Artykuły

Z chórem się nie dyskutuje

"Hymn do miłości" Agaty Adamieckiej i Marty Górnickiej w reż. Marty Górnickiej w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Stanisław Godlewski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

"Hymn do miłości" porusza ważne tematy, takie jak wzrastający nacjonalizm, mesjanizm, fasadowe chrześcijaństwo i ksenofobia. Jednak miłości tu mało. Premiera odbyła się w weekend w Teatrze Polskim.

Miłość w spektaklu Marty Górnickiej to na pewno nie ta, którą opisywał św. Paweł. Przeciwnie, w pieśni chóru (na który składają się aktorzy i aktorki w różnym wieku, zatrudnieni w Teatrze Polskim lub wyłonieni z otwartego castingu) miłość -jeżeli jest - to raczej tylko taka, co "szuka swego", "unosi się gniewem i pychą", "szuka poklasku".

Górnicka, razem z dramaturżką Agatą Adamiecką skomponowały tekst, w którym mieszają się fragmenty polskich pieśni patriotycznych, sloganów reklamowych, przemówień nacjonalistów. Chór skanduje, szepcze, wrzeszczy i podśpiewuje ten bardzo gęsty tekst, jednocześnie tworząc efektowne układy choreograficzne (robota Anny Godowskiej). Górnicka cały czas dyryguje chórem, stojąc wśród widzów.

Chór jest złożony z kobiet i mężczyzn, pełnosprawnych i z niepełnosprawnościami, w różnym wieku, różnych kolorów skóry. Ta pozornie demokratyczna wspólnota zespolona jest jednak w skandowaniu nacjonalistycznych haseł i perfekcyjnej choreografii, co daje razem bardzo ciekawy efekt. Choć tekst i choreografia przywodzą na myśl faszystowskie parady, wiadomo, że chór przechwytuje te strategie, by wyrazić myśl absolutnie przeciwną, by krytycznie spojrzeć na takie formy kształtowania się narodowej wspólnoty - bo jak ironicznie skandują chórzyści: "wspólnota jest zawsze niewinna". Przekaz wydaje się bardzo prosty - krytyka nacjonalizmu, mesjanizmu, głupiego patriotyzmu, wykluczenia, ksenofobii, konsumpcjonizmu. I w tej prostocie tkwi właśnie problem. Bo z chórem trudno się dyskutuje. Przekaz jest jasny i perswazyjny, a jednocześnie tak mocny, że chociaż upomina się o dialog, sam na niego raczej nie pozwala. Dlatego najciekawiej brzmi tych kilka momentów, w których chór kieruje ostrze swojej pieśni gdzie indziej niż w powszechnie znanym kierunku (tych złych "onych"). W których głosy powtarzające proste hasło "Jesteśmy Polakami, czyli jesteśmy tylko zwyczajnymi ludźmi" zmieniają się w hałaśliwą kakofonię.

Przedstawienie nie dotyczy tylko Polski - pojawiają się także problemy Europy. Zacytowany zostaje także Anders Breivik. Przemowę Breivika wykonuje głównie Ewa Szumska, która staje się główną solistką w przedstawieniu - w pewnym momencie wykonuj e niemy krzyk, niczym Brech-towska Matka Courage (ten środek aktorski po raz pierwszy zastosowała Helena Weigel właśnie w przedstawieniu Brechta, zaś spektakl Górnickiej jest ostatnią częścią trylogii "Matka Courage"). Istotna jest także rola Tymona Dąbrowskiego, najmłodszego członka chóru, który w finale wychodzi na przód sceny i skanduje: "Trzeba z tym skończyć", powtarzając ruchy dyrygentki Górnickiej.

Mimo iż finał jest nieco inny i bardziej zaskakujący, to czy naprawdę remedium na bolączki współczesnego polskiego społeczeństwa jest figura małego dyrygenta (która mimo wszystko od razu konotuje romantyczno-martyrologiczną ikonografię)? Chyba że chodzi o wezwanie do edukacji społecznej, pracy u podstaw także poprzez sztukę? Ten finał jest problematyczny i niejasny.

"Ważny", "poruszający istotne tematy", "skłaniający do myślenia", "krytyczny" - wszystkie te określenia, które ostatnio tak często padają przy opisach współczesnych spektakli można odnieść do "Hymnu do miłości". To faktycznie spektakl ważny i krytycznie nawiązujący do współczesności. Tylko do kogo jest kierowany? Ci, którzy są przeciw głupiemu rozumieniu patriotyzmu, raczej utwierdzą się w swoich przekonaniach i pewności, że mają słuszne poglądy. Ci zaś, którzy podzielają opinie, że "Polska dla Polaków", też nie zmienią stanowiska. W efekcie można się albo przyłączyć, albo stworzyć kontr-chór. I to chyba się dzisiaj dzieje w Polsce. Dwa chóry, które próbują siebie nawzajem przekrzyczeć.

W projekcie Górnickiej są świetne momenty, w których ten jasny podział zostaje złamany, w których czarno-białe opozycje przestają być tak wyraźne i burzą porządek "my - oni", w którym już się świetnie odnajdujemy. Bo miło jest mieć wyraźnego wroga i zawsze słuszne poglądy.

W "Hymnie do miłości" padają słowa: "Nazywam się Anders Breivik i jestem taki jak wy". Potem na krótki moment zapada cisza. "Jak my"?! Jacy "my"? Chyba nie "my", tylko "oni"! Ale spróbujmy na moment dopuścić taką możliwość, tak sobie krytycznie pofantazjujmy - że jednak "jak my". Może te dwa chóry to tak naprawdę awers i rewers tej samej monety? Może, paradoksalnie, te dwa chóry stojące naprzeciw siebie tworzą razem harmonijne pieśni? Już jakoś inaczej się skanduje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji