Artykuły

Takiej mnie jeszcze nie znacie: Maja Ostaszewska

Jest wegetarianką, ale nietypową - bo od urodzenia. Podobnie jak jej brat i siostry. - Buddyzm uwrażliwia na potrzeby wszystkich czujących istot - mówi warszawska aktorka MAJA OSTASZEWSKA. Jako aktorka wspiera swoim nazwiskiem i twarzą dwie organizacje: Viva! Akcja dla zwierząt oraz WWF Polska.

W domu Ostaszewskich nigdy nie było mięsa. Gdy przyszła na świat, rodzice, Małgorzata i Jacek - muzyk, kompozytor, założyciel grupy Osjan - praktykowali buddyzm japoński zen.

- Buddyzm uwrażliwia na potrzeby wszystkich czujących istot - mówi Maja Ostaszewska, aktorka teatralna i filmowa. - A to oznacza przede wszystkim niezadawanie im cierpienia. By nie jeść zwierząt, nie trzeba jednak wcale być buddystą. Wystarczy świadomość, skąd wzięła szynka albo kotlet, który trafił na nasz stół. Kiedy ujrzy się wyraźnie związek między uroczym cielątkiem pasącym się na łące a zakrwawionym befsztykiem, czy można swobodnie rozkoszować się smakiem mięsa. Udawanie, że takiego związku nie ma, to oszukiwanie samych siebie. Brak mięsnych potraw na rodzinnym stole nie wydawał się Mai nienaturalny. Wręcz przeciwnie: to ich obecność odbierała jako coś sprzecznego z naturą. Jako dziecko z ciekawości kilka razy spróbowała mięsa u babci. Miało dla niej ohydny smak.

Sklepy ze zdrową żywnością, wegetariańskie restauracje, potrawy bezmięsne w każdej niemal karcie dań - dziś ten, kto odrzucił mięso z powodów zdrowotnych albo ideologicznych, ma w czym wybierać. W czasach, na które przypadło dzieciństwo Mai i jej rodzeństwa, można było o tym jedynie pomarzyć. - Rodzice musieli nieźle się nagimnastykować by wychować nas na zdrowej, wegetariańskiej diecie - wspomina aktorka. - Na szczęście powszechnie dostępne były typowo polskie, naturalne produkty, jak kasze czy warzywa. Ojciec, który jako muzyk często wyjeżdżał za granicę, zamiast zabawek przywoził nam często paczki ze zdrową żywnością. Prawdziwe kłopoty zaczynały się wtedy, gdy chcieliśmy zjeść coś poza domem. W restauracjach królowały dania mięsne, więc dla takich jak my pozostawały jedynie bary mleczne.

Wegetarianin, nazywany też jaroszem, w Polsce lat 70. i 80. był na tyle rzadkim okazem, że budził podejrzliwość. Dziwak? A może chory? Takie pytania stale towarzyszyły małym Ostaszewskim, kiedy w szkolnej stołówce rezygnowali z bigosu i schabowego. - Żeby ich uniknąć, mama, wysyłając nas na wycieczki szkolne, celowo uprzedzała, że nie jemy mięsa, bo jesteśmy na diecie - mówi Maja. - To wytłumaczenie skutkowało idealnie. Nikt nie drążył sprawy.

Pozwalało też uniknąć współczujących spojrzeń tych, którzy wierzyli stereotypowi, że wegetarianie z premedytacją skazują swoje dzieci na anemię i inne choroby. Takie przekonanie pokutuje zresztą do dziś. - Nie chorowaliśmy częściej niż nasi rówieśnicy - mówi Maja. - Mieliśmy doskonałe wyniki badań krwi. Składniki potrzebne do prawidłowego funkcjonowania organizmu znajdują się nie tylko w mięsie. Żeby na przykład zapewnić sobie odpowiednią ilość tłuszczów omega3, wystarczy dodawać trochę oleju lnianego do posiłków. Wbrew obiegowym opiniom, to właśnie wegetarianie są zdrowsi niż większość mięsożerców: nie mają kłopotów z nadwagą, cholesterolem, cukrzycą.

Kasze gryczane, ryż, warzywa - tak wyglądało menu Mai po przyjeździe z Krakowa do Warszawy, gdzie zamieszkała świeżo po studiach. Nie miała wiele pieniędzy. W tej sytuacji mało kosztowna (wbrew kolejnym stereotypom) wegetariańska dieta była jak znalazł. - Nie trzeba wcale kupować najdroższych towarów w sklepach z biologiczną żywnością. Są tam, owszem, kosztowne produkty, ale i zwykły pasztet sojowy czy olej lniany, którego butelka starcza na długo - mówi Maja. - Nie jest też prawdą, że przygotowanie wegetariańskich potraw zajmuje dużo czasu. Mam wrażenie, że to mięsna kuchnia jest bardziej pracochłonna.

Odkąd ma dużo obowiązków zawodowych, częściej jada na mieście, niż gotuje w domu. Odwiedza nie tylko restauracje wegetariańskie, jak Biosfera, Sathu, Vega czy sieć barów Green Way. Uwielbia kuchnię włoską, hinduską, japońską

- sushi oczywiście wegetariańskie, bez ryb.

Zwierzęta towarzyszyły Mai od najmłodszych lat. W mieszkaniu Ostaszewskich w Krakowie zawsze było kilka psów i kotów. - Mama, która do dziś działa jako wolontariuszka w wielu instytucjach zajmujących się zwierzętami, zabrała z ulicy niejedno czworonożne nieszczęście, zapewniając mu dom - mówi Maja.

Sama ma dwie kotki. Znalazła je porzucone, z kocim katarem. Przez trzy miesiące walczyły przy jej pomocy o życie.

Jako aktorka Maja wspiera swoim nazwiskiem i twarzą dwie organizacje: Viva! Akcja dla zwierząt oraz WWF Polska. Z Vivą! współpracuje od lat, występowała min. w kampanii przeciw transportom koni do włoskich rzeźni. - Konie zmęczone, przerażone, tratują się nawzajem - opowiada. - Stojąc w kolejce po śmierć, doskonale zdają sobie sprawę, co je czeka. Stres i ból powodują, że wydzielają ogromne ilości toksycznych substancji. Mięso, które później jedzą ludzie, jest nimi zatrute.

WWF Polska sam zgłosił się do Mai, proponując jej udział w akcji przeciw wycinaniu drzew w Puszczy Białowieskiej. Potem były kolejne kampanie. Walczyła z przemytem do Polski egzotycznych zwierząt, które przewożone są w drastycznych warunkach. Brała też udział w kampanii Detox przeciwko szkodliwym związkom chemicznym w środowisku.

Na planie filmowym Maja też nie je mięsa. - Byłabym jednak hipokrytką, deklarując, że dla potrzeb filmu nie założę czegoś ze skóry- mówi. - Unikam takich sytuacji, ale czasem wymaga tego rola. W domu też mam kilka skórzanych rzeczy: jak buty czy pasek, które dostałam w prezencie.

Nie ubrałaby natomiast futra. To dla niej coś obrzydliwego, zupełnie nie do przyjęcia. - Dziesiątki niewinnych zwierząt trzymane są na farmach, w ciasnych klatkach, bo futro wygląda lepiej, jeśli miały mało ruchu. A potem zabija się je w okrutny, bestialski sposób, by zaspokoić czyjś kaprys.

Podczas sesji mody dla Twojego Stylu, w której brała udział razem z Magdaleną Cielecką, zaproponowano jej, by pozowała do zdjęcia w futrze z lisa. Kategorycznie odmówiła. Nie zgodziła się również wystąpić na zdjęciu obok Magdy ubranej w futro. Koleżanka uznała jej racje. Fotograf i stylista musieli ustąpić. - Nie zgodzę się też, żeby podczas kręcenia filmu dręczono zwierzęta: zabijano je lub zmuszano do niepotrzebnych wysiłków. Za żadną cenę nie zaakceptuję zadawanego im cierpienia, nawet w imię artystycznych racji - mówi Maja. - Żadna sztuka nie jest warta cierpienia niewinnej istoty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji