Artykuły

Klinika Lalek ze Stacji Wolimierz

Chcieliśmy, by nasze lalki robiły większe wrażenie, stawały się figurami, które mają wręcz boską sprawczą moc odmieniania świata. Bo teatr to zaczynanie, robienie czegoś niecodziennego, a wpływającego na rzeczywistość - uważają aktorzy Kliniki Lalek. O grupie teatralnej z Wolimierza pisze Agata Saraczyńska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Jemiołkę można spotkać w Stacji Wolimierz, którą teraz opuszcza rzadko. To Wiktor jest motorem teatru - reżyserem, autorem spektakli i jednym z aktorów Kliniki Lalek, który w weekend zamknięcia Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016 wystąpi kilkukrotnie w centrum miasta. Jako dyrektor "Latającego Cyrku" paradować będzie po ulicach oraz rynku w barwnym i przedziwnym orszaku złożonym z kuglarzy, klownów i dzikich zwierząt. Bez obaw. Żyrafa, Słoń czy Lew nie zostały uprowadzone z Afryki - to wielkie kukły, tzw. nadmarionetki, posłuszne animującym je aktorom, a nie umęczone tresurą, przeciw stosowaniu której teatr występuje.

Narodziny

Jemiołka i Wiktor spotkali się jeszcze za komuny, na studiach na wydziale lalkarskim szkoły teatralnej we Wrocławiu. Był rok 1988, rzeczywistość surrealizmu socjalistycznego inspirującego działania Pomarańczowej Alternatywy, szarości prowokującej do depresji lub protestu wyrażanego z ekspresją punkowego songu.

- Był to okres szukania alternatywy, własnej drogi - mówi Wiktor, który z grupką przyjaciół jeszcze na uczelni zaczął tworzyć spektakle. Wiktor to właściwie Krzysztof Wiktorczyk, ale imienia zapisanego urzędowo w jego dowodzie właściwie nikt nie używa, tak jak i do jego żony - Jemiołki - nikt nie zwraca się per Joanno.

Twórcy Kliniki Lalek zafascynowani kontrkulturowym Bread and Puppet Theater Petera Schumanna nie chcieli tylko bawić, ale głosić, pokazywać lepszy świat, budzić emocje. - Lalka była dla nas wygodną metaforą, bo dawała wiele możliwości. To byt abstrakcyjny, ma wymiar energii ludzkiego przekazu - uważa Wiktor. - Aktor występujący na scenie musi te emocje stworzyć, a lalka ma swoje życie wewnętrzne - dodaje.

Wraz z Wiktorczykami występowały różne osoby - skład wielokrotnie się zmieniał. Wszystkich ich razem można nazwać twórcami polskiego niezależnego środowiska artystycznego. Byli grupą przyjaciół lub znajomych, która eksperymentując, poszukiwała własnej metody i artystycznej, i życiowej.

Leczenie

Kariera teatralna Kliniki, jak przystało na buntowników, zaczęła się od manifestu. Konstytuując Med-Art, ogłosili:

1. Studia medyczne są dla nas nieosiągalne.

2. Szukamy innych dróg.

3. Lalkarstwo jest chore, ale my je uzdrowimy!

4. Med-Artyści wszystkich krajów łączcie się!

- To był żart, fake wzięty na poważnie i uparcie rozpowszechniany - twierdzi teraz Jemiołka. - Powstał, bo Alina Obidniak, zapraszając nas na jeleniogórski Festiwal Teatru Ulicznego, musiała mieć krótką charakterystykę grupy. Więc ją napisaliśmy. Alinie zawdzięczamy to, że wynieśliśmy się na Pogórze Izerskie. Graliśmy w małych miasteczkach i wioskach wokół Jeleniej Góry. To były ziemie opuszczone, ze zniszczonymi pięknymi domami, upadającymi zagrodami i zdewastowanymi relacjami społecznymi. Wolimierz był ruiną, a dziś działa tu 14 starannie odrestaurowanych gospodarstw agroturystycznych, i kiedy szukałam ostatnio dwóch noclegów dla muzyków przyjeżdżających grać w Sylwestra, to wszystkie miejsca aż po strychy były już zarezerwowane.

- Ale do Wolimierza przywiózł nas nasz pierwszy menedżer - świętej pamięci Jerry Kilian spod Hannoveru - uściśla Wiktor. - Szukaliśmy bazy dla teatru, mieliśmy gotowy zespół po skończeniu szkoły, z pięcioma spektaklami w repertuarze. W mieście nie było dla nas miejsca, i tak staliśmy się wiejskim, ale wędrownym teatrem.

Przystanek Stacja

Henryk Waniek, tworząc opowieść o wolimierskim fenomenie, pisał przed laty: "Kto nie wierzy w koniec świata, niech tam pojedzie i zobaczy. Niech przekona się na własne oczy, że możliwe jest zniszczenie - cywilizacyjny i duchowy upadek."

Widział tu kres naszego świata i początek Europy, bo droga z malowniczo położonej wsi do Czech lub Niemiec jest krótsza niż do najbliższego większego polskiego miasta. I składa ukłon Klinice, że odmienia tę ziemię.

Wiktorczykowie z przyjaciółmi w 1991 roku założyli pionierską Fundację na rzecz Wspierania Kultur Alternatywnych i Ekologicznych i ulokowali się w zaniedbanym wiejskim domu. Wraz z nimi zamieszkali inni, tworząc barwną kolonię artystyczną.

Ci, co pamiętają początki wiejskiej przygody, wspominają czasy zanieczyszczonych studni, braku telefonów i porządnej drogi. Progres, który nastąpił porównują do przeskoku od czasów kamienia łupanego po światłowody i luksusowe apartamenty. - Początkowo wszyscy mieszkaliśmy na kupie, jak w komunie, ale szybko nasi przyjaciele znajdowali sobie własne domy w okolicy - wspomina Jemiołka.

Niedługo potem pojawiły się dzieci i kolejne inicjatywy: Instytut Przemiany Czasu w Przestrzeń oraz Międzyplanetarne Królestwo Sztuki.

W 1993 roku Klinika na dziesięć lat dostała w dzierżawę opuszczoną stację kolejową, na niegdysiejszej granicy, gdzie przed ponad półwieczem zatrzymywały się międzynarodowe pociągi relacji Berlin-Wiedeń. Dziś nawet torów tej trasy nie ma, ale miejsce pozostało graniczne - tu czas się kończy, a przestrzeń zakrzywia.

Wiktorczykowie sprzedali dom, kupili na przetargu stację, zaczęli wieloletni remont. Poza miejscem do życia w budynku powstały pracownia lalkarska, galeria, kawiarnia, pokoje gościnne wraz z zapleczem, pomieszczenia na warsztaty plastyczne i muzyczne, sala teatralna ze zmienną sceną. Dawna rampa kolejowa przed budynkiem służy za scenę na wolnym powietrzu.

Klinika

- To były czasy buntownicze - wspomina Wiktor. - Walczyliśmy o nasze miejsce. Chodziło nam o znalezienie sensu, a nie duperele, ładne i nieznaczące... Spotkaliśmy uczciwych i cudownych nauczycieli. Odwiedzał nas Living Theatre, mistrz Zygmunt Molik, który z Teatru Laboratorium przyniósł nam naukę pobudzenia wrażliwości. Okres wiejski sprawił, że nasz teatr dojrzał. Natura nauczyła nas pokory, życie na wsi wpisało się w tworzenie. Choćby nasze machiny to nic innego jak przetworzone stare maszyny rolnicze, porzucone przez gospodarzy, niszczejące na ugorach. Maski, lalki, korowody były naszą odpowiedzią na tradycję, a to, że rosły, przybierając nadnaturalne rozmiary? Chcieliśmy, by robiły większe wrażenie, stawały się figurami, które mają wręcz boską sprawczą moc odmieniania świata. Bo teatr to magia, zaczynanie, robienie czegoś niecodziennego, a wpływającego na rzeczywistość.

Powstające spektakle niosły przesłania. Teatr wychodził na ulice z "Baśnią o Bramach Kresu i Krainie Krańca", "Poematem o Słońcu i Księżycu". Mówiąc o "Zaproście mnie do stołu", Wiktor całkiem na serio twierdzi, że "dostaliśmy blessing od Schumanna, który pozwolił nam dzielić się podczas spektaklu chlebem".

W widowisku "Rytuały dla Matki Ziemi" wszystkie elementy scenografii i kostiumy były naturalne, oparte na lnie, błocie, drewnie, słomie, a ogień - obdarzający energią i jednoczący - pojawia się w przedstawieniach Kliniki niemal za każdym razem.

Wszystkie spektakle mają niezwykłą oprawę plastyczną i muzyczną, zazwyczaj tworzoną na żywo. Teatr ma własną Orkiestrę Teatru Klinika Lalek, współpracuje z okoliczną grupą bębniarzy - Wiejską Grupą Obrzędową Papa Drum, z Kinior Sky Orchestra Włodzimierza Kiniorskiego, czy, od samego początku, z grupą Kormorany.

Miłość

W Wolimierzu organizowane są doroczne festiwale (w przyszłym roku Festiwal Nasion 21-23 lipca), obchodzone są święta: od Sylwestra i Święta Wiosny, przez Majówkę, Święto Miłości, ZaDuszki. Przyjeżdżają artyści wszelkich maści, eksperymentatorzy, niespokojne duchy. Powstał plac zabaw, żywa rzeźba z wierzb, wiklinowa kopuła, plaża przy stawie. Jest oranżeria z ekspozycją różnych odmian glinianych tynków, podczas festiwali stają instalacje akrobatyczne i tipi.

Stacja Wolimierz stała się ważnym centrum alternatywnego świata - tu promowana jest permakultura, budownictwo naturalne, zdrowe jedzenie, rzemiosło i sztuka.

Ze szczytu budynku Stacji na okolicę spoglądają oczy Buddy, panuje tolerancja i wymiana tradycji. - Już tyle wyprodukowano na świecie, że teraz trzeba się już tylko wymieniać - mówi Jemiołka. - To doskonale okazało się przy dzieciach. Stworzyliśmy wspólne przedszkole, każda z mam raz w tygodniu przejmowała opiekę nad naszym stadkiem. Prowadzimy nieustanną wymianę: od ubrań dziecięcych i naszych, dorosłych, po dzielenie się produktami z przydomowych ogródków. Tradycją stało się wspólne przetwarzanie płodów - czy to wyciskanie soków, kiszenie kapusty, czy pieczenie pierników. Pierwsze Halloween w Polsce było prawdopodobnie u nas dzięki mieszkającej tu Amerykance Beverly, ale przerobiliśmy je na nasze, swojskie ZaDuszki. Uważam, że moim osobistym sukcesem, jest życie poza systemem, w Międzyplanetarnym Królestwie Sztuki.

Ci, co znają wolimierską wspólnotę, bez trudu rozpoznali ją w plemieniu sfilmowanym przez Zbigniewa Liberę w "Walsenie". Tu rzeczywiście nazwa środka chwastobójczego Roundup uchodzić może za najgorsze przekleństwo. - Zabrałam Zbyszka na festiwal Rainbow, pierwszy raz spał pod namiotem - opowiada Jemiołka. - I choć jego film różnił się od tego, który początkowo tworzyliśmy, to sens pozostał. Naturę trzeba chronić. W realu udało nam się obronić 100 hektarów cennego przyrodniczo lasu przed przemysłową farmą wiatrową, teraz walczymy przeciw powstaniu kopalni w Chromcu. Na naszym terenie prowadzone są warsztaty budowania ze słomy, powstały żywe konstrukcje z wierzby. Działamy niekomercyjnie, bo warto!

Dzieci przyszłością

Teraz powoli młodzież wychowana na Stacji przejmuje stery.

Jemiołka: - To nasze dzieci piszą projekty, zdobywają dotacje. Latem przez dwa miesiące mieszkało u nas 50 artystów z 34 krajów, którzy na warsztatach przygotowali wspólne przedstawienie pokazywane w sierpniu w Wiosce Kultur stworzonej we Wrocławiu w ramach ESK. A w Wolimierzu na Stacji przemalowali wszystko, łącznie z toaletami. Prowadzili działania artystyczne w okolicy, w domach samotnej matki, pomagali przy festiwalu, i wcale nie chcieli wyjeżdżać. Z roku na rok na wsi jest więcej dzieci, na Stacji mieszka mój cudowny mały wnuczek. Wymarzyłam to sobie, kiedy podróżowałam w czasie studiów z moją przyjaciółką Tati Tokarczuk wymyśliłyśmy miejsce, w którym z kolorowej fontanny płynie lemoniada, a sąsiadami są zaprzyjaźnieni lekarz, aptekarz nauczyciel. I tak tu mamy! Mogłabym się nie ruszać z Wolimierza wcale, tym bardziej, kiedy czytam o tym co dzieje się w świecie, wolę żyć poza systemem.

Wiktor: - Maluchy, które tu się wychowywały, dziś zostają burmistrzami, sołtysami, i wierzę, że będą walczyć o lepszy świat. Nasza utopia jest całkiem realna. Co prawda, już jakieś dziesięć lat temu znudziło mi się naprawianie dachów i pieców, dlatego na całego zająłem się teatrem. Od wyjazdu do Edynburga i zagrania 30 razy w 30 dni mamy tyle kontaktów, że moglibyśmy jeździć dużo częściej.

Klinika ma swoje sale prób i magazyny w Imparcie. We Wrocławiu organizuje od czterech lat festiwal Dziecinada. - Dzieciaki są bardzo ważne i trzeba im przekazywać nie tylko wzorce, ale i dobre emocje. Siedzą przy komputerach i nie wiedzą, co jest prawdą, a co iluzją, czy ktoś je kocha, czy nie. Od kiedy zostałem dziadkiem, wiem, że bardzo potrzebny jest pozytywny przekaz, i nie mam najmniejszej wątpliwości - tylko miłość może nas uratować!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji