Artykuły

Włoszka z pomysłami

Rozbiła się w naszym życiu opero­wym istna bania z przedstawienia­mi dzieł z epoki włoskiego belcanta, jak gdyby - nie bacząc na piętrzą­ce się w nich trudności wykonaw­cze - nadrobić chciano wieloletnie w tym względzie zaległości. "Łucja z Lammermooru" w Operze Śląskiej i wnet potem w warszawskim Te­atrze Wielkim, "Tankred" Rossiniego w WOK oraz od stu z górą lat nie sły­szany w stolicy "Wilhelm Tell" - znowu w Teatrze Wielkim, no i teraz w Łodzi pełna nieodpartego uroku "Włoszka w Algierze" - a wszystko to w ciągu kilku zaledwie tygodni.

Od strony muzycznej była owa "Włoszka" bardzo miłą niespodzianką. Pod batutą Antoniego Wicherka ki­piąca szampańskim humorem muzyka Rossiniego biegła czysto i precyzyj­nie, z należytą lekkością a tam, gdzie sobie tego życzył kompozytor, także w szybkich tempach i z żywym tem­peramentem - aby przypomnieć tu chociażby brawurowy finał I aktu ope­ry. Pięknie brzmiały przygotowane przez Marka Jaszczaka chóry, znakomicie też grała orkiestra - pośród niej również waltornie, którym Rossini z upodobaniem powierzał subtelne towarzyszenie śpiewakom w ich li­rycznych cavatinach.

Także i oni ostatni spisywali się nad podziw dzielnie. W oglądanym przeze mnie drugim z kolei przedstawieniu obdarzona ładnym mezzosopranem Bernadetta Grabias z powodzeniem pokonywała rozliczne trudności nagromadzone w efektownej partii sprytnej Izabelli, która - porwana przez muzułmańskich korsarzy - po­trafiła nie tylko oprzeć się miłosnym zakusom samego beja Algieru, ale także przemyślnym fortelem uwol­nić siebie, a "przy okazji" - grono innych jeńców; niektórzy słuchacze utrzymywali nawet, że swobodą ko­loraturowych pasaży górowała nad śpiewającą premierowy spektakl Agnieszką Makówką. Bardzo ładnie zaśpiewała zwłaszcza popisową arię "Per lui ch'adoro" w drugim akcie opery i jedynie w patriotycznej in­wokacji do uwięzionych współbra­ci "Pensa alla patria! " zabrakło jej trochę energii. Obdarzony niewiel­kim głosem argentyński tenor Pablo Cameselle zaimponował przecież w partii Lindora niepospolitą maes­trią techniki wokalnej, jaką popisał się m.in. w pięknej arii "Languir per una bella" oraz w kapitalnym due­cie z Mustafą-bejem, w którego po­stać nader udatnie wcielił się Robert Ulatowski. Bardzo dobrym odtwór­cą przezabawnej partii rzekomego wuja Izabelli, Taddea, okazał się Wi­told Żołądkiewicz. Również Andrzej Kostrzewski jako wódz korsarzy Ali w drugim akcie opery błysnął ładnie zaśpiewaną arią.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że reżyser Michał Znaniecki (który nie tak dawno w warszawskiej "Łucji z Lammermooru" dał pokaz kul­tury i szlachetnej powściągliwości tworząc spektakl oszczędny w środ­kach i zgodny z klimatem oraz treścią wystawianego dzieła) najwyraźniej postanowił puścić wodze fantazji. Uważając snadź, że libretto "Włoszki" jest zbyt absurdalne (choć przecież na owej absurdalności zwłaszcza polega urok tego arcydzieła!), poku­sił się o przedstawienie całej rzeczy jako... filmu o przygodach bohaterki i to filmu kręconego w epoce kina niemego, z samą - a jakże! - Polą Negri i Rudolfem Valentino w rolach głównych, no i ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Już prześliczną uwerturę zakłóca­ją tedy krzątające się na proscenium sprzątaczki, a potem, w ciągu przed­stawienia, jeżdżą po scenie kamery, trzaskają "klapsy" itd. Główna boha­terka "ląduje" na scenie w zgrabnej dwupłatowej awionetce (jak można było uprowadzić taką co najwyżej dwuosobową maszynę, to już słod­ka tajemnica reżysera...), ale też w dalszym rozwoju wydarzeń jeden nonsensowny pomysł goni drugi, co gorsza zaś, z drugim się nie wiąże. Rzeczywiście zabawna byłaby choćby scena z kobrą tańczącą w rytm fraz granych (ślicznie!) przez klarnet solo, jakie towarzyszą drugiej arii Lindora, gdyby... pasowało to do romantycz­nego nastroju owej arii (pomijam już fakt, że tańczące kobry kojarzą się ra­czej z Indiami niż północną Afryką).

Co najgorsze jednak - w całym tym galimatiasie zagubił się gdzieś Rossini i kapitalny humor jego opery. Potwier­dziła się więc stara prawda, że gdy ktoś pragnie komiczną operę twórcy tak genialnego jak Rossini uczynić jeszcze śmieszniejszą, a zwłaszcza gdy usiłuje jego humor zastąpić włas­nym, to próba taka musi nieuchronnie skończyć się katastrofą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji