Artykuły

Osobliwa lekkość istnienia

Inne rozkosze Jerzego Pilcha w reż. Artura „Barona” Więcka w Krakowskim Teatrze Scena STU. Pisze Jacek Wakar w „Dzienniku Gazecie Prawnej”.

Inne rozkosze ogląda się z ulgą. Seans utkany z delikatności i cienkich żartów, pełen erotycznych niedopowiedzeń. Słowem — czysta przyjemność.

Wszystko zaczyna się od poszukiwania pulpetów wołowych. Były w potężnym słoju, zatopione w sosie. Zniknęły. Nie wiadomo, czy zgarnęła je gdzieś cierpiąca na demencję babcia Oma, a może zostały pożarte pokątnie i bezprawnie przez któregoś z domowników. Dość na tym, że do szukania zabiera się sam Kohoutek, po części może dlatego, aby odsunąć od siebie podejrzenie. Tomasz Schimscheiner zamienia tę sekwencję w mistrzowską perełkę sytuacyjnego humoru. Przychodzi mu na myśl, że mięsiwo mogli ukryć widzowie z pierwszychn rzędów, dlatego wścibsko zagląda między a nich, paniom przestawia torebki. Przy tym nie ma prolog widowiska Artura „Barona” Więcka w sobie niczego, co zburzyłoby dobre samopoczucie publiczności. To nie jest agresywna interakcja, przy której ludzie patrzą po sobie albo odwracają wzrok, aby nie dostać się w łapy aktorów. Inne rozkosze w STU to przedstawienie, które od pierwszej sceny roztacza swoją dziwną, trochę niedzisiejszą aurę. Delikatności, ironii i humoru, pod którymi czai się gorycz, żal za czasem, co przepływa przez palce, życiem, które upływa niepostrzeżenie, a coraz szybciej.

Nie miał Pilch dotąd większego szczęścia do scenicznych adaptacji. Nie wyszły swego czasu Narty Ojca Świętego, zrealizowane przez Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie — po prawdzie zresztą nigdy nie przekonałem się do tego dramatu. Nieporozumieniem okazała się głośna lektura Pod Mocnym Aniołem, którą w stołecznej Polonii zaproponowała swojego czasu Magda Umer, przed mikrofonami sadzając między innymi Zbigniewa Zamachowskiego i Wiktora Zborowskiego. Po stronie plusów zapisuję jedynie świetne Zabijanie Gomułki według Tysiąca spokojnych miast, wpierw przygotowane przez Jacka Głomba w Zielonej Górze, a potem u siebie w Legnicy, zawsze z fenomenalnym Zbigniewem Walerysiem w roli pana Trąby. Ma Głomb szczęśliwą rękę do Pilcha, choć Marsz Polonia w łódzkim Powszechnym tak dobrze już mu się nie udał. Adaptacji utworów autora Spisu cudzołożnic było więc sporo, ale w pamięci zapisały się nieliczne. Teraz przypominam sobie, że przed laty widziałem Inne rozkosze w Powszechnym w Warszawie, w wersji Rudolfa Zioły. Tyle że gdzieś zgubił on cały wdzięk oraz zawadiackość frazy Pilcha, zrobił z przedstawienia męczący dramat tylko pozornie egzystencjalny.

Wieczór przyrządzony przez Więcka w Teatrze STU można uznać za jego przeciwieństwo. Tematy ciężkie, jak przeczucie śmierci zamknięcie swego życia w żłobionych od lat koleinach, z miejsca nakłuwane są ostrym, chociaż subtelnym żartem. Ma się poczucie, że reżyser i jego znakomici aktorzy najpierw doskonale bawią się prozą Pilcha, jej rytmem i sensem poszczególnych fraz, a dopiero potem szukają w nich głębszego znaczenia — nie przerywając zabawy, rzecz jasna. Znajdują je łatwo, bo czytają Pilcha z uwagą i czułością. Tomasz Schimscheiner ze swadą gra nie tylko zabawnego erotomana, przechwalającego się swymi podbojami, lecz także everymana próbującego okiełznać na swoją skalę nieprzyjazny świat. Ma w sobie coś z Chaplina i coś z Jiriego Menzla. To jak najbardziej zrozumiałe, bo nad Innymi rozkoszami nieodłącznie unosi się ton jak z czeskiej komedii i to najlepszego sortu. Świetny Schimscheiner zyskuje jednak na scenie Alter Ego (w tej roli widziałem młodą Joannę Pocicę). Piękna dziewczyna chodzi za Kohoutkiem numer jeden krok w krok i gada z nim, podając w wątpliwość jego uniesienia, punktując ucieczki. Staje się głosem słyszanym w głowie przez bohatera, drugą stroną jego osobowości Przy tym zastosowane przez Więcka rozwiązanie nadaje wszystkiemu, co widzimy na scenie STU, charakter filozoficznej — nie, nie dysputy — ale niezobowiązującej zabawy.

Inne postaci manifestują swoją obecność wobec i wokół Kohoutka. Dominika Bednarczyk doskonale gra rutynę świadomej mężowskich zdrad kobiety, ale nie zapomina o klasie swej bohaterki nawet wtedy, gdy ona śpi. Marek Litewka i Anna Tomaszewska grają rodziców, którzy nigdy nie przyjmą do wiadomości, że ich dziecko jest już dorosłe; zgodnie z prawidłami komediowej sztuki do Tomaszewskiej należy najzabawniejsza etiuda przedstawienia. Edward Linde-Lubaszenko oraz Jerzy Święch jako Oyermah i Pastor inteligentnie bawią się swymi wizerunkami. Święch ma wielkie solo, gdy wygłasza monolog o pijaństwie, pijanicach i pijusach. Pamela Adamik zaś wciela się w Aktualną Kobietę Kohoutka subtelnie, chociaż gdy trzeba, eksponuje mimowolnie erotyczne atuty swej postaci To chyba debiut — wart zapamiętania.

Pierwsza część przedstawienia plecie się wartko i precyzyjnie, z drugą jest nieco gorzej, bowiem rozpada się na osobne monologi, stając się serią aktorskich solówek, choć w dobrym guście i świetnym wykonaniu. Polubiłem Inne rozkosze „Barona”Więcka jednak przede wszystkim za ich delikatność, potraktowałem ten wieczór niczym deser, jakże inny od dań, jakimi zwykle jesteśmy częstowani.

I jeszcze jedno: Inne rozkosze w STU to jest na wskroś krakowski spektakl. Nie wiem, na czym to polega. Może idzie o nastrój, aktorskie twarze i głosy. Ogólnie mówiąc, klimat nie do podrobienia, do prozy Pilcha idealny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji