Artykuły

Bliźniaki z Wenecji

CARLO GOLDONI (1707-1793) należy do klasyków włoskiej komedii XVIII wieku, reprezentujących jej nurt realistyczny i, mimo widocznych związków z tradycją ludową i improwizowaną commedią dell'arte, przeciwstawia­jący się im zdecydowanie. Bardziej odpowiadały mu wzory francuskie - zwłaszcza Molier - i do nich chęt­nie nawiązywał w swojej twórczości. Czemu zaś sprzeciwiał się Goldoni w teatrze o tradycjach commedia dell`arte wyraził w dziele krytycznym, które weszło na scenę w 1750 r. "Il teatro comico" ("Teatr komedii"), gdzie trupa aktorów pod przewodnictwem Orazia zajmuje się wysta­wianiem farsy Goldoniego "Il padre rivale del liglio" ("Ojciec rywalem swego syna"). Tutaj wyliczył wszystkie złe nawyki na scenie, pretensje po­szczególnych aktorów, wtrącanie przez nich wulgarnych wyrażeń dla rozbawienia publiczności oraz brak moralnego celu w sztukach współ­czesnych. Widać z tego, że Goldoni marzył o teatrze, w którym drama­turg dawał wykonawcom tekst, sło­wa, a komizm podporządkowany był celom wzniosłym, miejsce czystej fantastyki zastąpić miały sceny opar­te na dokładnej obserwacji życia. Pisał bowiem nieco później w "Pa­miętnikach" o swoim credo literackim tak: "Przekonałem się przede wszys­tkim, że bardziej niż cudowność, w sercu ludzkim odnosi zwycięstwo prostota i naturalność." Posłannic­two moralne uważał Goldoni za je­dno z naczelnych zadań teatru. Je­go zdaniem teatr to nie tylko roz­rywka, ale również szkoła dobrych obyczajów. Będąc moralistą nie był nudny, bo potrafił moralizowanie ubrać w kostium doskonałej zaba­wy. Stąd chyba jego popularność we Włoszech i Francji, gdzie osiedlił się w 1762 roku, jak również i w Polsce czasów Stanisławowskich. Wbrew bowiem sugestii programu, że "dzieje sceniczne utworów Goldoniego rozpoczęły się w Polsce w roku 1803, gdy Wojciech Bogusław­ski wystawił w Warszawie "Sługę dwóch ponów", ta kariera rozpo­częła się już w latach sześćdziesiątych wieku XVIII dzięki librettom do oper, "cieszących się również nie­słabnącym powodzeniem i w War­szawie lat 1765-1767" (M. Klimo­wicz: "Początki teatru Stanisławow­skiego").

Można więc nawet nie dziwić się zbytnio temu, że teatr kielecki wy­dobył jedna z lepszych sztuk włoskiego komediopisarza, bowiem nawiązał do bogatej tradycji sceny polskiej, na której Goldoni nie by­wał wcale gościem rzadkim czy nie pożądanym. Możemy również przy­jąć w sferze motywacji i ten fakt, że "Bliźniaków z Wenecji" wysta­wiono w karnawale, starano się więc dostarczyć dobrej zabawy jak na ten czas przystało. Trzeba przyznać, że w dużej mierze zamiar ten po­wiódł się i widzowie przedstawienia mogą mieć dużo uciechy (nawet chyba mają) zarówno z gry niektó­rych aktorów, jak zabawnych, choć dziś już bardzo naiwnych, nieporo­zumień i perypetii bohaterów, wresz­cie z samego tekstu, który rzeczy­wiście rozbłyska niekiedy przednim dowcipem.

Przedstawienie wyreżyserował A. Dobrowolski na tle scenografii J. Napiórkowskiego, i do muzyki M. Niziurskiego. Reżyseria, scenografia i muzyka stanowią dość zwartą całość. Reżyser starał się utrzymać całe przedstawienie w dobrym, tempie, ale niezupełnie mu się to udało i nawet chyba wiado­mo dlaczego: otóż samym ruchem, chodzeniem, przesuwaniem mebli i rekwizytów, bez odpowiednio przy­stosowanego czy zaadaptowanego tekstu nie da się stworzyć przedstawienia dynamicznego; bez trudu też wyczuwało się sztuczność techniki dialogu. Jest to zapewne usterka wynikająca z nieobycia aktorów z tekstem. Po kilku przedstawieniach tych usterek - mam nadzieję - już nie będzie.

Przedstawienie jest nierówne ryt­micznie, bowiem różna jest dynami­ka i ekspresja gry aktorskiej. Nie­które sceny są zagrane w sposób naturalny, z wielkim polotem, dowci­pnie, zwłaszcza te z udziałem Kolombiny (B. Szwandrowicz) i Arle­kina (J. Parandyk). Ona zachowuje się kokieteryjnie, jak przystało na służącą rywalizującą ze swoją pa­nią, on natomiast potrafi nieźle śpiewać piosenkę liryczną i być ekwilibrystą cyrkowym. Jego Arlekin jest dobry. Jedna tylko nasuwa się uwaga pod adresem sympatycznego aktora, aby nie zamykał swoich możliwości wyłącznie w umiejętnoś­ciach "gimnastycznych".

Fabuła "Bliźniaków" jest nader prosta, oparta na błahej intrydze, wyprowadzonej z ludowej opowieści o dwóch braciach-bliźniakach, z któ­rych jeden jest "głupawy" (Zanetto), drugi zaś "inteligentny" (Tonino). Ponieważ są do siebie podobni, a działają w dość wąskim gronie lu­dzi i na małej stosunkowo prze­strzeni, powstaje szereg nieporozu­mień typu ("qui pro quo"). Bracia nie spotykają się na scenie ani razu. W przedstawieniu kieleckim dwie te role gra Jacek Strama. Nie jest to sprawa łatwa przeobrażać się w kilka minut z "głupawego" w "inteligentnego" i na odwrót. Moż­na przyjąć że młody aktor poradził sobie w tej trudnej sytuacji nieźle, chociaż nasuwają się pewne za­strzeżenia nie tyle nawet pod adresem aktora, co reżysera, który nie­co zbagatelizował głupawego Zanetta, każąc mu być brutalnym, porywczym, krzykliwym i prymitywnym, nieokrzesanym młodym "boyem". Tej jego głupoty czy ograniczenia intelektualnego nie wyczuwa się tak bardzo. A jest to postać wy­daje się - złożona psychicznie. Zanetto jest przede wszystkim naiwny (to nie głupota) i szczery, nie umie spekulować, kombinować, bo wierzy ludziom, którzy go wyprowadzają w pole. Ta postać wzbudza śmiech, ale bardziej jeszcze współczucie tak, tak wzbudza je każdy człowiek, który nie zna się na podstępach, kłamstwach, oszustwach mieszczuchów i staje wobec tych wszystkich zawiłości bezradny, bez­bronny i samotny. Goldoni-moralista otarł się w tej postaci o filozofię ludzkiego bytu i ludzkiego losu. Zanetto, jako postać literacka, urosła do wymiaru wielkiej metafo­ry, w której dopatrzyć się można oskarżenia pewnych postaw moral­nych ludzi (Pankracy, Doktor Balanzoni) zapatrzonych w zysk, egoistów, mających tylko własne sprawy przed oczami. Warto zwrócić uwagę na scenę pełną ekspresji, kiedy Zanet­to chce odebrać swoją szkatułkę z klejnotami od policjanta. Tutaj zaatakowane zostały wprost pewne układy społeczne, na które znów nie ma rady. W dużym stopniu za­tarły się te kwestie na skutek sprymitywizowania postaci Zanetto, stworzenie bardziej gbura niż "głu­pawego". Tonino natomiast grany jest w tonacji wyciszonej, jest rze­czywiście inteligenty, wyczuwa intry­gę, posiada duże poczucie honoru. I jego też usiłują "przyjaciele" wy­prowadzić w pole. Jego rycerskość wobec kobiet ujawnia się w rozmo­wie z Pankracym (J. Smoliński) który nieodparcie przypomina Molierowskiego świętoszka (Jerzy Smoliń­ski męczył się w tej roli fizycznie, ale też były powody ku temu).

Trzeba więc przyznać, że najlep­szy w tym przedstawieniu jest Ja­cek Strama posiadający dość sze­rokie możliwości gry, umiejący się transformować, zmieniać styl. Na tle Tanina słabo więc wypadł Florindo (Włodzimierz Twardowski), który nie odszedł od roli Pinokio za­chowując te same gesty i mimikę. W tym towarzystwie wyraźnie zaryso­wuje się postać Lelia (Edward Kusztal) przede wszystkim fizyczną po­sturą, ale i kreacją wyraźnie określoną. Lelio Edwarda Kusztala jest głupi, zarozumiały, tchórzliwy. Gdy­by szukać literackiego rodowodu tej postaci, to znaleźć go można w "żołnierzu samochwale", w rene­sansowej literaturze ludowej (Albertusy), a potomkowie - to Papkin. Chociaż nie błysnął szczególnymi chwytami, Edward Kusztal zagrał tę rolę sprawnie.

Pozostała jeszcze jedna postać - Rozaura w wykonaniu Anny Skaros, która jest bardzo opanowana na scenie. Może nawet za bardzo i dlatego odnosi się czasami wraże­nie oschłości w grze, jakby aktorka nie czuła się dobrze w roli. Ale przecież umie zagrać błyskotliwie, wydobywając cały dowcip z tekstu, jak w rozmowie z Pankracym: na­pastował mnie! A pani jak się za­chowałaś? Dałam mu... w twarz. Gdyby aktorka włożyła więcej tem­peramentu w tę rolę, w postać Rozaury. Przecież nawet córki posłusz­ne swym ojcom mają własne prag­nienia i namiętności, zwłaszcza kiedy chcą koniecznie wyjść za mąż. Przeciwieństwem Rozaury jest Beatrycze (Regina Redlińska), która sta­je się jej rywalką tylko przez niepo­rozumienie. Scena rozegrana między tymi dwoma bohaterkami, walczą­cymi o prawa do narzeczonych, jest jedną z lepszych w przedstawieniu. Regina Redlińska posiada dużo wdzięku i nie mniej umiejętności aktorskich. Toteż jej Beatrycze po­dobać się może widowni, bo jest prawdziwa.

Zamykając te uwagi o kieleckim przedstawieniu "Bliźniaków z Wene­cji" chcę powiedzieć, że cały zespół występujący na scenie zapracował na sukces, chociaż ten sukces tym razem jeszcze nie jest pełny. Tym niemniej można obejrzeć to przed­stawienie z przyjemnością, traktując je jako rzecz rozweselającą, karnawałową.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji