Artykuły

Zrałek-Kossakowski: patriotyczne koszulki promują jednostronną wersję historii

- Czy obiektywna pamięć w ogóle może istnieć? Jak bardzo zapośredniczony mamy dostęp do faktów (z) przeszłości? Czy w sposób nieunikniony skazani jesteśmy na pewną fabularyzację? - mówi Wojtek Zrałek-Kossakowski o premierze "Taśm gdańskich" w Teatrze Miniatura w Gdańsku.

W najnowszym spektaklu zadaje trudne pytania o własną przeszłość, historię rodziny, ale i całej Polski. Wojciech Zrałek-Kossakowski opowiada o pracy nad przedstawieniem "Taśmy gdańskie", którego premiera w niedzielę w Teatrze Miniatura.

Przemysław Gulda: Twój dziadek, Stanisław Zrałek, zmarł trzy dekady przed twoim urodzeniem. Co o nim wiedziałeś zanim zacząłeś pracować nad swoim najnowszym spektaklem? Czy mówiło się o nim na rodzinnych imprezach? Jak i co się mówiło?

Wojciech Zrałek-Kossakowski: Wiedziałem niewiele. Znałem garść suchych faktów biograficznych: że urodził się w Pruszkowie, że tam poznał babcię, że działał przed wojną w organizacjach komunistycznych, że podczas wojny współpracował z AK i trafił do niemieckiego obozu, że po wojnie został wicewojewodą warszawskim, potem wojewodą gdańskim i że zmarł w Krakowie jako dyrektor budowy miasta Nowa Huta. W zasadzie tyle. Dziadek umarł w 1953. Zanim jeszcze wielu z największych polskich pisarzy, poetów, artystów i naukowców zdążyło się komunizmem rozczarować. Czy więc tak jak oni w swojej szlachetności i zaangażowaniu dał się uwieść, ale w przeciwieństwie do nich nie zdążył "przejrzeć na oczy"? Jego żona, moja babcia, zmarła gdy byłem jeszcze za mały na pytania o uwikłany w historię życiorys jej męża i jej samej. Natomiast mój tata w chwili śmierci dziadka miał dwa lata - i o Stanisławie Zrałku wie niewiele. Ale to pewnie po nim odziedziczył miłość do Gdańska (choć urodził się już po tym, jak dziadek z Gdańska przeprowadził się do Krakowa). Miłość, którą po ojcu i dziadku odziedziczyłem i ja (choć urodziłem się w Warszawie). W ogóle Gdańsk jest doskonałym kontekstem, tłem do opowiadania o pourywanych, pogmatwanych historycznie i politycznie rodzinnych losach. Gdańsk ze swoją historią, opowieściami i miejscami, z których dużo da się wyczytać i w których osadzam swoje opowiadanie. Stąd też w spektaklu wykorzystuje zrealizowane przez gdańską młodzież podczas warsztatów w Miniaturze nagrania z ich dziadkami i babciami.

Jak się zmieniło twoje podejście do osoby i dorobku dziadka, kiedy zacząłeś szukać materiałów o nim? Czego się dowiedziałeś o nim z archiwów, a nigdy nie słyszałeś od rodziny?

- Nie zmieniło się w ogóle. Bo za bardzo podejścia nie miałem. Jest to o tyle ciekawe, że ja przez lata dość mocno się interesowałem biografiami artystów, pisarzy, poetów uwikłanych w komunizm. Te wszystkie Tuwimy, Waty, Ważyki, Przybosie, Broniewscy, Słonimski, Miłosz, Jasieński, ale też np. Wanda Wasilewska. "Mój wiek" Aleksandra Wata jest w ogóle jedną z najważniejszych dla mnie książek. I pomimo tego zainteresowania nigdy mi coś nie przeskoczyło w głowie, że to przecież jest też po części biografia mojego dziadka. Z archiwów dowiedziałem się sporo, ale nie chcę zdradzać - zapraszam na spektakl.

Jakie były twoje największe obawy dotyczące tego, co możesz znaleźć na jego temat? Czy podczas swoich poszukiwań znalazłeś coś, przed czym chciałeś uciec? Coś, z czym nie chciałeś się pogodzić?

- Obawy to złe słowo. Raczej ciekawość. Tym większa, że mało jest w polskiej historii okresów, o których powiedziano tak dużo - a wiadomo w zasadzie tak niewiele. O niewielu okresach opowiadać nam tak trudno bez wikłania się w schematy i bez powtarzania z góry ustalonych narracji. Nawet jeśli te narracje są słuszne. Moim celem nie jest - w żadnym razie - jakieś gloryfikowanie czasów stalinizmu. Jak nie patrzylibyśmy na nią, ta karta zawsze będzie czarna. Chodzi mi raczej o zrozumienie motywacji zaangażowanych w budowanie tamtego systemu osób. Być może osób w wielu przypadkach bardziej szlachetnych, niż dziś nam się wydaje - bo nie wierzę, że ich motywacje zawsze były złe. Zresztą umówmy się - wiele z tych osób było komunistami jeszcze przed wojną, co nie było najłatwiejszym wyborem życiowym. Nie wierzę, że Historia to po prostu zwykła suma historii indywidualnych. Nie, ale z drugiej strony zrozumienie Historii bez usłyszenia historii indywidualnych nie jest możliwe. Co więcej, uważam, że to właśnie nasze pokolenie - urodziłem się w 1982 roku - może zdobyć się na wyjątkowo ciekawy opis tamtego okresu. Z jednej strony są to dla nas czasy na tyle odległe, że możemy zachować niezbędny w pracy dystans badacza, nie uczestnika. Z drugiej jednak jest to czas na tyle emocjonalnie bliski, że nasze podejście może ożywić osobisty stosunek. Na przykład do postaci. Na przykład do mojego dziadka. Cos´ w tym jest, że moi urodzeni na początku lat 50-tych, zaangażowani potem w Solidarność rodzice, gdy podczas stanu wojennego przyszedłem na świat, na drugie imię dali mi Stanisław...

Jak rodzina zareagowała na twój projekt?

- Z zainteresowaniem. Zwłaszcza tata, co jest dość oczywiste. Niedawno rozmawiałem o tym z moją siostrą. Po rozmowie wysłała mi taki sms: "jak pomyślałam o dziadku, to przypomniał mi się jego portret, z którego tak spoglądał. Wielki nieobecny. Obserwator, który uczestniczył anonimowo w naszym dzieciństwie. Trochę się bałam jego spojrzenia". Mam nadzieję, że dla Zuzi ten spektakl też będzie jakimś odkryciem. I że przestanie się bać.

Więc co chcesz o dziadku opowiedzieć?

- No właśnie nie wiem! Chciałem dowiedzieć się, co opowiedzą mi o nim - a zwłaszcza o jego "okresie gdańskim" - strzępki korespondencji rodzinnej, archiwa - m.in. Instytutu Pamięci Narodowej, Archiwów Akt Nowych w Krakowie, Trójmieście i Warszawie), materiały prasowe, wspomnienia pamiętających go osób. Ciekaw jestem, na ile te źródła się uzupełniają, a na ile wykluczają. Tak naprawdę więc zasadniczym pytaniem scenariusza jest kwestia obiektywności pamięci. Czy obiektywna pamięć w ogóle może istnieć? Jak bardzo zapośredniczony mamy dostęp do faktów (z) przeszłości? Czy w sposób nieunikniony skazani jesteśmy na pewną fabularyzację? Niezależnie od ilości materiałów, podań, notatek, źródeł, zdjęć, nagrań, artykułów, dokumentów, archiwów - zawsze musimy dokonać jakiejś ich interpretacji. Opowiedzieć sobie wyłaniającą się z nich historię. A taka historia nigdy nie będzie obiektywna. Na jej kształt wpłyną nasze doświadczenia, wykształcenie, wychowanie, emocje - nasze przedsądy.

Co jeszcze składać się będzie na "Taśmy gdańskie"? Opowiedz coś o formie twojego przedstawienia.

- Ważną inspiracją dla spektaklu jest dla mnie klasyczny dramat Samuela Becketta "Ostatnia taśma". Jego bohater, Krapp, co rok nagrywa na taśmę swoje wspomnienia. Oglądamy go, gdy przesłuchuje nagrania sprzed wielu lat - dowiadujemy się o jego przeszłości, widzimy jak się z nią konfrontuje. A gdyby tak tę sytuację odwrócić? Postawić na scenie człowieka, który konfrontuje się nie ze swoją przeszłością, ale z tym, jak zostanie zapamiętany wiele lat później? Jak zachowałby się taki ktoś? Czy może sam - poruszony (nie)prawdą tego, co usłyszał? - chciałby zostawić nagranie, w którym może tłumaczyłby się, może prostował, może dementował, może zostawiał osobiste świadectwo, może dyktował, jak chciałby być zapamiętany... I co takiemu bohaterowi - tak, swojemu dziadkowi - miałbym do powiedzenia ja? Co nagrałbym mu w odpowiedzi? Dźwięk w teatrze jest narzędziem o wielkim i nadal jeszcze niewykorzystanym potencjale artystycznym. Z jednej strony, dźwięk jest kusząco mniej dosadny niż lepiej zadomowione w teatrze video. Z drugiej: otwiera ogromne możliwości grania miejscem, tworzenia atmosfer, przenoszenia w czasoprzestrzeni, spowalniania czy przyspieszania biegu czasu... Dlatego do współpracy, oprócz znakomitej scenografki Anny Met, zaprosiłem Marcina Lenarczyka, znanego również jako DJ Lenar, wybitnego muzyka i reżysera dźwięku z wieloletnim doświadczeniem pracy w filmie. Oboje - Anka i Marcin - wykonali gigantyczną robotę, za którą bardzo im dziękuję. Im i zespołowi aktorskiemu: Joli Darewicz, Wioli Karpowicz, Kubie Ehrlichowi, Wojtkowi Stachurze i Andrzejowi Żakowi. Ja wiem, że tak się mówi, ale to rzeczywiście jest prawda: to jest nasz wspólny spektakl. Dzięki wielkie!

Dlaczego ten projekt realizujesz właśnie w Teatrze Miniatura?

- Odpowiedź najprostsza byłaby taka: bo Teatr Miniatura mnie do tej pracy zaprosił. Co było dużym gestem zaufania Romka Wiczy-Pokojskiego i Miniatury w ogóle. I bardzo się z tego zaproszenia cieszę. Cieszę się też, że dzięki współpracy z Miniaturą spektakl będzie miał szanse dotrzeć do młodzieży. To dla mnie ważne, bo głęboko wierzę w społeczną rolę teatru. W to, że teatr może nie tylko wypowiadać się na istotne społecznie tematy, ale pełnić też coś w rodzaju funkcji edukacyjnej, wychowawczej. A w czasach, kiedy z ową funkcją poważne problemy ma szkoła, teatr powinien się tym zająć. Dla przykładu: nigdy nie byłem szczególnym fanem zespołu Nirvana, ale coś zdrowszego było w sytuacji, gdy w liceum nosiło się koszulki z Kurtem Cobainem, a nie z bogoojczyźnianymi bon motami, buńczucznymi obrazkami żołnierzy i wyklętych, z fantazjami o tym, co zrobi się jakimś wyimaginowanym wrogom ojczyzny. Ludzie, żyjemy w 2016 roku! Czy naprawdę do tego powinny prowadzić szkolne lekcje historii? Do tworzenia tak bardzo jednowymiarowej, zamkniętej i ukierunkowanej na przeszłość wizji rzeczywistości?

W przypadku teatru bardzo jednoznacznie do tej pory kojarzonego, jeśli chodzi o wiek odbiorców, a jednocześnie - w obliczu spektaklu, który nie pasuje do tego stereotypu, nie sposób nie zapytać: dla widzów w jakim wieku przeznaczony jest twój spektakl?

- Ale ja wcale nie jestem pewien, czy widzów teatralnych trzeba segregować ze względu na wiek. To znaczy, jestem pewien, że nie. Zwłaszcza jeśli dotyczy to szalenie umownej granicy między młodzieżowością a dorosłością. Obawiam się też, że takie rozróżnianie pociąga za sobą czasem traktowanie widzek i widzów młodzieżowych albo jak dzieci, albo jak jakiś specyficzny rodzaj głupiego dorosłego. A tak zwana młodzież naprawdę sporo rozumie. Jak już wspomniałem, podczas przygotowań do spektaklu przeprowadziłem z młodzieżą gimnazjalną warsztaty o teatrze dokumentalnym. Pamiętam, że długo zastanawiałem się, jak te warsztaty ułożyć, jak opowiedzieć o tym, czym jest teatr dokumentalny. Szukałem jakiegoś przykładu i z wrodzonej skromności wybrałem spektakl, nad którym miałem przyjemność pracować jako dramaturg w poznańskim Teatrze Nowym. Był to reżyserowany przez Zbyszka Brzozę "Obwód głowy". Dość "ciężki" spektakl o wstrząsających historiach dzieci w czasie drugiej wojny światowej germanizowanych, a po wojnie polonizowanych. Dzieciach, którym w imię chorej idei nacjonalizmu dwukrotnie wywrócono, przetrącono życie. Bałem się, że to będzie "za trudne". Jakże niesłusznie! Odbiór spektaklu był niesamowity - bardzo mądry i głęboki. Więc jeśli pytasz, do widzek i widzów w jakim wieku skierowane będą "Taśmy gdańskie", to odpowiem tak: do mądrych i otwartych widzów w każdym wieku.

Taśmy gdańskie, tekst i reżyseria: Wojtek Zrałek-Kossakowski, występują: Jolanta Darewicz, Jakub Ehrlich, Wioleta Karpowicz, Wojciech Stachura i Andrzej Żak, premiera: niedziela, 6 listopada, godz. 18, Sala Prób Teatru Miniatura, Gdańsk, al. Zwycięstwa 16, bilety: 30 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji