Artykuły

Dosłowność zabiła metaforę

Świat pełen zła i agresji, zaludniony przez ludzi okaleczonych psychicznie, zdominował tegoroczny Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej Interpretacje. Czy tak widzą rzeczywistość młodzi reżyserzy, którzy walczą w Katowicach o Laur Konrada? A może jest to wizja Jacka Sieradzkiego, pomysłodawcy festiwalu i jego dyrektora artystycznego wybierającego spektakle? - zastanawia się Danuta Lubina-Cipińska w Rzeczpospolitej.

Jakakolwiek byłaby odpowiedź, jedno jest pewne - festiwalowi coraz mniej służy arbitralny, jednoosobowy dobór przedstawień. Kiedy artystyczny kształt Interpretacjom nadawał Kazimierz Kutz, a spektakle selekcjonowała trójka krytyków, mieliśmy gwarancję różnorodności. Dziś zdecydowanie dominuje jeden nurt - brutalizm, i jedna wizja - człowieczeństwa naznaczonego piętnem odkrywania natury seksualności. Naturalistyczna dosłowność odziera teatr z tego, co w nim najcenniejsze - z metafory.

Na pięć dotychczas prezentowanych w Katowicach spektakli aż cztery wpisywały się w taką właśnie poetykę. Tylko telewizyjna realizacja Piotra Mularuka dramatu Lidii Amejko "Pan Dwadrzewko" odbiegała od niej. I była jak balsam. Pokazała, że o najtrudniejszym z doświadczeń - śmierci i obezwładniającym przed nią strachu - można mówić innym językiem. Do końca konkursu pozostały jeszcze dwa przedstawienia - Pawła Miśkiewicza i Jacka Orłowskiego, być może zmienią one dotychczasową mroczną, czasem perwersyjną i na pewno odartą z nadziei aurę Interpretacji.

Pod względem sprawności reżyserskiej trudno Interpretacjom coś zarzucić. Do Katowic trafiają reżyserzy, których debiut nastąpił nie później niż 15 lat temu, najlepsi z dobrych. Jak Grzegorz Wiśniewski, reżyser "Plasteliny" Sigariewa, wystawionej przez Teatr Polski w Bydgoszczy, który dowiódł, jak ważna jest spójność proponowanej wizji reżyserskiej ze scenografią. U Wiśniewskiego zachwyca też praca z aktorami. Dobre ich prowadzenie to także atut telewizyjnego spektaklu "Skaza" Marzeny Brody. Reżyser Marcin Wrona nie uniknął dosłowności, ale nie stracił proporcji między nią a subtelną formą opowiedzenia o psychicznym piętnie, jakie pozostawia molestowanie i kazirodztwo.

Reżysera powinno wyróżniać autorskie odczytanie tekstu, a więc interpretacja i konsekwencja sceniczna w jej prezentowaniu. W Katowicach różnie z tym bywa. Żonglerem efektów, a może dokładniej - efekciarstwa - jest bez wątpienia Jan Klata, który żeruje na klasyce. Tworzy teatr publicystyczny, przewrotnie interpretując historię i rozprawiając się z narodowymi świętościami. Prowokuje widza z zadziornością i bezczelnością, ale ma jednak tyle uczciwości, że - jak w przypadku "... córki Fizdejki" - zaznacza, iż jego przedstawienie powstało jedynie według Witkacego.

Tej uczciwości brakuje Mai Kleczewskiej. Jej ingerencja w materię "Woyzecka" [na zdjęciu] Georga Büchnera jest tak głęboka, że trudno w spektaklu, jaki przygotowała z zespołem Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu, dopatrzyć się oryginału. Historia fryzjera Franka i jego kochanki w mieście opanowanym przez bandę ogolonych na łyso pałkarzy jest jedynie historią na motywach tej XIX-wiecznej tragedii. Może dlatego podczas przedstawienia wielu widzów opuściło widownię.

Emocji, jak widać, nie brak, w niedzielę okaże się, czy Laur Konrada (Swinarskiego) powędruje do jednego z tegorocznych uczestników konkursu, czy może pozostanie w Katowicach, czekając na kolejną edycję festiwalu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji