Artykuły

Przed spotkaniem ostatniej szansy

- Nie przyszedłem tu walczyć ze związkami zawodowymi, tylko uczynić z Opery instytucję, która tętni życiem i przyciąga jak największą publiczność. I zamierzam tej umowy dotrzymać - mówi Warcisław Kunc, dyrektor Opery Bałtyckiej. Tymczasem związki zawodowe domagają się jego odwołania i zapowiadają strajk.

Warcisław Kunc [na zdjęciu] kieruje Operą Bałtycką w Gdańsku od 1 września. W ub. tygodniu działające w Operze związki zawodowe zwróciły się jednak do marszałka województwa o jego odwołanie. Kilka dni później przeprowadziły wśród pracowników referendum dotyczące podjęcia akcji strajkowej. Dokładne wyniki nie są jeszcze znane, ale związki podają, że frekwencja była wiążąca, a większość opowiedziała się za strajkiem. W środę 16 listopada związkowcy i dyrekcja Opery mają się spotkać z marszałkiem województwa Mieczysławem Strukiem na rozmowę "ostatniej szansy", w celu rozwiązania nabrzmiałego konfliktu.

Maciej Sandecki: O co chodzi w tym sporze?

Warcisław Kunc: Oczywiście o pieniądze. Kiedy we wrześniu objąłem stanowisko dyrektora, zastałem instytucję w totalnym kryzysie. Miałem niezapłacone honoraria na kwotę 1,3 mln zł, dotację mniejszą o pół miliona z powodu wydatków poprzedniego dyrektora, przyzwyczajenia zespołu do tzw. normy zero oraz spór zbiorowy rozpoczęty dwa lata temu przez "Solidarność", która weszła w ów spór z poprzednią dyrekcją, domagając się podwyżki pensji pracowników o 30 proc. oraz podwyżek o 10 proc. każdego następnego roku. Dziś żądanie to urosło do 74 proc. (niedługo uwzględniając coroczny wzrost podstawy - nawet do ponad 90 proc.) , a nie jak niektórzy podają tylko 30 proc.

Spełnienie tych żądań wymagałoby zwiększenia dotacji rocznej Opery o 10 mln złotych. Obecnie dotacja wynosi 15,4 mln zł rocznie i należy do największych w województwie. Żądanie powiększenia jej o 10 mln zł jest kuriozalne. Niedawno w wyniku referendum związek nabył uprawnienia do akcji strajkowej. Mnie zaś i organizatorowi chodzi o to, aby ta instytucja w ramach obecnej dotacji grała więcej. Przypominam, że w maju tego roku Opera nie zagrała żadnego spektaklu, a jej funkcjonowanie kosztowało milion złotych. Widownia była niezadowolona, nasz organizator urząd marszałkowski był niezadowolony i pracownicy byli niezadowoleni, bo zarobili wtedy słabe pieniądze. To absurd! Co kosztowało więc ten milion? W jakim celu wydano te publiczne pieniądze? Na niskie pensje i normę zero. Opera jest po to, żeby grać. Moje działania i propozycje zmierzają do tego, żeby opera grała jak najwięcej i po to, by pensje pracowników były wyższe.

Na czym one w skrócie polegają?

- Przedstawiłem organizatorowi propozycję na teatr, który prowadzi szeroką działalność. To ma być nie tylko opera i balet, ale także instytucja edukacyjna, grająca repertuar dla różnego, wielopokoleniowego odbiorcy. Przedstawiłem związkom nowy regulamin pracy i wynagradzania, aby fundusz płac dostosować do dotacji, którą otrzymujemy z samorządu województwa. W skrócie chodziło o to, aby wynagrodzenie zasadnicze pracowników było oderwane od ilości spektakli zagranych w miesiącu. Zaproponowałem, żeby w tygodniu było nie więcej niż osiem prób i spektakli. Takie rozwiązanie pozwoliłoby podnieść pensje zasadnicze pracowników, a także rozwijałoby działalność teatru. Mogliśmy się spierać, czy ma być osiem czy siedem prób i spektakli, ale związki zawodowe generalnie powiedziały "nie" takiemu rozwiązaniu. Chcę podkreślić, że moja propozycja była czasowa, na próbę. Powiedziałem wyraźnie związkowcom - wprowadźmy nowy regulamin wynagradzania i pracy od września do końca sezonu z możliwością wypowiedzenia go 1 marca 2017. Jeśli uznacie, że to źle działa, poszukamy nowego rozwiązania. Niestety, ta propozycja też została odrzucona, a związkowcy zawnioskowali do marszałka o moją dymisję.

Jak pan myśli, dlaczego związkowcy są tacy nieprzejednani? Dlaczego chcą pana odwołać po dwóch miesiącach pracy?

- Myślę, że część liderów związkowych jest zniecierpliwiona długoletnim oczekiwaniem na radykalną zmianę finansową, mianowicie na znaczące podwyższenie dotacji i w ten sposób chcą wywrzeć presję na władzach województwa. Gdy odbywał się konkurs na stanowisko dyrektora w Operze, działały dwa związki zawodowe, a na wiosnę było ich już cztery. Związki są i będą w instytucji, ale trudno rozmawiać konstruktywnie z panem, który ogłasza rano strajk głodowy, a przerywa go, bo idzie na obiad. Dyrektor odpowiada jednoosobowo za instytucję. Niestety, uwagi związkowców w stosunku do mojej osoby bardzo często wykraczają poza ich kompetencje. Wystąpienie związków o moje odwołanie jest nieprawne. Mam wrażenie, że postrzegają siebie jak radę nadzorczą Opery, a nie związek zawodowy. Tłumaczę związkowcom, żebyśmy zastanowili się nad nowym regulaminem wynagradzania w ramach dotacji, którą mamy, ale ich to nie interesuje. Każda ich propozycja zmian płacowych polega na konieczności zwiększenia dotacji. Ostatnia propozycja generowałaby zwiększenie dotacji o 5,5 mln. Dlatego zaostrzają spór, domagają się mojej dymisji, a teraz mogą zorganizować strajk. Wszystko po to, aby władze województwa zwiększyły dotację. Ja tych pieniędzy nie mam.

A marszałek województwa twardo odpowiada, że dotacji Operze nie zwiększy. A co innego pan może zrobić, aby poprawić sytuację finansową Opery?

- Po pierwsze, Opera musi grać spektakle i to jak najwięcej. Ta instytucja musi się wewnętrznie zmienić, a pracownicy i związkowcy muszą wyjść ze swoich dotychczasowych przyzwyczajeń, a to trudny proces. Konieczna będzie wewnętrzna restrukturyzacja. W tej chwili Opera Bałtycka jest w tak złej sytuacji, że musi uzasadnić sens swojego istnienia. A może to zrobić tylko poprzez wystawianie ciekawego, zróżnicowanego repertuaru, równowagę finansową i pozytywny wizerunek. Tylko w ten sposób odzyska zaufanie władz województwa, widzów i sponsorów.

Czy widzi pan możliwości zarobienia lub oszczędzenia pieniędzy na samym obiekcie Opery Bałtyckiej?

- Możemy w nim zarobić maksymalnie 2 mln rocznie. Ten obiekt jest po części przyczyną naszych problemów. On nie został zbudowany z przeznaczeniem na Operę i ma szereg wad konstrukcyjnych. Po pierwsze, widownia to tylko 472 krzesła. Bardzo mało. Koszt jednego spektaklu wynosi od 50 do 100 tysięcy złotych. Łatwo więc policzyć, jak drogi powinien być bilet, aby spektakl się zwrócił. Widownia powinna być co najmniej dwa razy większa. Scena nie jest przystosowana do tego, aby mogły na nią wjeżdżać duże dekoracje. Opera ma przestarzałe oświetlenie i nagłośnienie, wiele domów kultury ma lepsze. Brakuje garderób dla artystów, odpowiednich sal prób. Z kolei z powodu małej widowni Opera Bałtycka jest obiektem mało atrakcyjnym dla wynajmu. Tak naprawdę, to należałoby ten obiekt zburzyć i wybudować od nowa.

Był taki plan. Nowa Opera miała stanąć na terenach postoczniowych na Młodym Mieście. I co?

- Na dziś to nierealne. Być może była na to szansa w poprzednim rozdaniu środków europejskich, ale zwyciężyły inne projekty kulturalne, jak Teatr Szekspirowski. Nowa opera to koszt rzędu 250 mln zł. Gigantyczne pieniądze. To, co chcę robić, to zabiegać o etapową modernizację tego obiektu - przebudowę widowni, sceny, sal prób. Ale to też koszt ok. 80 mln zł.

A co ze sponsorami?

- Przyjdą, ale pod jednym warunkiem - gdy zobaczą, że w Operze nie ma napięć, że teatr gra, tętni życiem, rozwija się. Obecna aura temu nie sprzyja. Na razie się wycofali. Pamiętajmy tylko, że na sponsoringu nie możemy budować zarobków pracowników, one muszą być związane z dotacją. Sponsor może pomóc nam w promocji czy w wyprodukowaniu spektaklu.

Podniesie pan ceny biletów?

- Postaram się wprowadzić taką politykę sprzedaży, aby wpływy były jak największe, ale ceny biletów dostosowane do kieszeni trójmiejskich melomanów. Na pewno nie będziemy oferować biletów do Opery za złotówkę, jak to się zdarzało w ostatnich latach. Bilet do Opery nie może kosztować złotówki, skoro na tramwaj kosztuje 3,60 zł. To absurd! Nie zamierzam budować sztucznej frekwencji.

Zrezygnuje pan?

- Nie. Bo przyszedłem zrealizować umowę, którą podpisałem z urzędem marszałkowskim. To umowa na cztery sezony, a mój plan jest taki, aby w ostatnim sezonie zagrać 100 spektakli i mieć 100 tysięcy widzów w regionie. Chcę stworzyć z Opery instytucję dostępną dla wszystkich - gdzie odbywają się najróżniejsze wydarzenia dla zróżnicowanej i wielopokoleniowej widowni. Nie przyszedłem tu walczyć ze związkami zawodowymi, tylko uczynić z Opery instytucję, która tętni życiem i przyciąga jak największą publiczność. Chcę efektywnie wydawać publiczne pieniądze w wysokości 15,4 mln. I zamierzam tej umowy dotrzymać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji