"...szkielet mój w reku będziesz miał"
Wołam cię obcy człowieku, co kości odkopiesz białe; Kiedy wystygną już boje, szkielet mój w ręku będziesz miał, sztandar ojczyzny mojej (Krzysztof Kamil Baczyński)
Julian Przyboś zareagował na ten wiersz własnym wierszem "Jeszcze o poległym poecie". Wierszem bolesnym, bo skierowanym do cienia już. Dzisiaj już wiadomo: był to cień poety, który mierzył na miejsce wysokie, najwyższe w poezji. Zginął czwartego dnia Powstania na placu Teatralnym, pod Ratuszem i w tym samym dniu narodziła się jego legenda. Przez wiele lat nieoficjalna, pokątna, niezasłużenie chowana w mrok, wreszcie uznana i oficjalna. Dzisiaj o Krzysztofie Baczyńskim co drugi chciałby powiedzieć słowo najbardziej własne, włączyć się w jego "życie pośmiertne" bo to trochę otarcie się o historię i o wielkość.
"Szkielet" Krzysztofa Kamila ma dziś w ręku każdy; w jakimś sensie każdy. Powołany i niepowołany. Uczeń w szkole, słuchacz jego wierszy mówionych na akademiach i w radio, ksiądz na ambonie, uczestnik śpiewów narodowych na Powązkach odprawianych corocznie 1 sierpnia, wielbiciel Ewy Demarczyk i zawodowy propagandysta. Często sięga się po cytaty z Baczyńskiego: "Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni - Niebo złote ci otworzę - Jeno wyjmij mi z tych oczu szkło bolesne Synku, czy to kula była czy serce ci pękło - Byłeś jak wielkie, stare drzewo."
Z popularnymi cytatami bywa często tak, że niekoniecznie zna się całości, z których pochodzą, że wielu te cytaty wystarczają za znajomość z cytowanym autorem. Zwłaszcza w naszych, mocno tandetnych intelektualnie czasach. Dlatego pomysł, aby ofiarować widzom Baczyńskiego w teatrze nie może wydawać się naganny, choć z góry można zakładać, że musi to być rodzaj estrady literackiej, a nie teatru sensu stricto.
Dlatego bez złych przeczuć spieszyłam na premierę montażu wierszy Baczyńskiego pt.I uczyniłeś wybór po wszelki świata czas do Teatru Dramatycznego. I z najlepszą wolą, w nadziei posłuchania wspaniałej poezji, a wielkiej poezji od czasu hanuszkiewiczowskiego Norwida w Narodowym w warszawskich teatrach raczej nie było.
Ale... Spektakl Waldemara Krygiera (reżyseria i scenografia) jest tak dalece nieporozumieniem, że nie wystarczy tu wyrażenie osobistej dezaprobaty i subiektywnych zastrzeżeń i rozczarowań.
"Szkielet mój w ręku będziesz miał" - mój Boże! Nie ma nic gorszego nad to, kiedy trafią się niezręczne i nieczule ręce.
Mówiąc najogólniej zademonstrowano akademię ku czci Baczyńskiego, której tenorem głównym jest udowadnianie tezy, że Baczyński naprawdę "wielkim był". I czuł jak Polak, jak Polak też zginął. Wybrano więc wiersze patriotyczne głównie, ze szkodą dla czysto lirycznych i egzystencjalnych, bardziej uniwersalnych. Co, oczywiście, jest dobrym prawem adaptatora i nie w wyborze tkwią błędy zasadnicze. Najpoważniejszy z nich to usytuowanie spektaklu na dużej scenie, którą się jeszcze maksymalnie pogłębia optycznie poprzez operowanie światłami. Aktorzy są na niej jak Konrad Wyspiańskiego - samotni i wyodrębnieni, wbrew Konradowi - maleńcy. Chodzą zwykle po przekątnej sceny, tak, by mieli drogę jak najdłuższą. Nie słychać prawie nic z tego oo mówią i śpiewają (wyjątek: Zygmunt Kęstowicz, który dopiero uzmysławia widzom, że ta poezja ma swoją logikę, sens i temperaturę uczuciową), nawet otwierająca tę akademię ku czci Zofia Rysiówma nie jest dawną Rysiówną tout court a smętną muzą żałoby macierzyńskiej, która dobrze wie, że bierze udział w czymś, co jest żenującym zbijaniem kapitału na poecie nie mogącym się już bronić. Mówi się tu - i śpiewa - nader dostojnie, spektakl toczy się wolniutko, raz po raz zapadając się w "dziury", w których nie dzieje się nic. Muzyka ilustruje a nie tworzy nastrój, bywa zamiast, bywa sztukowaniem lub kropką nad i. Są wstawki baletowe stylizowane, są powtórzenia tych samych wątków przez wiele różnych i równie źle deklamujących osób, jest co najmniej kilka finałów i puent (widz ma wrażenie, że reżyser nie potrafi skończyć przedstawienia), nie ma za grosz poezji ani klimatu życia w cieniu śmierci, choć o śmierci mówi się nieustannie.
Jest nudno, żałośnie, prowincjonalnie, wszystkoistycznie, infantylnie i koturnowo. Byłoby to kolejnym grzechem akademijnego nurtu w teatrze i tylko tyle, gdyby nie fakt. że jest to powtórne zabijanie poety, któremu należy się od nas uwaga i zrozumienie. Borowski prorokował dla ich pokolenia ze strony naszego pamięciowy byt "złomu żelaznego" i "drwiący śmiech". Rehabilituje nas nieco fakt, że się omylił, ale taki hołd jaki spotyka dziś Baczyńskiego w Teatrze Dramatycznym czyni z niego ów "złom" w dzisiejszym i gorszym znaczeniu tego słowa. Dlatego tak trudno o kategorie obiektywistycznej oceny bo krzywda jaka dzieje się Baczyńskiemu ma swój bardzo praktyczny, przyszłościowy wymiar.
I wyraz, niestety. Na przedstawieniu, które było złe i napuszone miast poetyckie i gorące widownia młodzieżowa zachowywała się gorsząco źle. Nie wchodzę w to co jest skutkiem, co przyczyną - fakty są takie, że zlekceważono i sponiewierano najlepsze strofy Baczyńskiego z obu stron, sceny i widowni. Co robić? Grać arcyprzedstawienia, a będzie cicho jak makiem zasiał? Gdybyż to było takie proste; na świetnym filmie Węgra Karoly Makka "Inne spojrzenie" młodzież szaleje ze śmiechu, posila się rozwijając kanapki z szeleszczących opakowań, popija czymś z butelek, głośno rozmawia. W reprezentacyjnym stołecznym kinie "Wars". Właściwie - co się tu dzieje? Jeszcze tak niedawno takie zachowania nastolatków na przykład w teatrze nie miały prawa mieć miejsca, nie zdarzały się. Kodeks stadionowy, obyczaj kibiców piłkarskich wdarł się do sal dotąd przed tym obyczajem zabezpieczonych. Nie udaję, że nie zdaję sobie sprawy jak dalece deprymuje to aktorów, na ile osłabia spektakl. Być może i montaż z Baczyńskiego byłby przy innej widowni nieco mniej żałosny.
Ale chyba tylko nieco mniej. I bardzo to smutne.