Artykuły

Ubrałem się w com ta miał

Kończący się rok 1983 nie należał do spokojnych. W teatrze za to - wszystko w porządku, to jest ruch na normalnych obrotach. Premiery sypią się jak z rogu obfitości, niektóre nawet rozsypują się, by prędzej ustąpić miejsca nowym. Nie ma rewelacji, nie ma ważnych wydarzeń teatralnych, ale coraz mniejszy staje się dystans między teatrami centralnymi a... mniej centralnymi, rozpiętość między pierwszym a drugim rzutem teatralnym przestaje być przepaścią, jest to zjawi­sko cenne, a co najmniej pocieszające. Jeden przykład. Teatr Popularny pracuje na dalekiej Pradze, a daje premiery coraz bliższe śródmieściu. Taką stała się premiera sztuki czeskiego popularnego autora Oldrzicha Danka "Transplantacja" w reżyserii dyrektora teatru, Andrze­ja Ziębińskiego. Sztuka jest z gatunku obyczajowych - nie gorsza i nie lepsza od wielu innych - a wystawiona starannie i zagrana sumiennie przez zespół pod przewodem Włodzimierza Bednarskiego, dobrze zaznajamia widzów z jej tzw. "życiowym problemem". Podobnie jest w Kwadracie, chociaż zabrakło w nim Dziewońskiego. Dyrektor Karwański poszedł całkiem w ślady poprzednika, tamten przypominał sztuki z dwudziestolecia, to i Karwański sięgnął po kolejne­go Winawera: "Księgę Hioba" w reżyserii Wiesława Rudzkiego. Po dawnemu popisują się Andrzej Kopiczyński i Joanna Jędryka, także Barbara Rylska czy Andrzej Fedorowicz. Do ich stylu przystosował się Józef Duriasz. Kochany Winawer dla mnie myszką trąci, ale znajduje wielu wdzięcznych widzów i niech im idzie na zdrowie. Różne "Klik-klaki" na pewno są gorsze.

Tymczasem na małą scenę Teatru Dramatycznego weszła "Zabawa" Mrożka, a Teatr Mały przypomina "W małym dworku" Witkacego. W "Zabawie" Waldemar Krygier podkreślił pinterowskie motywy tej znanej jednoaktówki autora "Tanga", której mroki przyciemnił jeszcze sugestywną dekoracją. Co do "W małym dworku" - chyba najpopularniejszej, obok "Szewców", sztuki Witkacego - wyreżyserował ją Jan Sycz, nowe nazwisko. Witkacy w "W małym dworku" nielitościwie sparodiował realistyczny, mieszczański dramat psycho­logiczny, jakich sporo święciło na scenach triumfy w czasach jego, przyszłego autora "Szewców" młodości. I w tym był mocny, odkrywczy, widać jak z niego wyrastali wszyscy ("my z niego wszyscy"), wprawdzie nie wszyscy, ale w każdym razie wczesny Gombrowicz. Syczowi to nie wystarczało, zechciał Witkiewi­cza odczytać jako prekursora "Tanga", i to mu wyszło o wiele słabiej. Kucharka Stechło i Oficjalista Maszejko wraz z Chłopcem kuchennym Stęporkiem nie mają warunków na role kobiety-wampira czy Edka (z Tanga") i z witkacowską fabułą kłócą się najwyraźniej dość wulgarne i "socjologiczne" dorobki Syczą. Witkiewicz umiał dostatecznie wiele min robić, by mu jeszcze dodawać cudze. A rzecz jest tym bardziej przykra, że aktorzy zagrali zgrabnie, tę efektowną i bardzo sceniczną komedię z duchem, przede wszystkim Witold Pyrkosz -wyborny w swoich realistycznych zagraniach - ale także Paweł Galia (poeta Jęzory, a nie "Jerzy" jak w programie) i Aleksandra Ford-Sampolska, i znowu przede wszystkim Marzena Trybała, uwodzicielska w roli ucieleśnionego Widma. Również Joanna Malczak i Małgorzata Kaczmarska obroniły się w tak zawsze niezręcznej sytuacji, gdy osoby dorosłe mają grać 12 i 13-latków.

A Teatr Narodowy przypomniał "Koczowisko" Tomasza Łubieńskiego w reży­serii Tadeusza Minca. Widziałem je przed jedenastu laty i pisałem wówczas o sztuce - bez entuzjazmu. Łubieński jest wybornym eseistą historycznym i jego ostatnia książka "Czerwonobiały" (o Mierosławskim) godna jest omal stanąć obok klasycznego już studium Ksawerego Pruszyńskiego "Margrabia Wielopol­ski". Równolegle, Łubieński trzyma się dramatopisarstwa: również przede wszystkim historycznego, demaskatorskiego. Chcę stwierdzić, że po latach wydało mi się "Koczowisko" bardziej wnikliwe i porażające niż po przedsta­wieniu prapremierowym. Ten mało znany epizod z dziejów naszych ubiegłowiecznych "niewczesnych zamiarów, przekleństw i kłamstwa, potępieńczych swarów", upamiętniony przez udział w nim Adama Mickiewicza, jak rzadko który obnaża nędzę emigracyjnych poczynań i tragiczne skutki głównej narodowej klęski. Ukazywanie ich tak brutalne jak u Łubieńskiego budzi sprzeciwy potomnych. Rozumiem je, chociaż ich nie podzielam. Bowiem tak właśnie, jak to Łubieński pokazał, działo się naprawdę w Burgas i taka mniej więcej była wówczas rola niestarego, ale śmiertelnie steranego życiem Mickiewicza, poety od kilkunastu lat umilkłego, a nadal duchowego przywódcy narodu w opończy romantycznych złudzeń. Dlatego nie mam pretensji do Stanisława Michalika, że zagrał Mickiewicza tak jak zagrał, i do ostrych akcentów sadysty Kirkora (Ferdynand Matysik), i do reżysera, że ponurobarwne sytuacje zbiorowe ukazał w czerni kotła czarownic nad Morzem Czarnym, nad który zły los niepotrzebnie i zdradziecko zapędził niepokornego do ostatnich swoich dni największego poetę polskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji