Artykuły

Nadal jesteśmy dla siebie atrakcyjni

- Był taki moment, 10 lat temu, że nie dało się wyżyć z aktorstwa. Pracowałem już wówczas w Teatrze Polskim. Doszedłem do wniosku, że nie ma na co czekać i założyłem z przyjacielem, aktorem Pawłem Okońskim, firmę reklamową - wrocławski aktor WOJCIECH DĄBROWSKI opowiada o teatrze i swoich żonach.

Gra sprytnego komendanta w "Plebanii" i wiernego swym młodzieńczym uczuciom Jana z "Pierwszej miłości". A jaki Wojciech Dąbrowski (471.), aktor, jest prywatnie?

Odkąd sięgam pamięcią, jako dziecko nie chciałem być aktorem. Przechodziłem wszystkie szczeble chłopięcych marzeń, począwszy od zawodu policjanta, poprzez strażaka. a skończywszy na pracy w brygadach specjalnych. Nie chciałem zakładać rodziny, a już na pewno nie chciałem mieszkać we własnym, przez siebie wybudowanym domu. Sama myśl o tym. że będę musiał martwić się o rynny, cegły, dach, o każdy gwóźdź - przerażała mnie. Z czasem jednak człowiek dojrzewa, zmieniają się jego poglądy i marzenia.

Trudno wprost uwierzyć, że dziś moi synowie: Piotrek (22 1.) i Tomek (14 1.) są już prawie dorośli. W ich wieku często się zakochiwałem. Najgorsze było, że wtedy wszystkie kobiety mnie rzucały (uśmiech). Wychowywany w tzw. dobrym domu, głównie przez babcię, która wpajała mi od dziecka zasady poszanowania kobiet, wyrastałem-na skromnego, uległego i romantycznego chłopaka.

Przełomowym momentem w moim życiu był wyjazd z Kowar, z Karkonoszy, do "miasta z tramwajami", jak to się ładnie określa, w moim przypadku do Wrocławia. Tu całkowicie zmieniło się moje życie. Musiałem przewartościować sposób myślenia i oderwać się od babcinej spódnicy . Nagle zostałem rzucony na głęboką wodę i musiałem uważać, aby nie utonąć. I choć byłem już dorosłym facetem, po 2-letniej szkole elektronicznej (zrobiłem ją po drodze na studia teatralne, żeby nie iść do wojska), nie było to łatwe. Dziś Wrocław jest już moim miastem - i rodzinnym miastem moich chłopaków- Jestem z nim związany od 1978 r., czyli od czasu studiów:

Moją pierwszą żonę Marzenę poznałem w liceum (byliśmy w tym samym wieku) i to była wielka miłość. Przyjechała za mną do Wrocławia i wzięliśmy ślub. Zresztą wszystkie moje miłości były wielkie (śmiech). Ten związek trwał 10 lat, do urodzenia Piotrka. Druga żona także miała na imię Marzena, więc przynajmniej imiona mi się nie myliły (śmiech). W tym związku przyszedł na świat Tomek.

Był taki moment, 10 lat temu, że nie dało się wyżyć z aktorstwa. Pracowałem już wówczas w Teatrze Polskim. Doszedłem do wniosku, że nie ma na co czekać i założyłem z przyjacielem, aktorem Pawłem Okońskim, firmę reklamową. Dzięki tej decyzji zrozumieliśmy, że aktorstwo to jest to, co chcemy robić, ale żyć trzeba z czegoś wymiernego.

Przez wiele lat żyłem z firmy, dorabiając z aktorstwa i wtedy zrodził się pomysł, aby stworzyć Teatr Poniedziałkowy. Wynajmowaliśmy scenę i początkowo graliśmy tylko, jak nazwa wskazuje, w poniedziałki. Potem śmialiśmy się, że Teatr Poniedziałkowy to ten, który gra ..śmieszne sztuki" od poniedziałku do poniedziałku, czyli cały tydzień. Rok temu przemianowaliśmy go na "Wrocławski Teatr Komedia" i gramy przy kompletach.

Między drugim a obecnym małżeństwem była roczna przerwa. A może dłuższa, cholera - nie pamiętam (śmiech). W trzecim związku postanowiłem już nie ryzykować z tym samym imieniem (śmiech).

Annę poznałem dawno temu. w hotelu "Kasprowy" w Zakopanem. ś.p. Mariusz Łukasiewicz, twórca i właściciel Lukas Banku, chłopak z dużą fantazją, wymyślił sobie, żebyśmy przyjechali jako Teatr Poniedziałkowy z programem artystycznym. Wynajął cały hotel na zjazd pracowników swojego banku, z całej Polski. Pojechaliśmy tam z farsą "Kochane pieniążki", którą reżyserował sam wielki Wojciech Pokora. Tam po raz pierwszy ujrzałem w przelocie .Anię. ale tylko pobieżnie zwróciliśmy na siebie uwagę.

Drugi raz spotkaliśmy się w Krakowie, potem w Warszawie, gdzie Anna zarządzała oddziałem Lukas Banku. Wkrótce zjechała do Wrocławia, by odebrać nominację na wiceprezesa tego banku. Wreszcie byliśmy blisko siebie i wtedy odnowiliśmy nasze kontakty na dobre.

To dzięki Annie mamy dziś nasz dom. Sama wychowywała się w Krakowie (tam nadal mieszka jej matka). Anna niemal zmusiła mnie do kupna domu. Ja chciałem mieć tylko wygodne mieszkanie. Jeździliśmy naokoło Wrocławia i oglądaliśmy różne miejsca, a ja myślałem: pojeździć nie zaszkodzi, a potem i tak - wygodne mieszkanie w centrum, żeby szybciutko można było wyjść do pracy i wrócić.

Wtedy znaleźliśmy stary, piękny, poniemiecki dom z 1938 r. I klamka zapadła: kupiliśmy ten dom. Osobiście zająłem się nadzorowaniem remontu, a Anna wraz z moja siostrą Basią - upiększaniem wnętrza i aranżacją ogrodu. I kiedy wszystko mniej więcej było na ukończeniu, 12 grudnia 2003 r. zaprosiliśmy przyjaciół na parapetówkę. Wszyscy byli przekonani, że przychodzą oblewać dom, aż tu nagle, o dziesiątej wieczór, urzędnik USC założył łańcuch, uciszył towarzystwo i przystąpił do ceremonii udzielania nam ślubu. Wszyscy myśleli, że to żart. Nie wierzyli, że to się dzieje naprawdę. Mężczyźni w sweterkach, jak to na parapetówce. a tu taka ceremonia... Kobiety zaczęły płakać ze wzruszenia. A nam sprawiło to wielką przyjemność. Nikomu nie zrobiliśmy kłopotu, jak ma się ubrać, czy kupić młodej parze żelazko czy abażur. Wszyscy bawili się odprężeni, bez zobowiązań.

A w podróż poślubną pojechaliśmy do Finlandii. Anna chciała mieć piękną noc poślubną. Wymyśliliśmy, że zobaczymy zorzę w noc polarną. Dzięki temu przeżyliśmy najdłuższą noc poślubną na świecie. Trwała okrągłe dwa tygodnie.

Niestety jestem złym organizatorem. Żona często mnie prosi, byśmy się gdzieś ruszyli. A ja nie mam cierpliwości, by usiąść przy komputerze i znaleźć jakąś ofertę turystyczną. Nawet spacer czy wyjazd na rowerach to zawsze pomysł Anny. Żona czasem się denerwuje:

Muszę zarządzać W pracy, to w domu chciałabym, aby ktoś inny podejmował decyzje. Wtedy tłumaczę: - Ja podejmuję decyzję, gdzie wbić gwoźdź, gdzie coś w tym domu przykręcić. W każdym razie mamy wyraźny podział ról.

Moi synowie bardzo lubią Annę. Jest dla nich autorytetem. Ma do nich cierpliwość, umie ich wysłuchać i doradzić im. Mogą do niej przyjść i się zwierzyć. Chyba znalazła z nimi wspólny język. Nieraz jej zazdroszczę (śmiech), jak nasz młodszy syn się do niej przytula, gdy oglądamy filmy. Bo muszę się pochwalić, że robimy sobie wspólne rodzinne seanse.

Na obecnym etapie mojego życia największą radość sprawia mi spokój domowy i świetna praca, która mnie pochłania i daje żyć. Z przyjemnością wracam do domu. Nie mam ciągot, aby iść na przysłowiową wódkę, gdzieś uciekać z kolegami. Kiedy naprawdę chcę gdzieś wyjść, dzwonię do Anny i idziemy razem. Nie nudzimy się w swoim towarzystwie. Nadal jesteśmy dla siebie atrakcyjni, nie tylko fizycznie, ale i duchowo. I póki to trwa, warto to pielęgnować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji