Artykuły

Najdłuższa wojna Mieszkowskiego

Krzysztof Mieszkowski od dekady wojuje z koalicją PO-PSL na Dolnym Śląsku, bo ta chce go pozbawić fotela dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu. Teraz jednak obwinia za to rząd Pis - pisze Stanisław Janecki w tygodniku wSIECI.

W Polsce znowu wprowadzono stan wojenny - tak mogli pomyśleć widzowie zgromadzeni 9 i 10 września 2016 r. w centrum kultury Kaserne Basel (w szwajcarskiej Bazylei) na spektaklu "Apokalipsa" Michała Borczucha (w jego reżyserii). Po spektaklu będącym częścią festiwalu teatralnego aktorzy pozostali na scenie, a Jacek Poniedziałek odczytał po angielsku dramatyczny apel. Słowa apelu powtarzano jeszcze po niemiecku i w tym języku dopiero budziły one grozę. Widzowie mogli oczekiwać, że na koniec cały zespół poprosi o azyl polityczny w Szwajcarii i zachęci do wysyłania paczek do Polski, szczególnie do internowanych i więzionych w specjalnych obozach artystów. Wrażenie grozy potęgowało to, że widzowie mogli wejść na specjalną stronę na Facebooku - "Teatr Polski - w podziemiu" i tam zobaczyć, jak aktorzy, reżyserzy i generalnie ludzie kultury bohatersko walczą o wolność oraz demokrację w Polsce, a konkretnie o Teatr Polski we Wrocławiu - ostatnią placówkę kultury niszczoną przez zbrodniczy reżim rządzący Polską. Niszczoną w ten sposób, że samorządowe władze województwa dolnośląskiego nie przedłużyły dziesięcioletniego panowania w teatrze Krzysztofowi Mieszkowskiemu, obecnie posłowi Nowoczesnej. Zrobiono to, ogłaszając zdradziecki konkurs, w którym jednym z warunków było wyższe wykształcenie, którego Mieszkowski nie ma.

Widmo faszyzmu nad Polską

Autorem dramatycznego apelu odczytanego przez aktora Jacka Poniedziałka jest Piotr Rudzki, adiunkt w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego i, o zgrozo, wciąż kierownik literacki Teatru Polskiego we Wrocławiu. Oto "nasz kraj został zaatakowany od środka. Boimy się. Tracimy naszą wolność. [...] Nowy rząd wygrał ostatnie wybory, wzniecając strach, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Wymyślił potwora, który nie istnieje. A każdy, kto w to wątpi, jest wrogiem. [...] Rząd z powodzeniem realizuje program Jak zniszczyć demokratyczny porządek. Najpierw zrobił to w sądownictwie, potem w mediach, a teraz przyszła kolej na kulturę. [...] Nasz świat został upolityczniony. Ludzie władzy decydują teraz o tym, co jest sztuką. Znaleźliśmy się w świecie, w którym albo jesteśmy z nimi, albo przeciwko i

nim. Albo jesteśmy tak zwanymi patriotami, albo po prostu zdrajcami. Oto nowa rzeczywistość, w której żyjemy. Prosimy was o solidarność".

W innej wersji listu Rudzkiego do międzynarodowej opinii publicznej pojawiają się słowa: "Musimy coś zrobić, inaczej powtórzy się rok 1933". Współbrzmi to z wywiadem udzielonym pod koniec listopada 2015 r. "Gazecie Wyborczej", w którym kierownik literacki, adiunkt Piotr Rudzki opowiadał: "I ja za Lupą [Krystianem, twórcą teatralnym, reżyserującym m.in. w Teatrze Polskim we Wrocławiu] mówię - to, co się dziś w Polsce dzieje, to jest faszyzm".

Do spektaklu "Apokalipsa" na scenie Kaserne Basel dopisano apokaliptyczny, złowieszczy i straszny epilog. Jacek Poniedziałek i pani tłumacząca na niemiecki dramatyczny apel Piotra Rudzkiego zapomnieli tylko poinformować widzów, że ów straszny reżim niszczący polską kulturę i demokrację to rządzące od dziesięciu lat Dolnym Śląskiem Platforma Obywatelska oraz Polskie Stronnictwo Ludowe, które od listopada 2007 r. do listopada 2015 r. rządziły też całą Polską. Z tym że w poprzedniej i obecnej kadencji dolnośląska PO się podzieliła, w wyniku czego powstał działający obecnie klub Dolnośląskiego Ruchu Samorządowego. Ten niedopowiedziany w Bazylei drobiazg powoduje, że cała apokalipsa staje się "snem wariata śnionym nieprzytomnie" - jak w wierszu "Serwus, Madonna" pisał Konstanty Ildefons Gałczyński. Ten sen jest o tyle paskudny, że chodzi o dobre imię Polski, z którym groteskowi jeźdźcy apokalipsy zupełnie się nie liczą. Szwajcarom i międzynarodowej publiczności festiwalu w Bazylei tym łatwiej można było wmówić, iż to straszny reżim PiS niszczy polską kulturę, a nie, że chodzi tylko o to, że samorządowcy PO-PSL nie chcą dyrektora Krzysztofa Mieszkow-skiego, że wielu Polakom również udało się to wmówić. I w tym wmawianiu ważne role odegrały reżyserka Agnieszka Holland oraz aktorka Maja Komorowska. Tyle tylko, że to "niszczenie" trwa już dziewięć lat i z rządem PiS nie ma nic wspólnego.

Wojna z PO-PSL

Krzysztof Mieszkowski, poseł Nowoczesnej [na zdjęciu], a przez dziesięć lat dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, zaczął wojować z samorządem województwa wcale nie w sierpniu 2016 r., gdy rozstrzygnięto konkurs na dyrektora teatru i został nim aktor Cezary Morawski, lecz już pod koniec listopada 2007 r., ledwie po roku kierowania placówką. Wtedy Polską już rządziła Platforma, ministrem kultury był pochodzący z Wrocławia Bogdan Zdrojewski, a marszałkiem województwa zaś od prawie roku Andrzej Łoś z PO. Pod koniec listopada 2007 r. zaczęły się we Wrocławiu protesty pod hasłem "Powiedzmy stop niszczeniu teatru, razem obronimy wrocławską kulturę!". Protesty zorganizowano przeciw odwołaniu przez samorząd województwa Krzysztofa Mieszkowskiego ze stanowiska dyrektora. Decyzję o odwołaniu podjęto po kontroli Urzędu Marszałkowskiego, gdy okazało się, że Teatr Polski ma 1,4 min zł długów, a dyrektor Mieszkowski nic sobie z tego nie robił. A wręcz twierdził, że musi zaciągać długi dla dobra sztuki. Już dziewięć lat temu próba ukrócenia nieodpowiedzialności finansowej dyrektora Mieszkowskiego została zatem uznana za zamach na wolność słowa i sztuki. Już wtedy wywołało to histerię, jakby tylko Mieszkowski mógł kierować Teatrem Polskim, a jego zwolnienie było zamachem na teatr, na wolność słowa, wolność sztuki, ostatecznie zamachem na demokrację. Wtedy histeria oraz szantaż wystarczyły i Mieszkowskiemu przedłużono kontrakt na kolejne trzy sezony artystyczne.

Konflikt samorządu z nadania PO-PSL z Krzysztofem Mieszkowskim znowu wszedł w fazę wojny pod koniec sierpnia 2014 r. Wtedy Polską nadal rządziła Platforma, a ministrem kultury od niedawna była Małgorzata Omilanowska. 29 sierpnia 2014 r. Mieszkowski został odwołany ze stanowiska przez marszałka województwa Cezarego Przybylskiego, czyli tę samą osobę, która dyrektorowi Teatru Polskiego kilka tygodni temu nie przedłużyła umowy. W 2014 r. Przybylski reprezentował PO, obecnie reprezentuje Dolnośląski Ruch Samorządowy. Mieszkowskiego zwolniono w sierpniu 2014 r. z powodu długów teatru - ok. 600 tys. zł. Dyrektor uzasadniał zadłużenie tym, że "obywatele mają prawo dostępu do kultury". Tymczasem w jego kontrakcie było zapisane, że jeśli zadłużenie wymagalne teatru utrzyma się dłużej niż trzy miesiące, wystarczy to do rozwiązania umowy. 15 września 2014 r. podczas spotkania minister Omilanowskiej, marszałka Przybylskiego i Mieszkowskiego zawarto umowę, że dyrektor Teatru Polskiego

zrezygnuje z funkcji i obejmie stanowisko kierownika artystycznego. Mieszkowski oczywiście rezygnacji nie złożył, a Teatr Polski był nadal zadłużany. I dopiero po dwóch latach marszałek Przybylski postanowił skończyć zabawę w ciuciubabkę. Ale to wywołało jeszcze większą histerię, czyli m.in. manifest Piotra Rudzkiego odczytany w Bazylei przez Jacka Poniedziałka.

Bezcenny stołek

Decyzję o ostatecznym zakończeniu trwającego prawie dziesięć lat "cyrku" z Mieszkowskim marszałek Przybylski, wywodzący się z PO i nadal z nią współpracujący w sejmiku, podjął z tego powodu, że dyrektor Teatru Polskiego został w październiku 2015 r. posłem Nowoczesnej. Jego wystąpienia przeciw PO nie spodobały się przede wszystkim wywodzącemu się z Wrocławia przewodniczącemu Platformy Grzegorzowi Schetynie. Cały czas mamy więc do czynienia z porachunkami PO (wspieranej przez PSL, a czasem także przez SLD) z Krzysztofem Mieszkowskim, od jesieni 2015 r. posłem konkurencyjnej Nowoczesnej. Wiele wskazuje na to, że Mieszkowski wystartował do Sejmu z listy Nowoczesnej, żeby się wzmocnić politycznie i trwać na stanowisku dyrektora, wciągając w obronę swego stołka nie tylko środowiska teatralne i filmowe, lecz również polityków. I tak się właśnie dzieje, także na międzynarodowym forum.

Krzysztof Mieszkowski oraz jego koledzy ze świata filmu i teatru wspierani przez polityków niszczą wizerunek Polski, bredząc w kraju i za jego granicami o powtórzeniu roku 1933, widmie faszyzmu, zagładzie wolności i demokracji. A wszystko dlatego, że Mieszkowski nie uznaje prawa samorządu wojewódzkiego z nadania PO i PSL do zmiany dyrektora, nawet do rozpisania konkursu na powszechnie przyjętych zasadach, czyli m.in. w wymogiem posiadania wyższego wykształcenia. Mieszkowski nie uznaje też żadnych finansowych ograniczeń. W tę trwającą od dekady prywatną wojnę wciągnięto rząd PiS niemający z tym nic wspólnego, wciągnięto środowisko teatralne w Szwajcarii i innych krajach. I wywołano niebywałą histerię, w której pod sztandarami wolności sztuki, wolności słowa i demokracji chodzi wyłącznie o obronę stołka. Jednego stołka, który przez dziesięć lat zajmował Krzysztof Mieszkowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji