Artykuły

Marian Dziędziel: Kopalnia nie była mi pisana

- W pewnym momencie życia pchnęło mnie w stronę aktorstwa. Okazało się to dobrą decyzją, choć początkowo ze względu na gwarę śląską miałem problemy z dostaniem się do szkoły aktorskiej - mówi aktor Marian Dziędziel.

Rozmawiamy przy okazji pana wizyty w Płońsku, ponieważ był pan gościem Spotkań z Mistrzami, organizowanych przez Miejską Bibliotekę Publiczną. Czy to pana debiut przez płońską publicznością?

- W Płońsku byłem jedynie przejazdem. Do tej pory nie miałem okazji występować przed publicznością z tego miasta. Na pewno ten występ zostanie mi na długo w pamięci. Miła atmosfera, żywa publiczność, która brała czynny udział w moim występie. Wyjeżdżam bardzo zadowolony.

Aktorem został pan na przekór ojcu?

- Nie powiedziałbym, że na przekór. Ja po prostu nigdy nie czułem, że mogę pracować w kopalni, a pochodzę ze Śląska. Wiedziałem, że to ciężki kawałek chleba. Raz tylko zjechałem na dół i już wiedziałem, że to nie dla mnie. Jeśli ktoś był chociaż raz w kopalni, to wie, co mówię. Powiedziałem: "Tato, ja tu nie będę mieszkał i nie będę górnikiem". Widziałem się w innej roli. Coś w pewnym momencie życia pchnęło mnie w stronę aktorstwa. Okazało się to dobrą decyzją, choć początkowo ze względu na gwarę śląską miałem problemy z dostaniem się do szkoły aktorskiej. Kiedy już dowiedziałem się o tym, że mnie przyjmą, usłyszałem: "Musi pan nauczyć się mówić bez zwrotów gwary śląskiej", po czym odpowiedziałem: "Ja, naucza sie".

Pana ojciec był bardzo zdziwiony, gdy nakrył pana na paleniu papierosów...

- Palenie to moja zmora. Kiedy byłem mały, kuzyn wyciągnął paczkę klubowych i mnie poczęstował. Jak łatwo się domyślić, za pierwszym razem nie szło mi najlepiej. Niestety całą sytuację widział tata, co skomentował wymownym: "Synek, jak już kurzysz, to kurz". Bardzo przeżył tę sytuację, bo wyszedł z domu i wrócił po kilku godzinach pijany. Tata przyzwyczaił mnie do tego, że jeśli go zawiodłem, to zwracał się do mamy: "Zobacz, jak Marysia wychowałaś", a gdy był dumny mawiał: "Maryś - moja krew".

Występował pan w Teatrze Juliusza Słowackiego w Krakowie, a zarazem zagrał w wielu filmach. Czuje się pan lepiej na deskach teatralnych czy na planie filmowym?

- Gra w teatrze to moim zdaniem coś wyjątkowego dla każdego aktora. Kontakt z widzem i gra na emocjach zawsze była dla mnie wyzwaniem. Film oczywiście też jest piękną sztuką, ale reakcja widzów przychodzi dopiero po kilku dniach czy tygodniach. W teatrze aktor od razu czuje, dzięki publiczności, czy było dobrze, czy jednak coś poszło nie tak, bo nie wzbudził aprobaty.

W Krakowie działa bardziej popularny Teatr Stary. Pan i pana koledzy w latach 70. nie czuliście, że jesteście poniekąd w cieniu konkurencyjnego teatru?

- Nasz teatr również miał swoją renomę i swoją publiczność. Teatr Stary był najbardziej rozpoznawalny poza Krakowem. Być może to jest powodem, że w drugim szeregu mówi się o Tetrze Juliusza Słowackiego, ale proszę mi wierzyć, że każdy z aktorów, którzy tam występowali, ma olbrzymi sentyment do tego miejsca.

Na scenie spędził pan prawie pół wieku. Pracował pan z reżyserami i aktorami młodego i starszego pokolenia. Pana zdaniem polska kinematografia zmieniła się na plus czy na minus?

- Patrzę na to z innej perspektywy. Wydaje mi się, że pewne zmiany były nieuniknione. Zmienił się nie tylko sposób gry aktorskiej, ale również technika czy sposób urealnienia pewnych ukazywanych faktów. Nawet ciężko porównywać wszystkie elementy wskutek tej ewolucji. Doceniłbym jednak to, co mamy teraz, bo polskie kino w ostatnich latach było dostrzeżone na wielu zagranicznych festiwalach, a to zawsze powód do zadowolenia.

Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych został pan nagrodzony za najlepszą rolę męską w filmie "Wesele". To rzeczywiście była pana najlepsza rola?

- Myślę, że to był po prostu bardzo dobry film. Mówiąc kolokwialnie, widzowie go kupili. Dla mnie to był zaszczyt, ponieważ nagrodą została doceniona moja praca. Z rolą ojca Panny Młodej wiąże się też inna ciekawostka. Na planie część osób zastanawiała się, czy ostatnich scen, kiedy tytułowe wesele dobiega końca, nie grałem pijany. Koledzy dla żartu sprawdzili mnie alkomatem. Wynik 0,00 spowodował, że otrzymałem od całej ekipy gromkie brawa.

Wigilia w pana domu będzie typowo śląska?

- Nie, będzie to raczej wigilia podobna do tych w innych domach. Rodzinna, radosna i spokojna, ale bez elementów śląskich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji