Artykuły

Rok wielkich nadziei

2017 będzie rokiem wielu zmian, ale i wielkich nadziei. O ile przed rokiem, w chwili gdy ogłaszano nominacje do nagród Grammy, nie mieliśmy zbytnich powodów do dumy, o tyle tym razem nie dość że nazwiska Polaków widnieją w kilku kategoriach, to dodatkowo te kandydatury nie są pozbawione szans - pisze Piotr Iwicki w Gazecie Polskiej Codziennie.

Więcej! Uważam, że jedno Grammy mamy w kieszeni. A z kieszeni twórców może też trochę ubyć.

Go tu ukrywać, Polacy nie rządzą na salonach najważniejszych muzycznych kategorii, w których statuetka Grammy oznacza zwielokrotnienie zysków, a obecność potencjalnych laureatów na czerwonym dywanie odnotowują wszystkie wiodące kolorowe magazyny świata. Co więcej, nominacja w tych kategoriach, w których statuetki przyznawane są na wieczornej gali, oznacza, że jest się w głównym nurcie muzycznego biznesu. Kategorie techniczne i muzyka, nazwijmy ją dla naszych potrzeb, mniej komercyjna, lądują na gali, która odbywa się wiele godzin wcześniej, oczywiście w świetle reflektorów, jednak z transmisją internetową. Czy to gorsze statuetki? Oczywiście nie! Co tu ukrywać, polskie Fryderyki też muzykę klasyczną wyłączyły z głównej gali, ku ogólnemu zdziwieniu całego środowiska muzycznego. Nie tylko tego "poważnego".

Optymistyczny początek

A wracając do tegorocznych nominacji Grammy, to bezspornie jednym z faworytów jest w kategorii nagrań operowych "Król Roger" Karola Szymanowskiego, rejestracja z londyńskiej Royal Opera House, gdzie na scenie stanęli razem Mariusz Kwiecień i Agnieszka Zwierko-Wiercioch. Porywająca, pełna przenośni, wprowadzona niemal do bajecznego świata, multimedialnie doskonała, rewelacyjna zarówno wizyjnie, jak i artystycznie pierwszorzędna. Skoro nie zdobyła Światowej Nagrody Operowej, może tym razem się powiedzie? Nie inaczej ma się album "Penderecki Conducts Penderecki Vol. 1", na którym nasz kompozytor i dyrygent prowadzi chór i orkiestrę Filharmonii Narodowej.

Znając sympatie akademii głosującej w tej kategorii, daję więcej niż 50 proc. szans na kolejną statuetkę dla Pendereckiego. Jednak to nie koniec polskich wątków Amerykańskich Nagród Przemysłu Muzycznego. Wśród nominowanych producentów roku znalazł się tandem Marina A. Ledin-Victor Ledin, którzy stoją za rejestracją "Z obcych krajów" Maurycego Moszkowskiego (Marti West & San Francisco Ballet Orchestra). Co ciekawsze, w tej samej 74. kategorii Grammy Awards konkuruje z nimi Robin G. Young, który wyprodukował album, nad którym rozpływaliśmy się latem mijającego roku, czyli nagranie "Koncertu na orkiestrę" Witolda Lutosławskiego z Forth Worth Symphony Orchestra. Są też inne polskie akcenty, czy może raczej akcenty z Polską w tle. Nominowanymi są Sarah Jarosz (grająca na gitarze wokalistka) startująca w bluesie i folku oraz Jack White, gigant rocka z korzeniami w Krakowie. Reasumując, w lutym możemy mieć kilka powodów do radości.

I co dalej?

Polskie środowiska twórców od kilku lat nie mają szczęścia do decyzji zapadających na rządowym poziomie. Najpierw, za rządów PO, zredukowano możliwość 50 proc. kosztów uzyskania, czyli przywilej - i tu się zgodzę - dosyć często naginany na potrzeby unikania opodatkowania w pełnej skali. Jednak jak to bywa, wylano dziecko z kąpielą. Gdy artysta, twórca przekraczał ten próg (przypomnę: 42 764 zł), zostawał z niczym, bowiem powyżej niej nie przysługują koszty uzyskania przychodu jakiekolwiek! Czyli twórca nie dojeżdża na koncert, nie korzysta z farb, nie wykupuje specjalistycznego oprogramowania komputerowego, nie zrywa strun, nie zdziera baletowego obuwia, nie opłaca internetu, nie czyta, nie ogląda, nie gromadzi materiału do pracy naukowej... W zasadzie nie istnieje pod względem wydatków, a dostarcza daniny w postaci podatku. Ta kwestia wraca jak bumerang, bowiem u jej fundamentu leży konieczność określenia, czy raczej wprowadzenia statusu twórcy. To dałoby możliwość oddzielenia tych, którzy mieliby przywilej korzystać z 50-proc. kosztów uzyskania, od tych, którzy sprytnie w tę przestrzeń wchodzą dla dodatkowych 9 proc. dochodu. W chwili, gdy planowane jest obłożenie umów o dzieło obowiązkowymi odliczeniami na ZUS, kwestia wydaje się niecierpiąca zwłoki. Albo...

Czyste nośniki!

Tutaj sytuacja przypomina walkę Dawida z Goliatem. Pisałem już o tym pół roku temu. Rozmawiałem z politykami, którzy zawsze byli na "tak". Sprawa dotyczy ok. 1 min zł dziennie, w innych krajach Europy zasilającego budżety twórców, których dzieło może być kopiowane na smartfony, tablety, odtwarzacze multimedialne, dyski twarde, palmtopy itp. Ot, czasy- gdy muzyka, obraz, film, obracały się w świecie nośników tradycyjnych (kopii fizycznych), mamy zdecydowanie za sobą. Dzisiaj ponad 50 proc. rynku to multimedialne pliki. W Polsce artyści niemal kompletnie nie czerpią zysków ze swojej pracy, gdy jest ona w ten sposób rozpowszechniana. Tu wygrywa lobby producentów sprzętu elektronicznego, strzegące tych pieniędzy przed polskim artystą na rzecz swoich zagranicznych szefów. Co tu ukrywać, te pieniądze zwyczajnie w postaci zysku wy-transferowane są do dużych koncernów. I tu pozwolę sobie na mały przykład, bowiem zrządzeniem losu jestem beneficjentem takiego działania... we Francji. Mój udział w tamtejszym rynku jako twórcy i artysty określam jako mniejszy niż ziarno piasku na Saharze. Nie przeszkadza to jednak, że za pośrednictwem organizacji zbiorowego zarządzania prawami artystów wykonawców SPEDIDAM (odpowiednik naszego np. SAWPU i STOARTU), czyli niejedynej takiej instytucji nad Sekwaną, dostaję co roku ok. 30 euro. Gdzieś po drodze to stowarzyszenie pobiera swoją opłatę za tzw. inkaso. I ta jedna, a nie jedyna organizacja zebrała od sierpnia 2015 do sierpnia 2016 r. łącznie 22 661 221 euro! Lekko licząc, to ok. 100 mln zł. W tej grupie 14 272 953 euro, czyli prawie 62,5 mln zł, to wpływy z tzw. kopii prywatnych - czyli de facto wspomnianych czystych nośników, kopiowania muzyki, filmu, obrazu, literatury w formach innych od tradycyjnych kopii fizycznych (CD, DVD, LP, BD). Cóż, nie od dzisiaj uprawnione jest twierdzenie, że to, co dobre z unijnego prawa, trudniej się u nas aklimatyzuje niż przepisy ograniczające nasze prawa i nakładające obowiązki. A przypominam, że SPEDIDAM nie jest jedyną taką organizacją we Francji. Skoro jako ziarenko w tym biznesie mam 30 euro, to ci, którzy mają w nim pokaźne kawałki przy dzieleniu tortu, w ten sposób zabezpieczają swoje emerytury, mają za co kupować instrumenty, oprogramowanie, ot, rozwijać się. To jest ich zabezpieczenie wynikające z wiedzy, artystycznej wizji, dotarcia z dziełem do odbiorcy.

Kończę więc pytaniem: kiedy ta cywilizacyjna, prorozwojowa, kulturotwórcza norma zagości nad Wisłą? I przypominam, około miliona złotych dziennie ot, tak sobie odfruwa, mam prawo sądzić, że definitywnie z polskiego budżetu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji