Artykuły

Groteskowe piękności

Coraz bardziej się prze­konuję, że pisanie re­cenzji nie ma sensu. W samym założeniu tej pracy tkwi coś z sądu, a więc wyż­szości sędziego nad podsądnym, czyli nad dziełem. A ta­ka sztuka udaje się tylko wte­dy, kiedy podsądny jest w miarę pośledni. Inaczej je­steśmy świadkami śmiesznej sceny, gdy malutki sędzia przemawia do ogromnego podsądnego, a ten śmieje się z sędziego, aż mury skaczą. Li­czą się tylko fakty.

Lepiej więc zrezygnować z wszelkiej arbitralności i co najwyżej ograniczyć się do nieśmiałej rozmowy, poza bra­mami urzędu.

Być może, ten wstęp jest wybiegiem, mającym uspra­wiedliwić mnie, jeśli nie po­trafię odpowiedzieć choćby na takie pytanie:

Dlaczego tekst Gałczyńskie­go, przymierzony do scholarskich recept, jest tylko pozłótką i nonsensem, a niekie­dy dowcipem bardzo średniej miary i nieświeżym ("Pan chyba musi bardzo kochać swoją Eurydykę - Oj, muszę, muszę") błyszczy się jednak i złoci? Jak się to dzieje, że pieśni o czarnej kawie, które wyniknęły prawdopodobnie z tej dawnej sytuacji, kiedy na­wet czarna kawa tępiona by­ła jako przejaw kontrrewolu­cji - staje się prawie miste­rium, o którego głębokim zna­czeniu nie można wątpić, chociaż prawdę mówiąc, wcale go nie posiada? Ten "Orfe­usz" Gałczyńskiego jest w ogóle osobliwy. Cały jest właściwie zbudowany z naj­bardziej wulgarnych proble­mów pełnych schematyzmu: biurokracja, załącznik, prze­śladowanie czarnej kawy, omal nie brakuje klasycznego tematu satyry polskiej z lat 1949-54 (w przybliżeniu): opieszałych kelnerów. Obsesyjność tych wątków (szcze­gólnie w I akcie) sprawiała­by dziś, po latach, smutne i upokarzające dla sztuki świa­dectwo przymusowego ubós­twa, ucisku, ograniczenia nie­mal więziennego, przed któ­rym nie mogli się uchronić nawet wielcy, (przecież nawet i ten "Orfeusz" był, o ile się nie mylę, kiedyś czymś zbyt śmiałym i podejrzanym) - sprawiałaby gdyby nie cho­dziło o Gałczyńskiego i "Gro­teskę". Dzięki tej koalicji jesteśmy świadkami optymis­tycznego zwycięstwa talentów nad, delikatnie mówiąc - okolicznościami.

Co do konsekwencji dal­szych - to, jeśli ktoś chce, może wyciągnąć wniosek, że dydaktyka nie jest kierun­kiem, który służy "Grotesce".

Że na przykład "Kordian" wystawiony na poważnie w tym teatrzyku poniósłby klę­skę artystyczną podobnie, jak - choć w mniejszej skali - jakiś utwór specjalnie dla dzieci, propagujący programo­wo mycie uszu (tytuł propo­nowany przeze mnie: "Uszeczko jak lustereczko"). Istotnie, bogate doświadczenie "Gro­teski" wykazuje, że zawsze, ilekroć przedstawienie zaczynało się od tworzywa, od spe­cyfiki teatru, od możliwości i uroków lalki, od tego bez­cennego daru mieszania cza­sów i wymiarów - wtedy otrzymywaliśmy najpiękniej­sze przedstawienia, takie, któ­re się liczą.

Uwaga: Mimo, że Orfeusz woła: "Mitologia - duby smalone" - nie zgodzę się na ewentualny argument, jako­by to była właśnie jakaś poin­ta dydaktyczna, dla której specjalnie K. I. napisał był cały utwór.

W związku ze sprawą dy­daktyki niesposób nie ofuk­nąć jeszcze raz tych, którzy w "Grotesce" widzą tylko tzw. teatrzyk dla dzieci i chcieliby przemocą do tego ją ograni­czyć. Postępują oni tak, jak Aladynowa, która sprzedała cudowną lampę swojego męża. Zresztą o pojecie dydaktyki można by się kłócić. Czy bu­dzenie w dziecku nieograni­czonej wrażliwości artystycznej, umiejętności kojarzenia, wrażeń bezinteresownych nie jest dydaktyką więcej wartą, niż wspomniane wyżej czyste uszy? Ładnie by wyglądał świat gdybyśmy wszystkie emocje chcieli ograniczać do codziennej utylitarności. A do tego zmierza dydaktyka starszych pań, specjalistek od literatury dziecięcej.

Co się tyczy dorosłych, to w "Grotesce" znajdują jedyną chyba możliwość przeżyć łą­czących w sposób pełny i nie­powtarzalny minione, a każdemu drogie dzieciństwo, z całym bieżącym doświadcze­niem dojrzałości (oczywiście mowa o najlepszych przedsta­wieniach. ) Że jest tą uroczą łódeczką przymierza między nami, a najlepszymi latami naszego życia - za to dziękujemy "Grotesce" w dniu jej ju­bileuszu.

P.S. Specjalne pozdrowie­nia dla Morfeusza, który, mi­mo, że jest statystą konkuru­je w pamięci widzów z samym bohaterem sztuki a to dzięki niebywałemu urokowi osobistemu, chociaż, dydaktycznie rzecz biorąc, jest postacią negatywną. Możliwość takiej kapryśnej niespodzianki, nie­obliczalność dzieła rządzącego się już własnym wewnętrznym rytmem jest jeszcze jednym dowodem, że mamy do czynie­nia z Czymś Bardzo Dobrym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji