Artykuły

Zabawy nie było

"ZABAWA" jak wszystkie utwory Sławomira Mrożka, wywodzi się z obserwacji swojego czasu i ze skojarzeń li­terackich. Do skojarzeń nie będę powracał. Zbyt mnożą je krytycy i badacze tej twórczości. Nato­miast obraz czasu odbijającego się na Mrożkowych okularach za­chowuje swój kontur zmieniając barwę i nasycenie światłem. Ma w tym udział niemały teatr, któ­ry dokonuje stałego przewartoś­ciowania wizji autorskiej, a jakże często ją deformuje. "Zabawy" opublikowanej w ro­ku 1962 na tamach "Dialogu" i granej wkrótce po tym w Tea­trze Współczesnym w Warszawie nie wystawiano w stolicy od dość dawna. Powróciła ona na ca­ły, choć krótki wieczór w go­dzinnym spektaklu na scenie Sali Prób Teatru Współcze­snego[Dramatycznego popr.red] w Warszawie. Zacho­wano w tym przedstawieniu wszystkie skojarzenia przypi­sywane autorowi. Przemieszanie wartości, kłębiący się konglome­rat popędów, pragnienia konkre­tu i niezwykłych przeżyć, owej ludyczności tak popieranej przez długi czas a rozumianej dość nie jasno. Najlepiej to splątanie wy­raża język bohaterów, z miejska ubranych wiejskich chłopaków, szykujących się po kielichu, na zabawę w remizie. Obraz tamte­go społeczeństwa z początku lat sześćdziesiątych już zblakł. Po­zostało wciąż nie zaspokojone pragnienie konkretu. Jak zaba­wy to prawdziwej i w dodatku nam danej jako coś dostarczone­go z zewnątrz. Podkreśla Mro­żek: prawdziwej, bo jak jej nie będzie, to już my sami może­my zgotować sobie prawdziwy po­grzeb.

Wydaje się, że twórcy przed­stawienia, mogli tę "Zabawę" od­świeżyć, nie tylko wychodząc po­za remizę i ćwiartkę. Tak zresz­tą zaczęli. Wieczorem muzycznym, występem skrzypka w wiejskim domu kultury. Remizę zastąpili salonem zdewastowanego pałacu. A jak już stary pałac to trzeba nie­co więcej niesamowitości niż do­starczyć tego mogły szopkowe re­kwizyty. No i mamy upiorny por­tret prababki (bardzo, jak cała scenografia, udany) i zupełnie zbyteczne, pląsające baletniczki, które spływają z zaświatów. A potem to wszystko rozpłynęło się w nijakości. Zawinił reżyser, bo nie sądzę, by wymowa spektaklu miała sprowadzać się do wykpiwania wciąż niesprawdzających się "modeli" upowszechniania kultury. Najciekawsze w tym przedstawieniu było zachowanie, bez przesadnego podkreślenia, nie­pokojącego, hybrydowatego ję­zyka Mrożka. Pod tym względem aktorzy wykorzystali tekst do­skonale. Różnicując swoich bo­haterów: Janusz Bukowski. Jó­zef Onyszkiewicz, i Sławomir Orzechowski zachowali wigor wiej­skich chłopaków przydając im szczyptę intelektualnego kabotynizmu, ale tylko tyle, by nie zła­mać zasady Mrożka, że absurd powinien pomieścić się na obsza­rze naszej wyobraźni sprawdza­nej doświadczeniem. Nie było jednak ani zabawy, ani apokali­psy, choć sugerowano nieśmiało, że pożądane a niespełnione na­dzieje, nawet na zwykłą zabawę mogą rozrastać się do koszmar­nych wymiarów i zakończyć po­grzebem. Na szczęście i pogrze­bu nie było, bo wszystkim się zdało, że grają tam gdzieś da­leko, a tu harmonia popsuta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji