Artykuły

Klasyka nieżywa

"Halka" Stanisława Moniuszki w reż. Jarosława Kiliana w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Jubileusz półwiecza otwarcia budynku łódzkiej opery na prośbę artystów-seniorów uczczono premierą "Halki". Muzycznie dzieło Moniuszki zawsze się obroni, ale fabularnie w takiej wersji, w jakiej zrealizował ją Jarosław Kilian (reżyseria, scenografia), to straszna ramota.

Kilian postanowił wystawić dzieło Moniuszki tradycyjnie. Na konferencji prasowej zapowiadał, że akcja jego "Halki" nie dzieje się ani w korporacji, ani w straży pożarnej. Z tego żartu wyczytać można wyraźną niechęć do inscenizacji osadzających dzieło we współczesnych kontekstach i aktualizujących wątek społeczny. Np. zrealizowana w Poznaniu "Halka" Pawła Passiniego opowiadała o beneficjentach kapitalizmu i prekariacie, a Natalia Babińska narzuciła w Bydgoszczy perspektywę genderową. Odnajdywano w Halce rysy Gombrowiczowskiej Iwony, wprowadzano na scenę rol-karzy i misie z Krupówek. Były to eksperymenty ryzykowne, często nieudane, ale twórcze i interesujące.

Tymczasem "Halka" Teatru Wielkiego to wersja do bólu poczciwa - o mezaliansie i uwiedzionej wieśniaczce, której możny pan odbiera wianek i odtrąca, by wziąć za żonę kobietę "równą stanem". Oglądając "Halkę" Kiliana, ma się wrażenie, że cała para poszła w kostiumy. W pracowniach krawieckich Teatru Wielkiego powstało prawie 400 strojów. Szlachcie uszyto kontusze, żupany, fraczki, "żonom modnym" - suknie z krynolinami. Góralom kupiono kierpce, korale i pasy, uszyto portki, płócienne koszule i spódnice. Weronika Karwowska zadbała o zróżnicowanie stroju również bohatera zbiorowego. Dworskie naznaczyła kolorystyką pastelową, chłopskie - barwami ziemi. Drobiazgowość i nadmiar w kostiumach doprowadziły do niezamierzonych efektów humorystycznych - Halka tytułuje "swoim sokołem" Janusza, który wygląda jak różowa ptifurka.

Na tle wybujałych kostiumów scenografia sprawia wrażenie taniej i nadmiernie umownej. Świat dworski odizolowany został od chłopskiego żelaznym ogrodzeniem, lud przygląda się możnym zza sztachet. Za wyobrażenie sali balowej służą wyłącznie świece. Namyślając się nad odtworzeniem podhalańskiego pejzażu, Kilian sięgnął do fotografii Edwarda Hartwiga. I mogło to być interesujące, ale "inspiracja" sprowadza się do rzucenia na tło zdjęcia i ustawienia na scenie połamanych przez wicher kikutów, które wypreparowano w pracowni z prawdziwego drzewa sprowadzonego z Puszczy Noteckiej. Zabawnie wygląda zmiana dekoracji - kikuty odjeżdżają w dal, ustępując miejsca drewnianemu kościółkowi, w którym odbędzie się pańskie wesele. Rzekę, nad którą ma czekać na Janusza Halka, zastępuje niebieska narzutka, którą przykrywa ukochaną Jontek. Jakiś pomysł (opowiedzieć "Halkę" przez pryzmat żywiołów) był, ale zabrakło konsekwencji.

Kiedy oglądałam jubileuszowy spektakl przedpremierowy, drażniła mnie również papierowość postaci. Czy Kilian dał solistom jakieś zadania aktorskie? Najbardziej przekonująca była Dorota Wójcik w tytułowej roli. Udało jej się wiarygodnie pokazać przemianę postaci - od naiwnego oczekiwania poprzez wściekłość i chęć zemsty aż po przebaczenie. Miałam jednak wrażenie, że ta interpretacja była raczej wynikiem pracy solistki niż realizowania wskazówek reżysera. Janusz (Łukasz Motkowicz) przeżywał emocje swojej postaci wyłącznie w tekście. Dyskusyjna jest aranżacja scen zbiorowych -jeśli coś się dzieje, to niemal wyłącznie w tańcu, a polonezy, mazury i góralskie hołubce sprawiają wrażenie dekoracyjnych numerów (choreografia - Emil Wesołowski). Konfrontacje postaci sprowadzają się do stania obok siebie i śpiewania do publiczności, a scena obłędu Halki to kręcenie się w kółko.

Nie jestem przekonana, czy Wojciech Rodek (kierownictwo muzyczne) czuje Moniuszkę, choć tyle opowiadał o swoim zachwycie nad późno odkrytą "Halką". Wokalnie najlepszy był Dominik Sutowicz (Jontek). Nie wiem, czy Motkowicza partia Janusza przerosła, czy miał zły dzień - śpiewał za cicho (nieprzebijanie się przez orkiestrę to nie tylko jego przypadek, również - w niektórych momentach - chóru) i tak niewyraźnie, że nie można go było zrozumieć. Całe szczęście, wyświetlano napisy. Tym razem również po angielsku, co powinno pozostać normą.

Oglądając "Halkę", myślałam o "Jenufie" Leosza Janaczka w reż. Alvisa Hermanisa, którą niedawno widziałam w Poznaniu. Porównywałam inscenizacje pod kątem ujęcia tematu rustykalnego (zdecydowanie na korzyść " Jenufy" - to Hermanisowi udało się wydobyć z dzieła "wymiar antycznej tragedii", o którym opowiadał w kontekście swojej "Halki" Kilian), ale też fabułę. Tematem "Jenufy" jest wina o odkupienie, a tytułowa bohaterka dostaje szansę na happy end w ramionach odpowiednika Moniuszkowskiego Jontka. Halka, jak wiadomo, popełnia samobójstwo. Również w wersji Kiliana, który jednak wspaniałomyślnie bohaterkę rozgrzeszył. Zamiast rzucić się do rzeki, Halka wstępuje do nieba, idąc ku światłu za rękę z Aniołem, przypominającym skrzyżowanie ducha z orłem białym. Straszny kicz.

Nie wiem, dla kogo zrealizowano tę "Halkę", ale, nawiązując do nazwy ministerialnego konkursu na inscenizację polskiej klasyki, określiłabym tę realizację "Klasyką nieżywą". Dobrze, że muzyka piękna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji