Artykuły

Nieco surrealistyczny Barok

Jakiż dowcip, zarazem kolorystyczny i architektoniczny! Jak pięknie i mądrze dobrane barwy, jak intensywnie świeci żółtawa kula andaluzyjskiego słońca, jak harmonijnie ustawiono schodki, wiodące na wyższą kondygnację, i jak w tym wszystkim grają pół-staropolskie, a pół-iberyjskie kostiumy! Trudno zaprzeczyć, że scenografia Lidii i Jerzego Skarżyńskich stanowi jeden z największych urokowi wystawionego w krakowskim Teatrze Starym "Don Alvaresa" Stanisława Herakliusza Lubomirskiego.

Ciekawa to komedia. Wydaje mi się, że jeśli czym grzeszy - to nadmiarem. Już na wstępie zuchwały pomysł! "Król marocki", a więc Maur, śmiertelny wróg chrześcijaństwa i, w pojęciach ówczesnych, Europy - osobiście szpieguje kraj, na który ma najechać, Hiszpanię. Ale na owej ryzykownej wyprawie doznaje gościnnego przyjęcia ze strony przypadkowo spotkanego hiszpańskiego magnata. Święte prawo gościnności z przesadą było stosowane w ówczesnej, barokowej Polsce! Lubomirski przyjmuje je z pewnym, jak sądzę, dość śmiałym, zamysłem. Ów "most przyjaźni" rozpięty ponad wrogością dwóch krajów - to było niemal wyzwanie, rzucone heroicznej literaturze, osnutej na tle walk maurytańsko- hiszpańskich; na przykład Cydowi i Calderonowi!

Tylko że Lubomirski nie umiał się ograniczać. Jego komedia jest igraszką także i na temat (dobrze przecież znanej temu podróżnikowi i dyplomacie) Hiszpanii; a także - własnego kraju. Trudno nie uznać za żart wprowadzenia pod iberyjskie słońce obyczajów z pogranicza polsko-tureckiego czy polsko-tatarskiego. Ażeby nie było wątpliwości, że chodzi tu o igraszkę, marszałek Lubomirski każe w swej komedii, pisanej dla własnego teatru w Ujazdowie, cytować hiszpańskiemu waletowi powiedzenie jakiegoś "pana Wojkowskiego". Jakby sobie kpił z nieuctwa stworzonej przez siebie samego postaci! W to wszystko wplata jeszcze motywy, żywcem wzięte z włoskiej komedii dell'arte. Swój utwór zaprawił pan Lubomirski językiem barwnym, bogatym, jędrnym, czasem rubaszno-ludowym, w pewnych wypadkach wyrafinowanie dwuznacznym (czy nawet jednoznacznym). Jest tu i rozkoszowanie się różnymi smakami języka, zadziwiające u pisarza, który literaturę traktował jako "relaks" (był przecież zawodowym politykiem).

Nasi historycy literatury mieli nieraz w rękach tę komedię (i jej bliźniaczkę, jeszcze frywolniejszą "Komedyję" Lopesa Starego). Lecz dopiero w 1963 roku tekst, krytycznie opracowany, opublikował prof. Lewański. Ale już cztery lata wcześniej wystawił Alvaresa Jan Perz w teatrze poznańskim (za dyrekcji Byrskich).

Nie widziałem inscenizacji poznańskiej. Zygmunt Hübner, wystawiając obecnie Don Alvaresa na scenie krakowskiego Teatru Starego, zastosował ciekawą metodę. Bogactwu pomysłów autorskich, brakowi kondensacji tekstu przeciwstawił pomysłowość reżyserską. Częściowo barokową i zgodną ze stylem utworu - a częściowo taką, której bym dał tytuł "surrealizmu" komediowego, pogoni za dowcipem nieco abstrakcyjnym. Niekiedy wywołuje to piękne efekty i może być wytłumaczone potrzebą przybliżenia starego utworu do wyobraźni współczesnej. Czasem jednak ów nadmiar pomysłów, tricków, "gagów" i sztuczek głuszy nie tylko uroki samego tekstu, ale i własną wymowę użytych tu środków. Tak dzieje się na przykład w momentach, gdy kilku aktorów mówi równocześnie różne teksty; albo gdy dla kawału każe się dwu wykonawcom siadać na kolanach trzeciego, by tym śmieszniej zabrzmiały słowa "wziąwszy na szale obydwu was, przyjaciół moich, radę". Natomiast umiejętne rozgrywanie komediowej akcji, w ramach scenografii zaprojektowanej przez Skarżyńskich, jak również pewne utanecznienie tempa wydają mi się cennymi walorami inscenizatorskiej pracy Hübnera.

Zadania aktorów były trudne. Kazimierz Witkiewicz wyhaftował własny szlak na tej staropolskiej tkaninie: jego "król marocki" jest trochę marionetkowym władcą, śmiesznie uwikłanym w zawadzające mu szaty, zniewieściałym, mówiącym pieszczotliwie. Ten typ interpretacji, niemal "jasełkowej", jest przez aktora poprowadzony konsekwentnie, śmiało i czysto.

Jednostronna wydaje mi się gra Antoniego Pszoniaka jako Alvaresa. Amant zalecający się do dwóch kobiet ("niesforna w miłości kompanija") stał się tu barokowym i groteskowym mówcą, zagubionym we własnej elokwencji, nie gardzącym nieco zużytymi "gagami" odczytywania wyznań miłosnych z przygotowanych karteczek. Trochę natomiast zbyt "przyciszone" wydały mi się role dwóch służących. Igraszki słowne, a także styl dell'arte gubiły się, szczególnie u Zygmunta Hobota (Gurgiel). Stanisław Gronkowski (Biribis) osiągał nieco wyrazistsze efekty. Marian Jastrzębski (Don Albano), zrazu nieco przytłumiony, dał miarę swej "vis comica" i znakomitej techniki w "przedślubnych" scenach aktu trzeciego. Franciszek Pieczka wykazał sporo subtelnego wyczucia i smaku, jako półsarmacki Hiszpan, niemal fredrowski w dowcipie słownym i sytuacyjnym. Romana Próchnicka w roli Faramuszki ma popis gestu i słowa, sprawnego rytmu i zwinności, dowcipu i "baletowości".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji