Artykuły

Jak i z kim Anna Seniuk przeskoczyła Sukiennice

- Czasem jedno wypowiedziane przez jakąś osobę zdanie, albo poznanie kogoś, raptem zmienia naszą przyszłość o 180 stopni. Kiedy zdecydowałam się zdawać do szkoły aktorskiej, nie miałam świadomości, jak to aktorstwo będzie tak naprawdę wyglądać - mówi Anna Seniuk, aktorka Teatru Narodowego w Warszawie.

Potrafi być stanowcza, nieprzewidywalna, uparta i szalona. Rozmowa z Anną Seniuk i jej córką Magdaleną Małecką-Wippich, autorką książki "Nietypowa baba jestem".

Łatwo się zwierzać córce?

Anna: Bardzo trudno. Bo nie można oszukiwać. To osoba, która mnie dobrze zna. Tu musi być prawda i tylko prawda. Kręcenie, uciekanie od tematu nie wchodzi w grę.

Magdalena: Kreacja aktorska nie wchodzi w grę.

Anna: Długo się broniłam przed tego typu propozycjami. Już wszyscy moi koledzy wydali po kilka książek, a ja trwałam w uporze, że nie. Jestem osobą introwertyczną. Trudno mi się otworzyć nawet przed najbliższymi. A co dopiero męka rozmów z osobą kompletnie obcą! Wreszcie wpadłam na pomysł, że to nie będzie dziennikarka, tylko osoba, z którą porozmawiam na innej płaszczyźnie. Córka długo się broniła.

A ja miałam wrażenie, że to Pani uciekała przed córką.

Magdalena: To było później. Bo najpierw mama długo namawiała mnie na napisanie tej książki. Ale kiedy się wreszcie zgodziłam, kiedy już pojawiło się wydawnictwo i umowa została podpisana, to mama, czyli główny bohater książki, cholernie się przestraszyła. A ja zostałam na lodzie. Tymczasem mama miała ciągle wymówki, że jest zajęta, że może później, bo ma akurat ważny wyjazd albo coś innego do roboty...

Anna: Magda od początku zaznaczyła, że to nie będzie książeczka o niczym, jak z kolorowych czasopism, lajtowa, rozkoszna, hollywoodzka, słodka, że dwie ciepłe, urocze kobiety piją sobie z dzióbków. Sama sobie ukręciłam bicz. Z dziennikarzem te moje uniki by przeszły. A tutaj nie. Córka widzi mnie na swój sposób. To portret subiektywny, ale taki właśnie powinien być.

Magdalena: Praca szła opornie, z trudem. Mamy skrajnie różne charaktery, więc dochodziło do napięć. Mama unikała konfrontacji, ja się złościłam. Punktem zwrotnym w historii całej książki był moment, gdy okazało się, że jestem w drugiej ciąży. Ten fakt mamę zmobilizował do pracy. Miesiąc przed porodem oddałam tekst.

W książce wskazała Pani moment, kiedy Pani "życie zaczęło się dziać". To było wtedy, kiedy z Janem Nowickim przeskoczyliście Sukiennice...

Magdalena: Przez chwilę rozważałam nawet taki tytuł dla książki "Skok przez Sukiennice", bo to był chyba jeden z ważniejszych i piękniejszych momentów w mamy życiu.

Anna: Dostaliśmy z Jankiem angaż do Teatru Starego, byliśmy tuż po szkole aktorskiej. To był dzień, kiedy biegliśmy na naszą pierwszą próbę w tym teatrze. Poranek, pusty Rynek dookoła, słońce. A ponieważ pomyliły nam się z Jankiem miejsca i zamiast do Teatru Starego przyszliśmy na Scenę Kameralną, to musieliśmy w ciągu kilku minut przebiec przez cały Rynek. Biegliśmy, trzymając się za ręce, jakbyśmy frunęli nad Sukiennicami, jakby urosły nam skrzydła.

Chciała Pani być konserwatorem sztuki, zaszyć się gdzieś samotnie, w jakimś ciemnym, cichym kościółku. Skąd to aktorstwo?

Anna: Nie wiem. To są zagadki losu. Nagłe zwroty, decyzje, które mają wpływ na całe dalsze życie. Czasem jedno wypowiedziane przez jakąś osobę zdanie, albo poznanie kogoś, raptem zmienia naszą przyszłość o 180 stopni. Kiedy zdecydowałam się zdawać do szkoły aktorskiej, nie miałam świadomości, jak to aktorstwo będzie tak naprawdę wyglądać.

Jak udawało się Pani łączyć nieśmiałość z tym, że trzeba wyjść na scenę, występować przed ludźmi?

Anna: To jest determinacja. Osoby nieśmiałe są zdeterminowane, by zwalczyć swoje słabości. Poza tym myślę, że coś dobrego zawsze wychodzi z walki, a nie z siedzenia na kanapie i mówienia, że jakoś to będzie. Znam wielu wybitnych aktorów, którzy są potwornie zamknięci w sobie i czują lęk za każdym razem, gdy mają wyjść na scenę. Ale pamiętam też, jak zapytałam kiedyś koleżankę, która bardzo dużo gra, ale nie kończyła szkoły aktorskiej: słuchaj, to taka duża rola, miałaś tremę? Na co ona mówi: nie, a dlaczego? Uczę się swoich kwestii, wchodzę, gram. Aha, pomyślałam, to tym różni się amator od zawodowca...

Magdalena: Mam wrażenie, że celebryci są nadto pewni siebie, nie mają oporów. Chcą przede wszystkim zaistnieć. A prawdziwe zawodowstwo daje inny poziom świadomości. Stąd trema.

Anna: Witkacy ładnie to określił: "przyrost intelektu odbiera odwagę czynu". Dlatego bywa, że inteligencja artyście przeszkadza. Ale też pozwala odbić się i walczyć ze słabościami.

Profesor w szkole aktorskiej napisał w swoim zeszycie: "Anna Seniuk, ciężka artyleria". Jak mogli zarzucać Pani brak temperamentu? W "Czterdziestolatku" jest Pani wulkanem energii.

Anna: I to jest właśnie zawodowstwo, którego musiałam się nauczyć. Ludzie nieraz się dziwią: Czy pani jest chora? Bo pani tak cichutko siedzi, a przecież pani jest taka pełna energii! Mówię: nie, nie jestem, ja tylko tak gram. Bo aktorstwo to przecież nie jest sprzedawanie swojego temperamentu, czy swoich predyspozycji psychicznych. Wręcz przeciwnie. Im dalej aktor odchodzi od siebie, tym lepiej.

Ile w takim razie Anny Seniuk było w Magdzie Karwowskiej?

Magdalena: Z życiowej mamy? Nic.

Anna: Może poczucie humoru? To ono pomagało mi w zagraniu tej postaci. Nie od początku lubiłam Madzię Karwowską. Scenarzyści w pierwszych odcinkach nie dawali mi pola do popisu, mówiłam w zasadzie tylko: rany Boskie albo Jezus Maria! Poprosiłam więc, aby rozbudowali nieco tę rolę, bo chciałabym mieć parę innych zdań do powiedzenia. Scenarzyści poważnie potraktowali moją prośbę. Z odcinka na odcinek postać Magdy rosła. Doszło do tego, że "Pocztówka ze Spitsbergenu" w całości była poświęcona jej zauroczeniu Janem Nowickim. I znów ten Nowicki! (śmiech)

A jaką mamą jest Anna Seniuk?

Anna: Teraz jestem na etapie babci, bo Magda nie pozwoli już sobie matkować. Babcią jestem nadopiekuńcza i nadgorliwą. Przejmującą się każdym drobiazgiem. Wszystko robię przesadnie. Jak już się opiekuję, to do upadłego. Jak się decyduję, że się czymś zajmuję, to do końca i z pasją.

Magdalena: Dla mnie mama zawsze była po prostu mamą. Kochającą. Nie różniła się niczym od innych matek, które martwią się, gdy dziecko jest chore, gdy mu nie idzie w szkole, dbają, by założyło szalik, gdy jest zimno. Nigdy zresztą nie miałam poczucia, że pochodzę z nadzwyczajnej rodziny. Przyjmowałam to jako coś naturalnego, że mama gra, a tata zajmuje się muzyką.

Nie było Pani łatwo łączyć pracę aktorki z byciem mamą.

Anna: Nielimitowany czas pracy, wyjazdy, próby, nagrania, spektakle, soboty zajęte, niedziele zajęte, wieczory. Wpadałam do domu na godzinę i próbowałam się zająć wszystkim, czym tylko mogłam. Byłam zmęczona i przepracowana. Ale nie tylko dla mnie nie jest to proste. To heroiczna postawa większości kobiet. Ludzie, którzy nie mają dzieci, nie zdają sobie z tego sprawy. Zawsze rozbrajały mnie porady koleżanek, które nie mając dzieci, mówiły: "ja na twoim miejscu...".

W książce stara się Pani odejść od wizerunku ciepłej pani Ani, która rozdaje uśmiechy i gotuje domowe obiadki.

Magdalena: Ja mamę wciąż do tego namawiam! Mnie chyba nawet bardziej taki wizerunek mamy denerwuje. Mam 35 lat, a dziennikarze wciąż piszą, że Anna Seniuk kroi na obiad ziemniaki w kosteczkę. Ileż można? Poza tym w książce chodziło mi o to, by pokazać mamę z nowej perspektywy. Pokazać, że potrafi być stanowcza, uparta, nieprzewidywalna, szalona, intrygująca...

Anna: I piekielnica też. Choć w życiu zrobiłam tylko trzy wielkie awantury. Pierwszy raz, jak w kłótni z mężem potłukłam talerze. Drugi, kiedy nawymyślałam znajomej, bo wyciągała męża mojej przyjaciółki na wódkę. A trzeci raz puściłam wiązankę kierowcy ciężarówki.

I wystarczy mi już awantur na całe życie.

Nie była Pani skandalistką. Ale jako pierwsza aktorka w Polsce pokazała Pani nagi biust w filmie "Kardiogram".

Anna: Dziś nikt by tego nawet nie zauważył. Ale w PRL-u, kiedy nie mógł przejść dekolt Kaliny Jędrusik, co dopiero topless Anny Seniuk? To było przez wiele miesięcy bardzo ostro komentowane. Tym bardziej że ukazały się zdjęcia w magazynie filmowym "Ekran", namacalny dowód. Wtedy zrobił się skandal. Ale teraz miło to powspominać.

Ale kiedy spotkała Pani w restauracji znajomego, który nie zważając na to, że towarzyszą Pani przyszli teściowie, krzyknął: "widziałem

twoje gołe zdjęcia w gazecie", trochę Pani zbladła.

Anna: No tak, nie było przyjemnie. Nie byłam jeszcze synową, bałam się, jak rodzice narzeczonego to przyjmą. Ale oni z wielką klasą się zachowali. Udali, że nic nie słyszą.

Trudne było to wyzwanie dla młodej aktorki?

Anna: Tak. Bo byłam młodą dziewczyną, wychowaną po mieszczańsku. W "Kardiogramie" grałam żonę, która zdradza męża, bo jest nieszczęśliwa w swoim związku. Dopiero przy kochanku się otwiera. Ta scena miała to pokazać i dlatego mój nagi biust był "artystycznie" uzasadniony.

Kolejny raz wywołała Pani zamieszanie, kiedy w ostatniej chwili zrezygnowała z roli Jagny w "Chłopach". Nie żałuje Pani?

Magdalena: Ja żałuję, że mama nie zagrała!

Anna: A ja nie chcę do tego wracać. Tyle ciekawych rzeczy wydarzyło się od tamtej pory, tyle było innych wyzwań. Nie należy się grzebać w tym, co nie wyszło, tylko pamiętać o tym, co nas prowadziło do przodu.

Wiele ważnych dla Pani rzeczy wydarzyło się w Krakowie.

Anna: Przez wiele lat z rodziną, po wygnaniu ze Wschodu, po repatriacji, szukaliśmy swojego miejsca na ziemi. Kraków to było pierwsze miasto, w którym zatrzymaliśmy się na dłużej, traktuję je jako swoje rodzinne miejsce. Najpierw mieszkaliśmy w Krzeszowicach. Mama starała się, bym odebrała staranne wykształcenie. Chodziłam do szkoły muzycznej, na lekcje francuskiego, uczyłam się jazdy na nartach z górki przy pałacu Potockich. Mieliśmy ogródek: parę krzewów porzeczek, agrestu, jabłonkę. Pierwszy raz w życiu dzięki ojcu, który był z zamiłowania przyrodnikiem, zanurzyłam się w świat przyrody, prawdziwy, nie wymyślony, i nie ułudny jak teatr. Miałam swoje ulubione miejsca; "dorzecze Amazonki" w parku. Buk, na którym spędzałam większość dnia. W jego konarach czytałam, odrabiałam lekcje.

Takie sielskie było to dzieciństwo?

Anna: Ono było bardzo trudne i ubogie. Mieliśmy jeden pokój z kuchnią. Mama ciężko pracowała. Wieczorami poprawiała stosy zeszytów, klasówek. Było ubogo. Ale miejsce było piękne, klasztor w Czernej, zamek tenczynski, staw w Tenczynie. Wszystko na wyciągnięcie ręki. W Warszawie niczego takiego nie mogę wnukom pokazać.

A Kraków?

Anna: Kraków to było jedno wielkie olśnienie. Tyle barw, zdarzeń, przygód, emocji i przeżyć, że trudno to zebrać. Piwnica Pod Baranami, gdzie spotykała się plejada artystów, literatów, plastyków, muzyków, malarzy, cała krakowska bohema. Mnie to trochę ominęło, bo zaczęłam przychodzić do Piwnicy dopiero po maturze.

Magdalena: Nieprawda, nic cię nie ominęło! To właśnie w Krakowie miałaś szansę zetknąć się z niezwykłymi artystami, szczególnie w Teatrze Starym.

Anna: Kraków za mojej młodości był kolorową wyspą w komunie. Nie angażował się w politykę. A ponieważ nie został podczas wojny zniszczony, w dużej mierze za-

chował swój XIX-wieczny urok, atmosferę. Kipiał młodością, tętnił życiem. UJ, ASP, niezliczona ilość uczelni skupionych wokół Rynku... Teatr Stary, w którym dzięki Hübnerowi dostałam swój pierwszy angaż, Jama Michalika, w której występowałam. Byłam nawet na okładce "Przekroju"! Demonstrowałam też w dziale mody Barbary Hoff tzw. pilotki, szał sezonu! Kraków to moje pierwsze sukcesy, nagrody.

Została Pani najmilszą studentką. To w Krakowie pamiętają.

Anna: To jedno z najpiękniejszych wspomnień w moim życiu. Zawsze się uśmiecham, gdy o tym myślę. Te wybory nie miały nic wspólnego z miss. Nie było strojów kąpielowych i numerków. Zamiast tego trzeba było odpowiedzieć na parę pytań, wykazać się poczuciem humoru, odrobiną inteligencji. Później był przejazd dorożką wokół Rynku w blasku pochodni. Po koronacji, a przed balem Pod Jaszczurami, zostałyśmy porwane przez grupę studentów i wywiezione na Wolę Justowską. Ja, dwie wicemiss, miss z zeszłego roku. Wszyscy na nas czekali. Chłopcy w tym czasie negocjowali warunki naszego uwolnienia. Obiecali, że zrobią to pod warunkiem, że dostaną zaproszenie na bal w Jaszczurach. Jedziemy. A tu na Rynku zatrzymuje nas milicja. Radiowóz się zatrzymał z piskiem opon, milicjanci otworzyli drzwi: proszę wysiadać, odwieziemy panie na bal. Zajechałyśmy do klubu radiowozem. To się zdarza raz w życiu, być koronowanym w Krakowie.

Magdalena: Zdarzyło się kilku królom i tobie!

Anna: Przez rok "panowania" miałam klucze od miasta. Jak były ważne uroczystości, byłam zapraszana. Raz przyjechał premier z Warszawy. Pytają mnie: a gdzie korona, jak to - królowa bez korony? Musiałam wracać szybko do domu i porwać koronę.

Przez wiele lat była Pani amantką, miała wizerunek seksbomby. Kobiecie, aktorce łatwo przestawić się na role babć?

Anna: Dla mnie to nie był problem. Ale niektórym jest trudno. Widziałam przypadki aktorek, które nie chciały pogodzić się ze swoimi latami. Robiły wszystko, by nadal być amantkami. Dbały o figurę, ale wiadomo, buzia już nie ta. Były pod 40-tkę, a na scenie chciały wyglądać na 27.1 nawet jeśli się im wydawało, że są sprawne i zgrabne, to wyglądało to potwornie. Scena wszystko weryfikuje. Powiedziałam sobie kiedyś: "Panie Boże, żebym nigdy nie straciła rozumu i nie przedłużała na siłę swojej młodości". Przecież jest tyle ciekawych rzeczy do zagrania: charakterystyczne, zwariowane ciotki, babcie, to jest aktorskie wyzwanie. W "Odchodzi mężczyzna od kobiety" Złotnikowa, mając lat 60, grałam 80-latkę. I to było jedno z moich najpiękniejszych i najukochańszych przedstawień.

Wykłada Pani w szkole aktorskiej. Czego przede wszystkim uczy Pani swoich studentów?

Anna: Nie da się udzielać krótkich rad, jak być aktorem i to dobrym aktorem. Mówię im, że muszą uruchomić w sobie prawdę. Muszą wiedzieć, co robią, jak, dla kogo i po co. Aktor musi być człowiekiem, który wie, co się w świecie dzieje. Środki wyrazu trochę zmieniły się od czasu, kiedy ja uczyłam się w szkole. Ale nie one są najważniejsze. Trzeba umieć wiarygodnie opowiedzieć o losie człowieka.

***

Anna Seniuk urodziła się 17 listopada 1942 w Stanisławowie. Aktorka teatralna i filmowa, od 1998 r. profesor Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Dzieciństwo spędziła w Zatorze pod Oświęcimiem, później w Krakowie, gdzie uczęszczała do VII LO. W 1964 r. ukończyła PWST w Krakowie. W latach 1964-1970 była aktorką Starego Teatru w Krakowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji