Artykuły

Kozioł ofiarny

Spektakl o życiowym nieudaczniku, outsiderze, który walczy o własną godność i o szacunek u innych, z jednej strony miał uniwersalny charakter, z drugiej jednak silna specyfika kulturowa panujących w Chinach relacji międzyludzkich sprawiła, że polski widz zderzył się z innością - o spektaklu "Życie między niebem a ziemią" w wykonaniu Zhejiang Drama Ensemble (Chiny)na Olimpiadzie Teatralnej we Wrocławiu pisze Jarosław Klebaniuk w Teatrze dla Was.

Bity przy różnych okazjach A-Kuei deprecjonował swoich oprawców, twierdząc, że to własny syn, a nawet własny wnuk go pobił. Tego rodzaju zdarzenia w silnie tradycyjnym i hierarchicznym społeczeństwie, jakie stanowiły Chiny w pierwszej połowie XX wieku (a w dużej mierze - wciąż stanowią i dziś) po prostu nie miały prawa zaistnieć. Syn czy wnuk jest czymś mniej niż ojciec czy dziadek, zatem określając tak tych, którzy nim poniewierali, niejako unieważniał dyshonor, jakiego zaznał. W społeczeństwie, w którym szanuje się starszych nie można być, w głębszym kulturowo sensie, pobitym przez zstępnego.

Historia opowiedziana na podstawie noweli Lu Xuna, często uznawanego za najwybitniejszego chińskiego pisarza ubiegłego wieku, ma wieloznaczny, tragikomiczny charakter. Z jednej strony chcielibyśmy być po stronie jej bohatera, bo doświadcza pogardy (nazywają go bydłem, robakiem, suką numer 1 na świecie), a życie jego pełne jest nieszczęść i niesprawiedliwości. Rozumiemy go, gdy mówi: "Nienawidzę ludzi, którzy śmieją się z blizn na mojej głowie". Współczujemy mu, gdy zostaje okradziony z dużej wygranej w karty czy niesłusznie, z naszej perspektywy, oskarżony i zmuszony do zastawienia kołdry i wkupienia się w łaski możnowładcy. Czujemy niesłuszność społecznego ostracyzmu na skutek błahego, wydawałoby się, wydarzenia.

Z drugiej jednak zraża nas do niego bezzasadne, paranoiczne wprost przekonanie o własnej wyższości. Nie bardzo trafia do nas to, że czuje się lepszy od reszty wieśniaków, bo "kilka razy był w mieście" i "widział smażoną rybę". Trudno też być po jego stronie, gdy doświadcza chwilowych triumfów najpierw odzyskując szacunek ludzi za sprawą złodziejskiego łupu, a później podpinając się pod rewolucję i zyskując posłuch strachem przed śmiercią, jaki ta ze sobą niesie.

Miłość i związane z nią starania także nie czynią z A-Kueia postaci budzącej sympatię. Zabawne jest wprawdzie usłyszeć, że "buzia tej mniszki pachnie tak słodko", lecz już znacznie mniej zabawnie było dowiedzieć się, że uszczypnął mniszkę w policzek i tak "zemścił się za pechowy dzień". Trudno podzielać jego mizoginizm, otwarcie ujawniany w wypowiedziach w rodzaju: "Kobieta szkodzi mężczyźnie", "To jej wina, gdyby nie była taka miękka, gładka, albo była zakryta welonem..." czy: "Większość chińskich mężczyzn miało zadatki na świętych i mędrców, ale zniszczyły ich kobiety".

"Mężczyzna bez warkoczyka nie jest godny miana człowieka", stwierdził kategorycznie nasz bohater, po raz kolejny ujawniając nadmierny rygoryzm w ocenie ludzi. Trudno nam było zachować powagę w sytuacji, gdy jego własny warkoczyk służył głównie do tego, aby różni ludzie chwytali go zań i tłukli głową o ścianę. Rozbawienie budziła również relacja ze spotkania z lumpem, który okazał się lepszy od A-Kueia, bo złapał więcej wszy, a nawet ta najgrubsza (łonowa!), którą sobie wyiskał wydała mniej głośne chrupnięcie przy rozgryzieniu. Gdy ostateczna fizyczna konfrontacja z nędzarzem nie przyniosła oczekiwanego rozstrzygnięcia, nasz bohater uciekł się do ostatecznego argumentu: "Dżentelmen walczy językiem, nie pięściami".

Ironia, choć przewijała się przez cały spektakl, nie stanowiła jego esencji. Próba przyłączenia się nieudacznika do rewolucji zakończyła się niepowodzeniem z tego samego powodu, z którego nie zdobył względów służącej "o za dużych stopach": zabrakło mu umiejętności społecznych, inteligencji emocjonalnej, która sprawia, że można w korzystny dla siebie sposób ukształtować relacje z ludźmi. Brak taktu, grubiaństwo, obrażanie się z byle powodu, lecz także obrażanie innych i otwarcie okazywana wrogość nie zjednały A-Kueiowi sympatii.

Jeśli zaś chodzi o rewolucję, to - jak sam przyznał - "nie zgadzał się na rebelię, nienawidził jej", jednak "po dwóch butelkach wina poczuł, że jest rewolucjonistą", a jako taki czuł się "ożywiony, wyjątkowy, szczęśliwy, dobry". Skoro "bunt napawa ludzi strachem", to nic dziwnego, że "jako rewolucjonistę znów go szanowali". Jednak ostatecznie to ludzie o wyższym statusie społecznym na trwale przyłączyli się do rebelii, potrafili na tym skorzystać, wykazali konformizm i spryt, które w takich sytuacjach ratują życie. A nasz bohater został kozłem ofiarnym. Chociaż, jak stwierdził, "stanięcie przed sądem jest odświeżającym doświadczeniem", to - z perspektywy "między niebem a ziemią" - zapytał: "Dlaczego ja jestem martwy, a nie ten () brodacz?"

Spektakl, choć historia w nim opowiedziana była naprawdę fascynująca, został wystawiony w dosyć surowy sposób. Jedyne dekoracje stanowiły cztery rzędy zsiedmiokrotnionych płacht z jednakowym, niejednoznacznym malunkiem. Według mnie była to postać wisząca na szubienicy, jednak mogła to być także osoba z pochyloną nisko głową lub nawet - co Ela zobaczyła, a ja nie - z rękami uniesionymi nad głową. Tak czy inaczej na tle tej skromnej, podnoszonej, aby odzyskać przestrzeń, scenografii grał tylko jeden aktor i to w dodatku w masce zakrywającej górną część twarzy. Środki komunikacji, którymi dysponował były jeszcze bardziej ograniczone z powodu odmienności języka. Toniczna i obca mowa nie sygnalizowała emocji w znany nam sposób. Konieczność czytania tekstu z ekranu uniemożliwiała zaś widzom uważne śledzenie gestów i ruchu ust - a więc jedynych środków, które tworzyły komunikację. Ruchu scenicznego było bowiem mało, a i zamiast rekwizytów jedynie pantomimicznie wyobrażone przedmioty i postaci współtworzyły retrospektywne relacje bohatera.

W ostatniej scenie Su Xiaogang, aktor Teatru Narodowego w Pekinie, zdjął maskę, lecz rozpuszczone wcześniej długie włosy wciąż zasłaniały mu twarz. Położył maskę na podłodze, lecz bez niej, a więc bez "persony" pozostał bez twarzy, pozostał nikim. Poszedł po lalkę w masce, która niczym słynna strzelba wielkiego Antona, przez cały czas czekała z boku sceny i tą właśnie lalkę eksponując wykonał ukłon w stronę widowni. Gdy zobaczyliśmy jego twarz, sympatyczną, uroczo uśmiechniętą, natychmiastowo wywołującą ciepłe uczucia, zrozumieliśmy, że maska była niezbędna, aby nadać postaci wieloznaczność i widza uwolnić od tyranii sympatii. Brawa były silne, gwałtowne, owacyjne. Zasłużone.

Jarosław Klebaniuk - Instytut Psychologii, Uniwersytet Wrocławskiego

"Życie między niebem a ziemią"

Zhejiang Drama Ensemble, Chiny

Reżyseria: Liu Libin (na zdjęciu)

Obsada: Su Xiaogang (Teatr Narodowy w Pekinie)

Premiera: 15 października 2016

Spektakl grany 16 października 2016 roku na Dużej Scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego, w ramach Olimpiady Teatralnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji