Babcia i wnuczek czyli noc cudów i Gdyby Adam był Polakiem
"Przed użyciem wstrząsnąć" - to popularny napis przy użyciu niektórych lekarstw. Zanim oglądniemy przedstawienie w "Grotesce", należy również potrząsnąć głową, w której mieści się nasza wyobraźnia. Sklerotyczne teatry przyzwyczaiły naszą biedną zdolność kojarzeń do gnuśności, "Groteska" gra jej pobudkę. Rzecz, na którą złożył się Gałczyński i Teatr "Groteska" jest bogata i śmiała. Bogata - bo każda sytuacja i każdy drobiazg może stać się dla niej tworzywem; śmiała - bo nie tworzywo nią rządzi, ale ona nim. Nagromadziwszy elementy gospodaruje nimi swobodnie, przerzuca, zestawia, tasuje - poszerzając granice logiki artystycznej, rozwiązując nowe wzory w matematyce sztuki. Dlatego jest w niej coś świeżego, jakby w pokoju, gdzie dotąd było jedno okno, na północ, wybito jeszcze jedno - na południe. Jest coś z uczucia jakiego się doznaje przeciągając ramiona po całej dobie spędzonej pod kanapą i po zdjęciu ciasnego kołnierzyka. Widz bywa rozbawiony, wzruszany, nierzadko też zdezorientowany (przywykliśmy już do kolein staroświeckiego teatru).
Doznania przekazywane mu przez "Groteskę" są bardzo wielostronnym, szczególnym działaniem obrazu, koloru, rytmu plastycznego i muzycznego, poezji, ruchu. Wydaje się, że to widowisko osiągnęło poziom i walor, który określamy krótko, mówiąc "ono ma swój styl". To znaczy, że kiedy wspominamy oglądane widowiska teatralne - ono jest wśród innych zamknięte w sobie i niepowtarzalne, czyli znowu mówiąc krótko - "pamięta się je". Wiadomo, że mieć swój styl - to w sztuce znaczy bardzo wiele.
Pisząc o tym przedstawieniu nie można korzystać z rutyniarskich formułek i banalnych kryteriów. To również dobrze o nim świadczy. Wszędzie otwierają się tu nowe ścieżki, po których można by pójść w rozmaitych kierunkach. Tego przedstawienia nie można zamknąć do szuflady. Tak jest pomimo, że nie wszystko w nim jest najlepsze. Przede wszystkim to sprawa samego Gałczyńskiego. Jak w każdym wielkim, żywiołowym talencie, rzeczy świetne mieszają się u niego z passusami, które byśmy osądzili bardzo surowo (gdybyśmy się mogli uwolnić od magii nazwiska) tak, ale gdyby zacząć plewić, segregować, porządkować - kto wie, co by zostało z jego uroku, kapryśnej siły, nonszalanckiej a przy tym tak precyzyjnej gry wyobraźni, w której absurd, nierozdzielnie stopiony jest z racjonalizmem, liryka z wulgarnością. Trzeba przyjąć wszystko albo nic i tak musiał postąpić teatr, za "Gdyby Adam był Polakiem" i Intermedium płacąc dwoma aktami ,,Nocy cudów".
Drugi akt "Nocy" szczególnie - jest najgorszy. Polega on na inscenizowaniu dowcipu czysto słownego, dowcipu przy tym nienajlepszej jakości, co z góry go musiało skazać na klęskę. W nim też chyba najwyraźniej widać generalną i chyba jedyną słabość realizacji, które"] to słabości - lojalnie trzeba przyznać, prawdo, podobnie nie dało się. uniknąć. Otóż "Noc cudów" rozegrana, jest jakby dwoma profilami. Wszystkie partie (mówiąc bardzo skrótowo) "reakcyjne" to znaczy takie, w których brzmią kwestie społecznie negatywne, lub szyderstwa na ich temat, grane są w maskach. Wszystkie partie "postępowe", aprobujące rzeczywistość, w których do głosu dochodzą młodość, dziarskość i pozytywna racjonalność (nawiasem - partie napisane prymitywnie, nieprzekonywająco), grane są przez aktorów z ich własnymi twarzami, bez masek. "Groteska" zatoczyła tutaj jakieś koło i nie trafiła do swojego własnego domu. Partie "pozytywne" wypadły blado, jakoś żenująco. Odarte z masek, konwencji, nagle zostały rzucone na łaskę teatru "normalnego", "normalnie" przeżywającego, "normalnie" gestykulującego. A trudno wymagać, żeby "Groteska" umiała władać jeszcze tą formą. Toteż ta forma położyła się - może dlatego, że leży ona w ogóle, a także leży zupełnie, ale to zupełnie poza gatunkiem "Groteski".
Opłacało się jednak wszystko za Intermedium, za ten przedziwnie urokliwy obraz o nocy księżycowej na Mazurach. Patrząc i słuchając go odnosi się wrażenie, że dzieje się w człowieku coś nowego, czego jeszcze nie było, a takie uczucie warte w sztuce każdej ceny, bo ono właśnie jest sztuką. Przy tym - rzecz ciekawa. Kto wie, czy w liryczno-groteskowym monologu Płci i wizji kobiety na balkonie nie było więcej nastroju, więcej liryki, niż w scenie "Powiedz, jak mnie kochasz" - recytowanej przez aktorów na żywo, bez masek, przed kurtyną, odciętych od zaplecza sceny, zdanych na własne aktorskie siły i koncepcję reżysera. A przecież tekst "Powiedz, że mnie kochasz" jest jednym z najpiękniejszych współczesnych wierszy miłosnych. Teatr potrafi wszystko, co ile nie wypada z własnego stylu, który jest jego siłą i ...mniej niż powinien, kiedy swój styl porzuca.
"Gdyby Adam był Polakiem" - cóż powiedzieć? O świetnej wymowie tego utworu pisano już wiele. Wspomnijmy o realiazacji tym bardziej, że jako widowisko kukiełkowe - "Gdyby Adam..." przede wszystkim tkwi w gatunku "Groteski". Mistrzostwo w prowadzeniu kukiełek dawno już wyszło poza kwestie techniczne. Objawia się ono w tym, że dojrzałe i oszczędne gra samymi pointami, podporządkowane reżyserii. Postać Adama-Polaka i jego zachowanie na scenie jest kreacją aktorską i reżyserską. Przedstawienie jest tym, czym powinno być przedstawienie teatralne. Żaden z jego elementów nie chodzi osobno, więc nazwiska twórców należałoby wymienić w jednym zdaniu. Wszyscy przedstawili się w jednym dziele. Zofia Jaremowa i Władysław Jarema (inscenizacja i reżyseria), Kazimierz Mikulski , Jerzy Skarżyński, Lidia Minticz (oprawa plastyczna), Zbigniew Jeżewski (muzyka) podobnie jak wszyscy pozostali. I jeszcze jedno. Tak mało widzi się w teatrach poszukiwań, ambicji, wiecznej młodzieńczości - tyle natomiast pozowania na akademizm statycznych póz, zadowolenia z siebie. Poszukiwanie! Podobno Picasso nie uznaje słowa "poszukiwanie". "Ja nie szukam. Ja znajduję" - powiada. Dosyć już mamy kredytów na poszukiwanie to jest prywatną sprawą artysty. My się go pytamy: "znalazłeś, czy nie?" Sztuka jest surową i bezwzględną, okrutną panią, biada zwyciężonym. To wielka ulga i radość, kiedy znajdujemy coś, do czego nie trzeba podchodzić z zakłopotaniem. Co stoi na własnych nogach. Dobrze, że mamy "Groteskę"