Artykuły

Łaknienia

"Prezydentki" Wernera Schwaba w reż. Krystiana Lupy z Teatru Polskiego we Wrocławiu na IV PKO Bank Polski Polska w IMCE. Niecodziennym Festiwalu Teatralnym w Warszawie. Pisze Aleksandra Majewska w Teatrze dla Was.

Z krwi i kości

Przez dziewięćdziesiąt minut spektaklu jesteśmy zamknięci w ciasnym mieszkaniu kobiet ciężko doświadczanych przez życie, przedstawicielek dolnych rejonów upadającej klasy średniej. Bohaterki w przedstawieniu Krystiana Lupy zostały zdefiniowane przez swoją fizyczność i fizjologię. Doznania zmysłowe są tym, co określa je jako kobiety i określa cały ich świat. Są przedstawicielkami klasy pracującej: dwie z nich to sprzątaczki, jedna zajmuje się dodatkowo przepychaniem zapchanych toalet. Nie jest to powód do wstydu: to coś, co sprawia, że Mariedl (Ewa Skibińska) czuje się wyjątkowo, za to jest chwalona przez eleganckie panie, dzięki tej umiejętności jest znana. Mariedl chlubi się tym, że przepycha toalety bez zakładania gumowych rękawic. Swój trud ofiarowuje Dziewicy Maryi. Jej praca jest zatem uświęcona, zresztą przepychała toaletę nawet u proboszcza.

Ta brudna zmysłowość - klejąca i trochę odrażająca - przenika do języka kobiet, który jest wulgarny, dosadny i dookreślający wszystko (nie ma w ich świecie miejsca na egzystencjalne rozważania, transcendencję czy inne tego typu luksusy). Jest on odbiciem otaczającej rzeczywistości: starego kredensu, brudnych ścian, przywiędłych kwiatów i skrzypiących foteli. Taki język rodzi się w ustach kobiet, które żywią się wątrobianką kupowaną po korzystnej cenie i zamiast filtrów do kawy używają papieru toaletowego, a potem szczycą się swoją oszczędnością. Oczywiście są pomiędzy nimi pewne różnice. O ile Greta (perfekcyjna w swojej roli Halina Rasiakówna), ubrana w obcisłe legginsy i kusą bluzkę, nie kryje zainteresowania płcią przeciwną, co podszyte jest chęcią poprawy losu oraz potrzebą seksualnego zaspokojenia, o tyle Erna (Bożena Baranowska), ubrana w granatową sukienkę z białym kołnierzykiem, swoje pragnienia jest w stanie ujawnić dopiero po zażyciu większej dawki wina. Wcześniej chowa się za transmisjami z Watykanu, w rozmowach o oszczędności i narzekaniu na syna, który nadużywa alkoholu i uparcie nie chce dać jej wnuków.

Język tak mocno i jednoznacznie określa otaczającą je rzeczywistość, że nie pozwala kobietom ani na chwilę wyjść poza nią, powoli, nieprzerwanie drąży ich wnętrza i upodabnia do byle jakich klamotów wypełniających ten dom. Mieszkanie przylega zresztą do toalety ozdobionej napisami z ekskrementów, a bohaterki korzystają z niej w trakcie spektaklu. Tak blisko fizyczności jesteśmy. Nawet poranne oglądanie pielgrzymek Jana Pawła II nie jest w stanie niczego zmienić - no bo jak mogłoby? W końcu Maryja (Aldona Struzik), która przychodzi do pijanych kobiet na końcu przedstawienia, jest całkowicie żywa, totalnie z tego świata, jest kobietą z krwi i kości. Widzowie mogą być pewni, że ona niczego w ich życiu nie zmieni.

Jakie głębie, jakie otchłanie!

"Za to wieczorem (oczywiście, jeśli we dnie ubzdryngolę się jak należy) - jakież wieczorem otwierają się we mnie głębie! Jakie otchłanie!" - mówi bohater Moskwy-Pietuszki Wieniedikta Jerofiejewa. Tak też dzieje się z tytułowymi Prezydentkami. Któregoś wieczoru decydują się na otwarcie butelki wina, które odziera je z ostatniej warstwy wstydu i przełamuje zahamowania. W drugiej części spektaklu Krystian Lupa pokazuje nam buchające z nich łaknienie lepszego życia. Futrzana czapka, którą Erna znajduje na śmietniku, ląduje na podłodze, sukienka cnotliwej Mariedl podnosi się do góry i odsłania jej nagie uda, a misternie upięty kok Grety buja się we wszystkie strony. Kiedy kończą się rozmowy o wątrobiance, zaczynają się rozmowy o miłości i pożądaniu, o wytęsknionej nagrodzie za dotychczasowy smutny i ciężki los. Każda z kobiet opowiada o swoim śnie czy też marzeniu, a słowa wypowiadane na głos wcale nie sprawiają, że kobiety są w stanie zauważyć ich nierealność i melodramatyczność. Wręcz przeciwnie: gdy słyszą swój głos wypowiadający najskrytsze pragnienia, doznają złudzenia jakby te stały się wręcz namacalne, jakby ich słowa miały jakąś magiczną moc sprawczą. W oczach widać szał i zapowiedź spełnienia. Z minuty na minutę bohaterki zaczynają przekrzykiwać się coraz bardziej, przerywać sobie brutalnie, żeby tylko wrócić do rzeczywistości swojej historii. Kiedy w pewnym momencie Mariedl zaczyna kalać opowieść Erny szczegółami o fekaliach, ta kładzie protagonistkę na stole i zabija ją. Greta jej pomaga. Szybki koniec rozgadanego i rozbuchanego wieczoru. Balon pękł. Bezwzględny świat.

Czapki z głów!

"Prezydentki" Krystiana Lupy są doskonale skonstruowanym przedstawieniem o nas wszystkich: o niepokonywanej potędze naszej fizyczności, o tych wstydliwych stronach człowieczeństwa, które zamiatamy pod dywan i chowamy głęboko pod poduszkę. O tym, że przegadujemy większość życia, paplając (żeby nie napisać ostrzej!) o pogodzie i plotkach z pudelka. O naszej naiwności, o naszych śmiesznych pragnieniach. Przecież to nie tylko sprzątaczki marzą i nie tylko sprzątaczki robię kupę! I każdy kupuje w Biedronce. Takie w nas siedzą brudy i takie śmieszne łaknienia. Lupa je znalazł, wywlókł z szafy i przeniósł na scenę. Na koniec chcę tylko jeszcze raz podkreślić, że aktorstwo w spektaklu powala na kolana, a Halina Rasiakówna zachwycała mnie w każdej sekundzie. Czapki (te futrzane) z głów!

***

Aleksandra Majewska - doktorantka Instytutu Filologii Klasycznej UW i absolwentka Laboratorium Nowych Praktyk Teatralnych Uniwersytetu SWPS. Obecnie współpracuje również z gazetą Didaskalia oraz portalem e-teatr jako członek Nowej Siły Krytycznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji