Powtórka z Mrożka
"No i proszę, nie mówiłem? Wciąż na niby, nic naprawdę" - powiada w finale jeden z bohaterów "Zabawy". Święte słowa! I najkrótsza recenzja z przedstawienia, które mogło być teatralnym smakołykiem (autor! autor!), a jest ledwie udaniem tegoż (reżyser, reżyser). I dlatego też polecamy jeszcze jeden cytat: "Ludzie! Ludzie gdzie się bawią?" - jako pytanie, na które odpowiedź należy znaleźć zaraz po spektaklu i czym prędzej udać się tamże. Do takiego operowania fragmentami tekstu "Zabawy" upoważnia nas zamysł inscenizatorski. a właściwie brak tegoż. Powtórka z Mrożka made in Krygier jest powierzchowna, wypada blado i nieszczerze. Nawet pretensjonalnie chwilami, kiedy reżyser ma pomysły, niczym nie usprawiedliwione zresztą.. Tak oto "Zabawa", czytana nowemu pokoleniu, nie jest przeczytana należycie, choć to się mogło zdarzyć. W takich razach wszelkie porównania nie mają sensu. Ale powinna istnieć świadomość, że coś, kiedyś, gdzieś, w tej mierze, ktoś powiedział. Otóż najtrwalej zapisaną "Zabawą" warszawską (i nie tylko) było przedstawienie Teatru Współczesnego, gdzie reżyserował Swinarski, grali Czechowicz, Michnikowski, Surowa. Było to tak dawno (1964), jak dawno nie otwierano z klucza Sali Prób Teatru Dramatycznego, gdzie teraz znowu przychodzi publiczność.
Tamta "Zabawa" poprzedzała "Tango". Nie tylko na afiszu, chronologicznie. Także myślowo. Ta, pozostaje w próżni. Aż dziwne, bo ten obrachunek z rzeczywistością pasuje do nas jak ulał. Reżyserowi chyba też tak się zdawało przez chwilę, bo zaakcentował w finale gorzkie przeciwieństwo prawdy i "bycia na niby", upatrując w tym główne przesłanie sztuki. Ale trudno mu zaufać, bo szedł do tego finału wyboistą drogą.
Nie było na niej najistotniejszego znaku, tej kipiącej w sztuce Mrożka tradycji literackiej, tego związku, tak pięknie przed laty wyłożonego przez Skwarczyńską. Czy się chce, czy nie chce, "Zabawa" jest odwróconym "Weselem", jest nowym chocholim tańcem, i w tym jej ponadczasowa siła. Krygier zaś zrobił wszystko, żeby zatrzeć ten ślad. Nawet rozerwał dialog, wyraźnie stylizowany w tanecznym rytmie, przypominającym sceny z Wyspiańskiego i poukładał w nudną, obyczajową opowieść o trzech zabłąkanych chłopach, szukających potańcówki. Łatwo się domyślić, dlaczego tak zrobił; spektakl trwa godzinę, a gdyby wzmóc jego rytm, nie wypełniłby całego wieczoru teatralnego...
Nie tłumaczy się niczym wprowadzenie na scenę trzech nimf-zjaw nie tłumaczy chwilowe poszerzenie miejsca gry o wybieg dla publiczności. W aktorskim planie jest zresztą sporo niekontrolowanej krzątaniny. I przerysowań, przejaskrawień, zupełnie nie groteskowo-satyrycznych. Aktorzy Janusz Bukowski, Józef Onyszkiewicz i Sławomir Orzechowski niosą ciężar tej "Zabawy". Są jej pierwszymi ofiarami. Drugą, jest publiczność.