Artykuły

Poczet aktorów krakowskich: Aleksander Fabisiak

- Bywałem na wielu premierach, podglądałem pracę [ojca - Kazimierza Fabisiaka], byłem pełen uznania i podziwu dla kunsztu. Nie myślałem jednak, że i mnie przyjdzie kiedyś stanąć na deskach tej sceny - mówi ALEKSANDER FABISIAK, od 39 lat aktor Starego Teatru.

W biogramie artysty można przeczytać: "Pasję i uczciwość zawodową zaszczepił w nim ojciec, wybitny aktor - Kazimierz Fabisiak". Sądziłam więc, że syn, Aleksander, od 39 lat aktor Starego Teatru, nie powie mi, jak większość artystów, że na scenie znalazł się przypadkiem. Sądziłam, iż usłyszę: aktorstwo .wyssałem z piersi ojca".

A jednak myliłam się. - Bywałem na wielu jego premierach, podglądałem pracę, byłem pełen uznania i podziwu dla kunsztu. Nie myślałem jednak, że i mnie przyjdzie kiedyś stanąć na deskach tej sceny. Może dlatego, że bardzo rzadko rozmawialiśmy o teatrze, co wyrzucam sobie do dziś. Chciałem być samodzielny w dokonywania wyborów i nic sugerować się ewentualnymi podpowiedziami ojca. Ale jedną z nielicznych naszych teatralnych rozmów zapamiętam do końca życia. Miała miejsce podczas tragicznej, trzeciej próby generalnej "Biesów", w których obaj graliśmy. Spotkaliśmy się w garderobie, dawał mi różne uwagi, podtrzymywał na duchu, aż wreszcie powiedział: "Pamiętaj, abyś zawsze był sobą". Kilka chwil później już nie żył.

Wierność własnym przekonaniom ojciec zaszczepił synowi zapewne o wiele wcześniej i dlatego Aleksander Fabisiak postanowił iść własną drogą, wybierając zgodnie z zainteresowaniami studia polonistyczne. Gdy na egzaminie zabrakło kilku punktów, by stał się studentem UJ, ojciec podpowiedział: - A może spróbowałbyś do PWST? - Pomyślałem wówczas: Czemu nie? Pojechaliśmy na wakacje do Białki Tatrzańskiej i tam, na łące, przepytywał mnie z monologu Wysockiego z "Nocy listopadowej", z wierszy Gałczyńskiego, dawał uwagi - jedne z nielicznych, które od niego usłyszałem. We wrześniu zdałem egzamin i wówczas doceniłem pomoc ojca i jakiś podświadomy jego wpływ na moje dalsze losy. Kiedy na IV roku zobaczył mnie w głównej roli w dyplomowym spektaklu "Widok z mostu" wyreżyserowanym przez wspaniałego Eugeniusza Fuldego, powiedział: "Nieźle, nieźle". To była najwspanialsza recenzja, bo w pochwałach był raczej powściągliwy.

Po ukończeniu krakowskiej PWST w 1967 roku aktor otrzymał angaż do Starego Teatru i od razu został wrzucony na "głęboką wodę": Jerzy Jarocki obsadził go w roli Francuza w "Cymbelinie" Szekspira. Nie mógł sobie wymarzyć lepszego startu. Ale też pierwsze lata jego pracy twórczej przypadały na czas wielkich sukcesów "Starego". Znakomite warunki zewnętrzne, głos o pięknej barwie predestynowały aktora do ról amantów. I takie też grywał u wybitnych reżyserów. Jego Demetriusz w "Śnie nocy letniej" Szekspira, w słynnej inscenizacji Konrada Swinarskiego, był czarujący, zmysłowy i zabawny. - W rolach amantów szukałem także cech negatywnych, jakiejś zadry, by postać nie była lukrowana: chciałem dotrzeć również do mrocznych stron postaci. Ale moja dobra passa zaczęła się właściwie od Urlopnika w "Sędziach " zrealizowanych przez Swinarskiego. Z Konradem znalazłem bardzo szybko nić porozumienia i poczułem się "bezpiecznie" na scenie. Jemu można było wierzyć bezgranicznie w absolutną słuszność artystycznych wyborów. We "Śnie" zagrałem dwie role: najpierw Demetriusza, a gdy Jurek Zelnik, grający Lizandra, odszedł do Warszawy, Konrad mnie powierzył tę postać. Miałem szczęście do pracy z wielkimi reżyserami, będącymi bardzo różnymi osobowościami artystycznymi i ta różnorodność pozwoliła mi na aktorski rozwój. Do wielkich kreacji artysty należy postać Szatowa w słynnych "Biesach" zainscenizowanych przez Andrzeja Wajdę, w których zagrał człowieka zaszczutego, ukazując cały wachlarz aktorskiej ekspresji i prawdy psychologicznej. - Stworzył postać doskonale "dostojewską" - chmurny i żarliwy, nieufny i tragiczny, jakby znał prawdę swojej przyszłości, swojej śmierci - pisała Elżbieta Morawiec.

- Cechy charakterystyczne i ideowe Szatowa były mi bardzo bliskie. Jestem człowiekiem zamkniętym, introwertykiem, podobnie jak mój bohater. Jego pasja w dochodzeniu do prawdy, poszukiwanie samego siebie w zamkniętym, własnym świecie bardzo mi odpowiadały. Zapewne dlatego tak dobrze poczułem się w tej roli, bo była częścią mnie samego. A poza tym miałem wspaniałego partnera, Janka Nowickiego, wiecznego prowokatora, zmuszającego w pracy do przekraczania własnych możliwości, do szukania w sobie nieodkrytych cech, a nawet szaleństw. A to w tym zawodzie jest bardzo istotne. Bez odrobiny szaleństwa nie ma aktorstwa. Praca z Wajdą była fantastyczna. On w próbach jest jak duże dziecko, które cieszy się z dostarczonych mu zabawek. I potrafi z tych "zabawek" wyczarować wspaniały spektakl. "Biesy" graliśmy przez 14 lat i to wielkie przedstawienie zawsze było aktualne.

Podobnie jak "Dziady" Swinarskiego, w których grałem Sobolewskiego. Tę rolę omówiliśmy z Konradem w ciągu jednej nocy, siedząc w jego teatralnym pokoju na piątym piętrze. Między anegdotami i historyjkami "o życiu" zrozumiałem dokładnie, jak mówić ten monolog.

Kolejne role potwierdzały talent Aleksandra Fabisiaka, jego poszukiwanie nowych form wyrazu i artystycznej ekspresji. Udowodnił to, grając m.in. Lelewela w "Nocy listopadowej" w reżyserii Andrzeja Wajdy, Poetę i Widmo w "Weselu" zrealizowanym przez Jerzego Grzegorzewskiego, czy Clotalda w "Życiu snem" w inscenizacji Jerzego Jarockiego. Natomiast zacięcie do ról charakterystycznych ujawnił wcześniej, w postaci Bertrama w spektaklu Konrada Swinarskiego "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" Szekspira. Po serii ról dramatycznych zaskoczył i rozbawił widzów swym Guciem w "Ślubach panieńskich" wyreżyserowanych przez Marka Walczewskiego. - Marek poprowadził tę postać przewrotnie, oryginalnie, jak zresztą całe niekonwencjonalne przedstawienie we wspaniałej scenografii Lidii i Jerzego Skarżyńskich. Byłem zwariowanym Guciem, w wielkiej masce koguta z czerwonym grzebieniem. To wspaniałe czasy, nasz teatr był gorący, mówił o ważnych sprawach. A i my często spotykaliśmy się w SPATiF-ie, przy wódeczce, rozmawiając o sztuce. Dziś demoralizująca siła pieniądza rozluźniła więzy towarzyskie.

Nie sposób przypomnieć wszystkich ważnych ról aktora spośród ponad 80 zagranych. A przecież w "Łgarzu" Goldoniego doskonale zbudował postać Ottavia, bawiąc się perfekcyjnie formą komedii dell'arte. Budził niepokój i przykuwał uwagę sugestywnie zagranym Stanleyem w "Urodzinach Stanleya" wyreżyserowanych przez Annę Polony, z którą, podobnie jak z Jerzym Trelą, jest bardzo zaprzyjaźniony. - Jurek zawsze, zwłaszcza w trudnych dla mnie chwilach, podtrzymywał mnie na duchu. "Idze, idze, nie przejmuj się!"- mawiał z charakterystycznym dla niego ciepłem.

Dla każdego aktora sprawdzianem własnych możliwości jest monodram. I taką przygodę ma Aleksander Fabisiak na swym koncie, wystąpił bowiem w "Strategii dla dwóch szynek", odważnie wcielając się w spersonifikowaną postać "wieprza prowadzonego na rzeź". Obecnie można aktora oglądać m.in. w "Damach i huzarach" w reżyserii Kazimierza Kutza, gdzie gra Kapelana, wzbudzając salwy śmiechy wśród publiczności. Podobną wesołość wywoływał wcześniej jako Beaupertuis w "Słomkowym kapeluszu" w reżyserii Wajdy. Nieco inne oblicze aktora można zobaczyć w jego autoironicznych rolach w spektaklu Mikołaja Grabowskiego "Tango. Gombrowicz", a przede wszystkim w postaci Kurta w "Play Strindberg" w reżyserii Tadeusza Bradeckiego. W telewizji zagrał ponad 30 ról: m.in. w "Nocy Walpurgii" Kutza, "Vivat, vivat Regina", "Psie ogrodnika", "Wysokiej stawce". Nie można też nie wspomnieć o jego filmowej przygodzie, zagrał bowiem m.in. w "Wodzireju", "Śmierci jak kromka chleba", "Życiu jako śmiertelnej chorobie", "Grach ulicznych", "Psach", a ostatnio w "Kryminalnych".

Prawdziwą pasją aktora jest nauczanie: od ponad dwudziestu lat wykłada w krakowskiej PWST, gdzie pełnił również funkcję dziekana Wydziału Aktorskiego. - Chciałbym jeszcze wspomnieć o mojej drugiej pasji, którą jest Japonia i praca z japońskimi aktorami. Przygotowałem tam dwukrotnie spektakl "Doktor Korczak " wg tekstu prof. Jacka Popiela. Praca z Japończykami to fascynujące przeżycie: są niebywale precyzyjni i zdyscyplinowani. Pokazaliśmy nasze spektakle m.in. w Tokio, Osace, Kyoto, a także w Polsce - w Warszawie, Wrocławiu i Krakowie.

W przyszłym roku aktor będzie obchodził 40-lecie pracy artystycznej w Starym Teatrze. Czy wierność jednemu teatrowi popłaca - pytam na zakończenie spotkania? - Chyba tak, choć bywają i chwile trudne, gdy przez kilka miesięcy nie widzi się swojego nazwiska na liście obsad. A co przyniesie przyszłość? O tym wie tylko dyrektor Mikołaj Grabowski. Może na jubileusz zostanę zaskoczony jakąś miłą propozycją? Nie ukrywam - czekam na nią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji