Artykuły

W poszukiwaniu straconego czasu

Wielka miłość na tle wielkiej historii — taki miał pomysł Paweł Szkotak na inscenizację Eugeniusza Oniegina w Teatrze Wielkim. Rewolucyjnych zmian w dziele nie ma, ale jest rewolucja.

Eugeniusz Oniegin Piotra Czajkowskiego to historia nieszczęśliwej miłości. Po latach nawrócony próżniak spotyka dziewczynę z młodości i to on będzie błagać o miłość. Tatiana — wówczas już (z rozsądku) żona księcia — odrzuci go. Za późno na sentymenty.

Paweł Szkotak zinterpretował dzieło w dość zachowawczy jak na siebie sposób, choć wykonał dwa gesty zmieniające nieco motywacje postaci. Pierwszy, który nie jest szczególnie oryginalny — przypomnijmy np. inscenizację Kaspera Holtena w Royal Opera House — polega na zmianie perspektywy opowiadania (wywiedzionej zresztą z Puszkinowskiego oryginału). Zamiast przedstawianej chronologicznie historii jest retrospekcja — stary Oniegin, jak możemy się domyślać, wypuszczony właśnie z więzienia, wspomina dawne lata, przenosząc się w myślach do sielskich czasów młodości. Szkotak wpadł na pomysł pozwalający zróżnicować momenty, w których Oniegin uczestniczy w akcji jako młody człowiek od tych, w których pojawia się na scenie jako narrator. Sygnałem dla widza jest maska, którą główny bohater nosi — niestety — na patyku (opera jednak ogranicza).

Kluczowe staje się napięcie pomiędzy nagą twarzą a personą, sztucznym indywiduum, rolą. Atrybut głównego bohatera to zarówno maska karnawałowa, jak i pogrzebowa. W tym pierwszym znaczeniu odnosi do utraconego karnawału młodości, ale też staje się znakiem konwenansu, który każe ukrywać prawdziwe uczucia (szczerość i żywiołowość Tatiany skonfrontowana z udawaniem i obojętnością zepsutego lwa salonowego).

Świetna jest scena, w której stary Oniegin nadziewa maskę na wieszak na ubrania — czym był lata temu, jeśli nie zredukowanym do fasady manekinem, „rycerzem nieistniejącym", pod przyłbicą którego ziała pustka?

Jako maska pogrzebowa, atrybut Oniegina odsyła do przemiany — nie tylko postaci, również świata. Podobnie, jak w swoim operowym debiucie, Carmen, Szkotak przesuwa czas akcji, tym razem rozpościerając ją pomiędzy okresem przed- i porewolucyjnym. Tu w sukurs idzie werystyczna scenografia z pietyzmem zaprojektowana przez Brunona Schwengla. Pierwsze sceny Eugeniusza Oniegina to sielska i angielska wieś spokojna, wieś wesoła — drewniany dworek otoczony brzozami, wiklinowe meble, samowar, chłopi świętujący dożynki. Dziewiczy pokoik Tatiany, z biblioteczką i zawieszonymi na ścianach ikonami oraz pluskające się w wodzie dziewczęta. Wszystko jest na swoim miejscu. Aż do balu u Gremina, który jest triumfem proletariatu. Może trochę szkoda, że obraz spustoszenia to tylko malowidło - pod kryształowym żyrandolem pozostało pobojowisko, z rozbitym fortepianem włącznie. Żeby publiczność nie miała wątpliwości, jaką "dobrą zmianę" mają realizatorzy na myśli, tłem milczącego pochodu ludu staje się projekt trybuny dla Lenina Ela Lissitzky'ego (jeden z kilku dowcipnych akcentów przemyconych przez realizatorów). To z tej perspektywy wypuszczony z więzienia Oniegin wspomina dawne lata. Maska konwenansu, groteskowo przedstawiona w scenie balu u Łariny z demonicznym Triquetem, nabiera nagle pozytywnego znaczenia, gdy Gremin symbolicznie puszcza ją z dymem.

Interpretacja tej postaci jest znamienna. W oryginale podstarzały książę, który prawdziwie pokochał młodą dziewczynę, w inscenizacji Szkotaka brutalny i zakłamany czerwonoarmista. Piękna aria Gremina o miłości do Tatiany staje się dwuznaczna, gdy przysłuchująca się jej kobieta zaczyna się policzkować, ujawniając kulisy życia domowego (nie był to szczególnie fortunny pomysł reżysera). Można domniemywać, że Tatiana odmawia Onieginowi, bardziej obawiając się zemsty politycznie umocowanego małżonka, niż kalania świętych więzów małżeńskich.

Orkiestrę sprawnie poprowadził Wojciech Rodek. Z premierowej obsady wyróżnili się pozytywnie Dorota Wójcik jako Tatiana, Stanisław Kuflyuk jako Oniegin oraz Olga Maroszek, która zaczyna się specjalizować w rolach piastunek (w Eugeniuszu Onieginie — Filipiewna, zatroskana niania Tatiany). Wójcik udało się to, co w roli Tatiany najtrudniejsze — zaprezentowanie przemiany bohaterki, która z młodej, niewinnej dziewczyny wyznającej w liście miłość nieznajomemu, staje się doświadczoną życiem kobietą. Mniej przekonująco wypadli Łukasz Gaj (Leński; a szkoda, bo melancholijna aria żegnającego się z życiem przyjaciela Oniegina jest piękna), Grzegorz Szostak (Gremin) i Bernadetta Grabias (Olga, w cieniu Wójcik). Dobrze poradził sobie chór przygotowany przez Dawida Jarząba.

Tym, którzy przyjdą na Oniegina posłuchać pięknej muzycznej opowieści o zawiedzionej miłości, dodany kontekst może przeszkadzać. Mnie nie przeszkadzał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji