Artykuły

Skarb na scenie

Na "Skarb czarnego jeziora" wybrałem się, jak przystało, z Małgorzatą. Aby od razu rozwiać wszelkie wątpliwości wyjaśniam, że Małgorzata ma 8 lat i jest moją córeczką. Poza tym jest bardzo surowym krytykiem i w sprawach dotyczących Sztuki (przez wielkie "S") dla dzieci muszę się liczyć z jej opinią. Siedliśmy więc w skupieniu. - Małgorzata patrzyła na scenę, a ja miałem podwójne zajęcie: musiałem jednym okiem śledzić akcję na scenie, a drugim patrzyć jak sroka w kość na Małgorzatę. Tak się umó-wiliśmy.

Jak tylko jednak poszła kurtyna w górę zaraz zapomniałem o moim zobowiązaniu i patrzyłem oboma oczyma na scenę. Tak mnie ucieszyły piękne dekoracje i kukiełki, że dopiero mocne szarpnięcie za rękaw przypomniało mi o moich obowiązkach.

Małgorzata też była przejęta: "Tatusiu - szeptała - popatrz zupełnie jak w "Przekroju", albo jak we śnie". "Podoba ci się?" - spytałem. "Bardzo".

Mnie też się bardzo podobało. Rzeczywiście dekoracje i kukiełki byty jakby "żywcem" wyjęte ze stronic "Przekroju". Nic dziwnego twórcami ich są Mikulski i Skarżyński, dwaj niezwykle utalentowani plastycy krakowscy (Mikulski jest także poetą, reżyserem, aktorem, aż kipi zdolnościami i pomysłami). Ich udziwnione surrealistyczne rysunki lansowane przez "Przekrój", nadają się (nie tylko moim zdaniem - Małgorzata sądzi to samo) świetnie do teatru lalek, w którym przecież także realizm z bajkowością przemieszane są jak w wielkim tyglu marzeń sennych.

Pokraczne, powyginane konary drzew, tajemnicze kształty przedmiotów, cudaczne maski wiedźmy i jej wnuków, zupełnie nadrealistyczny wygląd potwora pilnującego skarbu, groteskowe postacie cara i jego rodziny kontrastują świetnie w "skarbie czarnego jeziora" z pełnymi wdzięku lalkami pozytywnych bohaterów, stwarzając wrażenie sennego widziadła, w którym przenosimy się nagle do krainy najbardziej wybujałej fantazji.

Małgorzata jest znacznie bardziej wyczulona na piękno współczesnego malarstwa, aniżeli starsi widzowie. Nie ma jeszcze smaku zepsutego przez długoletnie przyglądanie się naturalistycznym kiczom, a poza tym - jak każde dziecko - posiada znacznie bujniejszą fantazję plastyczną od starszych, którzy swoje tęsknoty do piękna zaspakajają najczęściej słodką lemoniadą oleodruków i barwnych fotografii. Dlatego też dekoracje i postacie lalek ze "Skarbu czarnego jeziora" bardzo się podobają Małgorzatce.

Mniej była zachwycona treścią bajki. To też nic dziwnego. My starsi szpilkowani przez tyle lat "wydźwiękową" literaturą nie odczuwamy jej fałszu tak ostro, jak dziecko. A właśnie bajka Katarzyny Borysowej może być zaliczona do czołówki owych k tworów, które o najpiękniejszych czuciach mówią poprzez slogany, koturny i dęte problemiszcza. Zamiast np. swemu bohaterowi pozwolić szukać na dnie morza złotego: jabłka, podkowy, kryształowej kuli (czy ja wiem czego zresztą, w każdym razie jakiegoś konkretnego przedmiotu posiadającego w symbolice bajkowej nadprzyrodzoną siłę), Borysowa posyła biednego Wanię na poszukiwanie, abstrakcyjnej prawdy. Jak ona wygląda tego nikt nie wie. Małgorzata pytała się mnie kilka razy jak to się ową "prawdę" zamyka w skrzyni? Nie mogłem niestety na to odpowiedzieć, gdyż nawet Mikulski i Skarżyński nie wiedzieli jak sobie dać radę z tym fantem i w efekcie nie pozwolili Wani otworzyć owej tajemniczej skrzyni. Wania zresztą jest typowym pozytywnym bohaterem, który ku zdziwieniu Małgorzaty, rezygnuje ze swego osobistego szczęścia, porzuca biedną matkę, ukochaną dziewczynę, chatkę i idzie w imię szczęścia ludu walczyć o wydobycie z dna jeziora prawdy dla użytku kolektywnego. Płaska i uproszczona pedagogika Borysowej nie trafia do przekonania dziecka. Sytuację gmatwa jeszcze tłumaczenie, w którym Władysław Jarema nie pozamieniał carów na króli, padów na kilogramy i kopiejek na grosze, co było powodem nieustającego strumienia pytań Małgorzaty, na które nie mogłem odpowiedzieć bez pospiesznego powtarzania w myśli tabliczki mnożenia. Na szczęście Małgorzata zapominała co chwilę o łamigłówkach, jakie jej zgotował tłumacz i zaśmiewała się z pysznie wyreżyserowanych przez Leokadię Serafinowicz sytuacji, z zabawnie poruszanych laleczek, a przede wszystkim z przekomicznych dialogów prowadzonych przez diabełkowatych wnuczków wiedźmy, bliskich krewnych Skierki i Chochlika z "Balladyny", potomków szekspirowskiego Puka ze "Snu nocy letniej". Jaka szkoda, że chwilami pokonane przez złą akustykę głosy aktorów nie dochodziły do uszu młodziutkich słuchaczy. Małgorzata uparcie domagała się, aby aktorzy mówili przez głośniki - być może, że miała rację. Podsumowując opinie wyrażane przez moich sąsiadów i wsłuchując się w reakcję widowni należy uznać pierwszą premierę sceny lalkowej Teatru Rozmaitości pod artystycznym kierownictwem Leokadii Serafinowicz za udany eksperyment plastyczny i duży sukces teatralny. Gorzej z wyborem sztuki: wolelibyśmy (mówię w liczbie mnogiej w imieniu Małgorzaty i moim) jakąś prostą, prawdziwą bajkę, historyjkę mniej dętą, a bardziej fantastyczną, dla której wartoby roztoczyć tyle powabów oprawy plastycznej i pomysłowości inscenizacyjnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji