocie do życia"?

Proszę bardzo. Przychodzi mąż do domu i zastaje w łóżku żonę, blondynkę, z gachem. Wykrzykuje: "Co wy robicie?!". A blondynka zwraca się do gacha: "Widzisz? Mówiłam ci, że to idiota. Widzi, a pyta co robimy!". Dobre?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji