Artykuły

Woś rzuciła publiczność na kolana

"Łucja z Lemmermooru" w reż. Waldemara Stańczuka (wznowienie) w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

Kilkunastominutowa owacja na stojąco uwieńczyła wznowieniową premierę "Łucji z Lammermooru", która odbyła się w sobotę na scenie Teatru Wielkiego w Łodzi. Adresatką braw i okrzyków była Joanna Woś, odtwórczyni partii tytułowej.

Brawo! Maestra! Viva Diva!

- krzyczeli widzowie porwani przez Woś, która tego wieczoru śpiewała jak natchniona. Artystka dysponująca pięknym sopranem lirycznym i zachwycającą, opanowaną do perfekcji techniką koloraturową wykreowała postać tragicznej bohaterki szlachetnie, bez zbędnej afektacji, lecz przejmująco. Taką maestrią - zarówno wokalną, jak i aktorską - może pochwalić się niewiele artystek w Europie. Trudno więc dziwić się, że mając szczęście "mieć" Woś w łódzkim teatrze, dyrektor Kazimierz Kowalski zdecydował się na repremierę dzieła Gaetana Donizettiego specjalnie dla niej. Artystka nie tylko nie zawiodła, ale udokumentowała swą pozycję pośród największych gwiazd operowych Starego Kontynentu. Proszę wierzyć, to było wydarzenie bez precedensu, a widownię ogarnął szał.

Przypuszczam, że po tak ogromnym sukcesie teatr powiększać będzie repertuar o kolejne pozycje włoskiego belcanta, w których Woś nie ma sobie równych. A może warto byłoby nagrać ten spektakl? Bo w tej "Łucji..." nie ma złych ról. Znakomicie prezentują się bohaterowie drugiego planu: Marcin Ciechowicz (Norman), Tomasz Jedz (Artur), pięknie śpiewająca Bernadetta Grabias (Alicja).

Na drugiego bohatera wyrasta Zenon Kowalski, który zachwycił powściągliwą kreacją brata Łucji - Artura. Barwa głosu, jego stylowe prowadzenie, muzykalność artysty złożyły się na naprawdę imponujące i ważne dokonanie twórcze śpiewaka. Ta rola dołącza, jako jedna z najpiękniejszych, do bogatej kolekcji sukcesów, jakie Zenon Kowalski ma na swoim koncie. Wielkie brawa i gratulacje należą się również Piotrowi Micińskiemu za oszczędną rolę Rajmunda i Dariuszowi Pietrzykowskiemu, który mimo choroby zdecydował się śpiewać odpowiedzialną i bardzo trudną partię Edgara - ukochanego Łucji.

Uznanie należne jest również reżyserowi wznowienia - Waldemarowi Stańczukowi, który w martwą inscenizację Romana Kordzińskiego (reżyserował poprzednią wersję) tchnął życie, uszlachetniając działania sceniczne i zajmująco operując światłem (Jerzy Stachowiak). Nowa estetyka wizualna inscenizacji (pogrążonej przecież we włoskiej tradycji) dała spektaklowi powiew świeżości. Ale nie byłoby pełni szczęścia, gdyby nie dobrze śpiewający chór (przygotowanie Marek Jaszczak) i orkiestra, która nieoczekiwanie wystąpiła pod batutą Tadeusza Kozłowskiego (zastąpił jako kierownik muzyczny przedstawienia Piotra Wujtewicza). Kozłowski to wybitny muzyk, więc przejmując "w biegu" spektakl główny nacisk położył na współpracę z solistami wokalistami, co zaowocowało ich wspaniałymi sukcesami. Oby tak dalej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji