Artykuły

Jeszcze Polska nie zginęła póki się śmiejemy

- Między nami: ja naprawdę żałuję, że to jeszcze trwa. Minęło ponad 65 lat pracy, byłoby już bardzo ładnie zakończyć. Wcale nie tak źle - mówiła HANKA BIELICKA w wywiadzie dla Wysokich Obcasów.

Nie chcę, żeby przyszedł taki moment, w którym będę żałowała, że tak długo żyję. Żebym nie wzbudzała litości i współczucia, żebym do końca życia była - to może za duże słowo - atrakcyjna

Ale u Pani pięknie. Tyle kwiatów! Gdybyśmy wiedzieli, przynieślibyśmy większy bukiet

Oj, dajcie spokój. To wy nie wiecie, że ja miałam niedawno umierać? Ludzie sobie przypomnieli o mnie i nasłali tych kwiatów pod sam sufit (śmiech).

Chyba Pani przesadza z tym umieraniem...

A ostatni dowcip o blondynce znacie? Mąż wpada do sypialni, a ta jego blondyna leży z amantem. 'Co wy robicie?' A ona do tego amanta: 'A widzisz, mówiłam ci, że idiota. On nie wie, co my robimy'. To co? Chcecie kawki?

Nie, dziękujemy.

Jak byłam w szpitalu, to pochyla się nade mną jakiś pan i mówi: 'O Boże, pani Hanko, to pani jeszcze żyje?'. A ja mówię: 'Żyję, żyję, tylko nie z panem, bo pan dla mnie za stary'.

Dostawałam dużo zastrzyków, podobno szkodliwych na pamięć. A tu jakimś cudem wszystko z dzieciństwa mi się przypomina, do tego piosenki i wiersze ze szkoły teatralnej... A w ogóle to uczę się tego organizmu starego, przecież to już ponad 90 lat. Dawniej tyle się nie żyło. I mężczyźni teraz dłużej żyją. 60 lat to był kiedyś stary dziadek, a dzisiaj to jeszcze hej, hej. Jak chodzi na siłownię, dba o siebie, higieniczne życie prowadzi, nie za dużo tego (gest przy szyi), papierosków nie pali... A kobity to już w ogóle, ho, ho. Starsza ode mnie Kwiatkowska, Szaflarska też.

Ktoś mówi do Pani 'Aniu' albo 'Weroniko'?

Nikt. Mało kto wie. Jak byłam mała, to, pamiętam, ciągle powtarzałam: 'Jestem Anna Weronika, co nogami klawo fika'. Taka byłam głupiutka od dziecka.

Wraca Pani do miejsc swojego dzieciństwa?

Tak. Trzy lata temu po koncercie jubileuszowym w Łomży przyszły dzieci i pytają, czy mogą urządzić izbę mojej pamięci. Mówię, że tak, tylko że najpierw muszę umrzeć. 'No to co mamy w takim razie robić?'. Powiedziałam im, żeby troszkę zaczekały. 'No to będziemy czekać' - odpowiedziały zadowolone. Na razie powstał 'pokoik pani Hani'. Dałam jakieś suknie, kapelusze, karykatury, portrety. Po co ja mam to trzymać? Dzieci zabrały.

A była Pani w Konowce?

Pojechaliśmy z Syreną na tournée dla polskich robotników na Ukrainie. Przyjeżdżamy jednego razu na miejsce, ja patrzę - Konowka. 'Słuchajcie, ja się tu urodziłam! W Konowce pod Połtawą'. I akurat miałam imieniny. Oj, była zabawa i przedstawienie dobre. Upał był straszliwy, cud, że się nie zdusili w tej salce na koncercie.

Z tego dworku, w którym się tam zatrzymaliśmy z rodzicami, nic nie zostało. A piękny dwór był podobno. A jaka tam ziemia! Jak ciasto rozwałkowane z tłuszczem. I tak to zmarnowali. Ach!

Ponoć urodziła się Pani w trzech czepkach. Mama je przechowywała i spaliła na Pani szóste urodziny.

Tak, pierwszy czepek był na szczęście, drugi na talent, a nad tym trzecim do dziś się zastanawiam. Może to on mnie uratował ostatnio, jak się wyłożyłam na schodach? Ja w ogóle urodziłam się na wozie. Rodzice uciekali w pierwszą wojnę i koło Połtawy mama musiała zsiąść z wozu, żeby mnie urodzić. To było właśnie w Konowce. Potem przyjechaliśmy do Łomży i ochrzcili mnie tam, jak miałam trzy lata.

Jak się przechowuje te czepki i po co się je pali?

A myślicie, że ja wiem, że mama coś mówiła?! A przechowywało się pewnie między bielizną jak pieniądze, jak wszystko cenne. Oj, siostra to się mnie nakablowała, że ja znowu tam w bieliźnie mamy grzebałam. Wyciągałam sobie, a to na cukierka, a najwięcej na karuzelę. Oj, jak ja karuzelę strasznie lubiłam. Cały majątek ojca bym przepuściła, gdyby miał.

Pani ojciec był podobno bardzo rozpolitykowany.

Był zagorzałym endekiem zakochanym w narodzie, posłem na sejm. Piłsudski go wykopał. Ruscy teraz mówią, że nie wiedzą, jak to było w Katyniu. Czy wy dacie wiarę, że jak przyszło NKWD po tatkę, to wyjęli sobie karteczkę i pytają: 'W 1920 był komendantem na moście pod Łomżą, na Narwi? Był? No to ubierajsia'. Tak mają wszystko rozpracowane. Niech teraz nie opowiadają, że nie wiedzą, jak 24 tysiące wymordowali.

Czy Pani ojcu jako narodowcowi podobałby się Giertych?

Nie. Mimo że jest nauczony - nie ma intelektu tu (pani Bielicka puka się w głowę). Nie ta klasa, nie ta kultura. On jest bliski Lepperowi, tylko o tym nie wie. A Lepper to demagog, i to taki w stylu Szeli. Zresztą przez te parę lat mocno się wyrobił. Uuuuuu... Gdyby kształcono go od dziecka, byłby potężny jak Witos. Wyrabia się na naszą zgubę.

Ale wy młodzi i pytacie mnie o takie poważne sprawy? Doszliśmy do tego, że nie rozmawiamy o młodych dziewczynach, tylko o przyszłości Polski. Dbajmy lepiej o to, żeby było jak najwięcej pięknych kobiet. Jakie by czasy nie były, one są bardzo potrzebne.

Świętuje Pani Dzień Kobiet?

Nie, bo bardzo cenię mężczyzn. Mój ojciec strasznie chciał chłopca i dlatego pewnie ja jestem taka 'eche' (gest łokciem). Jak się urodziłam, jak zobaczył, że dziewczynka, jak poszedł w pole Nie chciał w ogóle wracać. I dlatego ja byłam od dziecka taka żywa, krzycząca, bardzo chłopięca. Nie jestem delikatniuchna, sposób bycia też mam męski. Nigdy nie byłam kokietką typu 'puci, puci'.

Czy młodzież XXI wieku jest dojrzała?

Jest coś nie tak z jej edukacją. Boję się, że będzie edukacyjnie niedokończona. Dzisiejsi młodzi po otwarciu się na Europę powinni znać minimum trzy języki obce. Ci, co tak nie uważają, robią błąd. Jestem z bardzo przeciętnej rodziny mieszczańskiej. Ojciec był dyrektorem banku komunalnego, matka córką kupca, a babcia - po mężu - właścicielką kamienicy. Nie przelewało się, ale jak miałam trzy latka, przychodziła do mnie nauczycielka od francuskiego i angielskiego. W wieku siedmiu lat zaczęłam uczyć się muzyki. Niepotrzebnie brałam z rodziców tyle pieniędzy. Aż boję się patrzeć tam do góry - takie mam wyrzuty sumienia. Potem przyszedł niemiecki. Rosyjski znałam siłą rzeczy przez kontakty mamy z pensji rosyjskiej. Potem była romanistyka, dostałam trzy tysiące złotych stypendium i miałam jechać do Paryża. Hitler mnie załatwił. A biedny ojciec harował jak wół, żeby mnie i siostrę wyedukować.

I zainteresować polityką...

Wyłącznie. Jestem taki politykier, że cholery można dostać. Jestem zawzięta, mam obciążenia rodzinne, więc wszystkich bym ich... Nie zdają egzaminu! Nic, tylko żądza pieniądza, nie dają niczego tym, którzy ich wybrali. Ludzie! Ludzie! Rozbijają się tymi swoimi samochodami i nic więcej.

Czyli na wybory Pani pewnie nie chodzi?

A skąd! Absolutnie idę. Obowiązek. Tata by mi nie darował.

Jest Pani na lewo, na prawo czy w środku?

W środku. Imponował mi ten nasz mały... premier Belka. On się przynajmniej zna na rachunkach. Taki polityk nie polityk. Zresztą politykierstwo dzisiaj szkodzi, bo zasłania zwykłego człowieka. Za mało myśli się o kraju, narodzie, mieście. Nie idziemy swoją drogą. Za mało się kochamy. Ciągle cytuję mojego ojca: 'Jeszcze Polska nie zginęła, póki się śmiejemy'. To była wielka prawda. Byliśmy narodem umęczonym, ale ciepłym, pogodnym i serdecznym na co dzień. Dużo, niestety, z tego straciliśmy.

Czy w latach młodości miała Pani powodzenie?

W gimnazjum to nie wolno nam było chodzić z chłopcami. Wtedy w ogóle jeszcze nie było koedukacyjnych szkół. Dyrektor powiedział: 'Z chłopcami wolno chodzić tylko Hance Bielickiej. Ona nigdy nie chodzi z jednym, zawsze z trzema, czterema. Ma szalone pomysły, przedstawienia robi, a o tych sprawach nie myśli'. No i faktycznie, najlepszy dowód, że przed maturą podkochiwał się we mnie brat koleżanki. Jak zdałam maturę, odprowadził mnie do domu, nareszcie mnie złapał i pocałował. Och, jakie to było okropne (krzywa mina i wycieranie ust). Mówię mu: 'Słuchaj, czy ty byś nie mógł ze mną na tańce chodzić, a całować się z innymi dziewczynami?'. 'Ale, Hanusia, jak ty mi się podobasz, to ja ciebie chcę całować'. Oj, okropieństwo Do dziś dnia nie jestem wielką zwolenniczką. O tym będziemy bardzo mało mówić, bo moje życie romantyczne było pod zdechłym Azorkiem.

Ale uwiodła Pani najpiękniejszego mężczyznę ówczesnej Rzeczypospolitej.

Tak, ale to strasznie skomplikowane małżeństwo było. Nie ma co do tego wracać. Mamusia tak nie chciała, żebym się z Jurkiem [Duszyńskim] rozwodziła. 'To taki miły mężczyzna, dlaczego ty go zostawiasz? Ci wszyscy, co przychodzą, to tacy nieciekawi'. Ona lamentowała, a ja mówię na to: 'To ty się z nim ożeń'.

Zawsze uważałam, że artyści powinni być jak dwa statki - jak idą równo, bo fala jest dobra, wszystko świetnie. Jak jeden wyprzedza drugi, to powinni się żegnać. Jakbym była głęboko wierząca, to nigdy byśmy się nie rozwiedli. Ale we mnie się ten związek wykruszył. Nie umiem odpowiedzieć, dlaczego tak się stało.

To był taki moment w moim życiu, że przez ponad 20 lat tylko wpadałam do domu i wychodziłam, wpadałam i wychodziłam. Myśmy się z Jurkiem prawie nie widywali. Nawet mamusia, która z nami mieszkała, mówi kiedyś: 'Podejdź tu, moja kochana, usiądź naprzeciwko. Ty tylko wchodzisz i wychodzisz, ja od paru miesięcy tylko profilem cię widzę. Pokaż no buźkę. O, dobrze wyglądasz, ładnie'.

Z Jurkiem to przecież wiecie, jak było. Wszyscy to wiedzą. Było nas czworo. Irena Brzezińska, Danusia Szaflarska, Jurek i ja. Skończyliśmy razem szkołę teatralną. Na dwa dni przed wojną zaangażowaliśmy się do Wilna. I dyrektor mówi: 'Po co ja państwa zawiadamiałem, taki kłopot. Właśnie przyszło pismo z Rady Państwa, że będziemy pewnie ewakuowani do Kowna na Litwę. Ale z drugiej strony wiem, że w grupie łatwiej wojnę przeżyć, może wam się dzięki temu poszczęści. Może zostańcie'. I miał rację. Zresztą nie było powrotu. Znaleźliśmy zakwaterowanie u jednej pani, która bała się być sama w trzypokojowym mieszkaniu. Danka mówi: 'To ja z Ireną, a ty z Jurkiem'. 'Ja?! Z mężczyzną w pokoju, do tego w jednym łóżku?! Co wyście, zgłupiały?! Bez ślubu ani rusz!'. One myślały, że my już dawno jesteśmy kochankami. A my tylko po sercu, a dołem nic, mowy nie było. I po ślubie było ciężko, ale jakoś tam poszło, dzięki Bogu (śmiech).

Twierdzi Pani, że Pani życie romantyczne było nieciekawe, ale absztyfikantów chyba nie brakowało?

A skąd ja mogłam wiedzieć? (śmiech) Nie zauważałam ich. Nie było kiedy, kochani. Wychodziło się na scenę, pari ta tam tam, i do domu uczyć się tekstów. Mówiłam już przecież.

Nie wierzymy, że nie wiedziała Pani, ilu mężczyzn musiało się w Pani kochać. Wystarczy obejrzeć niektóre okładki 'Filmu'. Była Pani pięknością. Po prostu przelaską, jak to się dzisiaj mówi.

Oj tam, gadanie. Ja byłam zawsze dziwaczka. Miałam zazwyczaj wielbicieli przeważnie żonatych. W jednym się nawet zakochałam, a potem się okazało, że wcale nieżonaty, tylko się z tamtą pierwszą rozejść nie może. Powiedziałam: 'Jak nas jest troje i wy oboje jesteście do chrzanu, to ja przynajmniej muszę mieć silną wolę. Do widzenia panu i do widzenia pani. Proszę brać tego pana za kołnierz i niech da mi spokój'. Odcierpiałam, odcierpiałam i przeszło.

Ale poflirtować Pani lubiła?

Oj, nie powiem, lubiłam, przy kawce tiu tiu tiu, och i ach. Słodka byłam jak malinka. Pół godzinki przy stoliku, ale dalej tego (kciukiem kreśli poziomą linię na wysokości biustu) to nie. Nie, nie, nie. No a poza tym to Polska Ludowa bardzo pilnowała, ho, ho. Nie było mowy, żeby mężatka z mężczyzną w pokoju w hotelu (śmiech). Ja w ogóle byłam mało sexy.

Pani zdjęcia z młodości temu przeczą...

Wyglądałam nieźle, ale w moim życiu śmieszność była zawsze ważniejsza niż erotyzm. Wolałam, żeby się śmiano, a nie podziwiano. Bo ja byłam typowa gadułka. Dużo słów, mało roboty.

To dlaczego chciała Pani sobie operacyjnie zmniejszyć nos?

Bo ten kartofel bardzo mi przeszkadzał. Chciałam być piękną, choć mocno charakterystyczną jak Kim Novak. Zostać gwiazdą operetki, chciałam śpiewać: Ooo, o ho, ho! Byłam wariatka. Zaplanowałam pożyczkę na operację od rodziców, miałam pojechać do Wiednia i wrócić ze zgrabnym nosem. Na szczęście dyrektor Zelwerowicz wybił mi to z głowy: 'Czy pani nie wie, że takiego kinola trzeba ze świecą szukać?'. Nie pozwolił mi nawet myśleć o operacji.

Która ze współczesnych kobiet ma ładny nos?

Bardzo ładne rysy mają Tyszkiewicz i Szapołowska Wcale, wcale.

A co Pani myśli o dzisiejszych gwiazdach?

Seriale nie produkują gwiazd, jeśli - to meteory. Piękno niepoparte talentem, inteligencją, urokiem - jest martwe. Tylko marmurowe rzeźby i dobre malarstwo zawsze cieszą oko. Dziś ciałem kobiecym przede wszystkim interesują się kupcy, fachowcy od reklamy. Zachwyt nie idzie w estetykę, tylko w komercję.

Jest jakiś mężczyzna aktor z młodego pokolenia, który się Pani podoba? Michał Żebrowski?

Nie bardzo mogę się wypowiadać na ten temat, bo niezbyt dobrze widzę. Nie widzę panów buziek, widzę sylwetki i garnitury. Kino jest dla mnie tylko głosem. Poza tym jestem wychowana w trochę innych czasach piękna. Wtedy amant to był amant, a Żebrowski jest bardzo utalentowanym aktorem, ale raczej charakterystycznym. Na dzisiejszą epokę to jest lepiej. Wybitnie piękny nie jest, ale bardzo handsome, męski. Przypomina mi trochę Redforda. We fraku go nie widzę.

Męża Pani widziała...

Pewnie, że tak. Jurka zmarnowała Polska Ludowa. Nie mógł z taką twarzą grać kierowców i szewców. Nie mógł udawać. Bycie kopciuszkiem wychodzi tylko kobitom. Nie miał szczęścia. Gdyby jego kariera filmowa szła dobrze, pewnie byśmy się nie rozeszli. Jurek się połamał psychicznie, rozchorował... W teatrze próbował, ale nie miał tego przebicia. Estrady nie cierpiał. Denerwował się, że trzeba jeździć w trasy, czasami nie spać. Wolał nie jeść i nie pić, niż tak się męczyć.

Nie żałuje Pani, że nie ma rodziny?

Nie. Niedługo po wojnie przyjechała mama z siostrą z Kazachstanu. Trzeba było się nimi zająć. Ja jedna pracowałam. A wtedy były limity, nie można było negocjować stawek. 200, 300 złotych za występ. Nawet jak przyszła cała Sala Kongresowa. Pracowaliśmy dużo, przyjemności mieliśmy szalenie dużo, ale tutaj (pociera kciukiem o palec wskazujący) niedużo. A jak ktoś był tak obłożony rodziną jak ja, no to łatwo nie było. Pieniądze się rozchodziły. A zawsze jeszcze musiałam mieć gosposie, jedyny luksus mojego życia. Jedna była 25 lat, pochowałam ją, druga też ponad 20 lat i też ją pochowałam, a trzecia Joasia jest już 15 lat. Ale ta mnie chyba przetrzyma, bo dużo młodsza.

Jest Pani wobec niej wymagająca?

I tak, i nie. Jak wszystko jest dobrze zrobione, to nie. Ja jestem błysk, nigdy nie trzymam w sercu, od razu mówię. Tak samo w miłości i w innych sprawach.

Nie przeszkadza Pani samotność?

Oj tak, przeszkadza. Ale ja po mamie mam podobny charakter, wystarczyło jej radio, książki, kwiatki do podlewania. Mamusia bardzo się po Kazachstanie zmieniła. Siedem lat takiej biedy robi swoje. Z nią była naprawdę niesamowita sprawa. Jak wróciła z Kazachstanu, była siwiusieńka. Nic nie chciała, największe marzenia to było dostać bułeczkę i kawę z mlekiem. Po dwóch tygodniach zaczęły jej odrastać piękne czarne włosy. Nasz zaprzyjaźniony lekarz kolegów przyprowadzał, żeby zobaczyli, jak organizm potrafi się odradzać. A mama była już koło siedemdziesiątki.

Ojciec chyba nie chciał, żeby Pani szła do szkoły aktorskiej?

Wtedy się mówiło, że to jest bagno. Nic dobrego dla panienki z dobrego domu. No, ale ksiądz biskup mnie wtedy uratował. Bo ojciec to był taka 'księża pięta' i poszedł się naradzić. 'Panie Bielicki, pan wie, że złego Kościół nie naprawi i dobrego karczma nie popsuje. Co będzie, to będzie'. No i zdałam.

Pani Hanko, zawsze się zastanawialiśmy, czy Pani jest cały czas taka zadowolona, czy jednak udaje? Optymizm w Polsce - to nie wypada.

W pierwszym rzędzie chciałabym jeden mit rozwiać. Prawda jest taka, że humoryści są prywatnie bardzo nieciekawi.

Opowiem wam taką dawną anegdotę, która była podobno wypadkiem z życia. W latach 20., może trochę wcześniej, triumfy święcił słynny cyrk Grocka. On był właścicielem cyrku i wielkiej sławy klownem. Znakomitość po prostu. Rzecz dzieje się w Szwecji. Do psychiatry przychodzi elegancki straszy pan i mówi, że ma szaloną depresję, że nie udają mu się kontakty z ludźmi, że z przyjaciółmi nie może się porozumieć, że jest na skraju załamania. Pan profesor mówi: 'Bardzo pan dobrze trafił, akurat przyjechał do nas cyrk Grocka, który jest tak wspaniały, proszę pana, że ludzie umierają ze śmiechu'. A elegancki pan mówi: 'Panie profesorze, ten Grock to ja'. Im dalej posuwam się w bawieniu ludzi, tym bardziej jestem zamknięta i osamotniona z wyboru. Szczęśliwa, gdy się wszystkie drzwi zamykają i tylko ptaki ćwierkają za oknem.

Na pewno żadnej kawki nie chcecie?

Skoro Pani nalega

Joasia! Panowie chcą kawy z mlekiem, a ja napiłabym się soczku. W razie czego proszę poprosić. Wszystko jest, i czarna porzeczka, i wisienki... Wszystko.

Dziękujemy. Jak podoba się Pani pan Rokita w swoim nakryciu głowy?

On n'est pas qui on pense [Nie jest się tym, kim się myśli, że się jest].

Według nas jest Pani szalenie nowoczesną kobietą, ale nie uwierzymy, że na przykład próbowała Pani słuchać kiedyś heavy metalu...

Oczywiście, że próbowałam. Każdy gatunek ma prawo istnieć. Jeżeli znajduje wyznawców, niech gra. Tylko żeby nie zabijał nas. Jest jakiś niepokój w młodzieży, krakowiak i mazur nie wyrażają już naszego narodu. Kiedyś wszystko szło z pola szerokiego, z tych łanów zielonych... Eeeej, ta da da ti di dinda. To zginęło. Tego nie ma, bo taka Polska już nie istnieje. Są wspomnienia, a jak nie chcemy wspominać, to zostają wzory. Niestety, nachapaliśmy się obcych wzorów - stąd ten huk. Moim zdaniem jest to nie nasze, ale to chwilowe i na pewno przejdzie. Na razie jest trendy.

Podobno słowo 'trendy' jest już passé i mówi się: 'jazzy'...

Muszę zapamiętać... Jazzy, czyli że wyszło z jazzu. Dobre.

A interesowała się Pani 'Idolem'?

'Widziałam. Idol to ktoś, kto robi coś wspaniale, ale przede wszystkim musi sam to wyprodukować! A nie piosenka Presleya, orkiestra Duke'a Ellingtona, a tylko śpiew jego. No ludzie... Przecież to o pomstę do nieba woła. Ktoś, kto dobrze śpiewa, jest tylko dobrym śpiewakiem, a nie idolem. Idolem można zostać, ale nie dzięki producentom, tylko publiczności. I chwała jej za to.

Pewien ksiądz przepowiedział Pani, że nigdy nie będzie miała Pani dosyć, że zawsze będzie Pani czegoś pragnęła. Czego dziś pragnie Hanka Bielicka?

Zdrowia. Nie chcę, żeby przyszedł taki moment, w którym będę żałowała, że tak długo żyję. Żebym nie wzbudzała litości i współczucia, żebym do końca życia była - to może za duże słowo - atrakcyjna. Czy też jazzy, jak wolicie (śmiech).

A czego ma Pani dosyć?

Tak naprawdę to życia.

O nie! Proszę lepiej powiedzieć, co Pani planuje na setne urodziny.

Oj, jak was palnę Między nami: ja naprawdę żałuję, że to jeszcze trwa. Minęło ponad 65 lat pracy, byłoby już bardzo ładnie zakończyć. Wcale nie tak źle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji