Artykuły

Nie ruszają mnie czarne koty

- W aktorstwie jest tak, że granice pomiędzy zawodem a rzeczywistością zupełnie się zacierają. Właściwie nigdy nie wychodzi się z pracy - mówi EDYTA OLSZÓWKA, aktorka Teatru Powszechnego w Warszawie.

Anna Chadaj: - Na początek proszę zachęcić koninian do obejrzenia spektaklu "Zycie: trzy wersje".

Edyta Olszówka: Każdy chciałby życie zacząć jeszcze raz, powiedzieć coś innego. Inaczej się zachować... A to się zdarza właśnie w tym spektaklu. To sztuka o naukowcach, którzy zajmują się badaniem kosmosu, a tak naprawdę ciężko stąpają po ziemi. Jeśli chodzi o uczucia, to trudno jest mu "odlecieć". Myślę, że publiczność, która przyjdzie na spektakl, będzie miała chwilę refleksji nad sobą. miłością, karierą...

Gdyby Pani mogła cofnąć czas, to czy cokolwiek zmieniłaby w swoim życiu?

Do niedawna myślałam, że bardzo chętnie znalazłabym się w innym miejscu. Dziś jednak nie żałuję niczego, co się wydarzyło i co przeżyłam. Nierzadko walczyłam sama sobą. Nie mówię, że wreszcie jestem szczęśliwa. Jestem tylko szczęściarą, której marzenia się spełniają. A szczęśliwa czasami... bywam.

- Czy czuje się Pani spełniona zawodowo?

Też nie. Myślę, że jestem w drodze i mam jeszcze wiele niezrealizowanych marzeń...

- Jakich?

Bardzo tęsknię za filmem fabularnym. Chciałabym wreszcie popracować nad fabułą.

- Przyznaje Pani, że tak kocha teatr, iż mogłaby grać nawet za darmo. Jednocześnie podkreśla Pani, że każda rola okupiona jest ciężką pracą. Przed spektaklem żmudne w czuwanie się w kreowaną postać, po spektaklu... chodzenie po pokoju i przeżywanie.

W aktorstwie jest tak, że granice pomiędzy zawodem a rzeczywistością zupełnie się zacierają. Właściwie nigdy nie wychodzi się z pracy. Nawet gdy gotuję zupę, nagle przychouzi mi do głowy coś a propos postaci, nad którą właśnie pracuję. Obserwuję otoczenie i przez cały czas mam jakieś odwołania. Z tym zawodem nie da się rozstać nawet na chwilę.

- Przez sześć lat mieszkała Pani w Koninie. Tu skończyła liceum i stąd "wyfrunęła" do łódzkiej Filmówki.

Muszę przyznać, że Konin nie był moim jedynym miejscem, w którym się w przeszłości znalazłam. Wcześniej były Lubin, Słupsk, Włocławek, później studia w łodzi, na koniec Warszawa. Od dzieciństwa uczyłam się wyrywać, odcinać. W Koninie długo nie mieszkałam i nie czułam się na tyle w nim dobrze, żeby się z tym miastem strasznie sentymentalnie związać.

- Co najmilej wspomina Pani z Konina?

- Treningi szermierki. Dwa razy dziennie o 7.15 i 18.00. Kilkuletnia wspaniała przygoda nauczyła mnie przegrywać oraz... pokory.

- Po raz pierwszy stanie Pani przed konińską publicznością jako aktorka. Co Pani czuje: stres, niepewność, a może jednak radość?

- Nie odpowiadam za siebie, nie wiem, jak to przeżyję. Na razie z niecierpliwością czekam na to spotkanie i mam nadzieję, że publiczność nie będzie zawiedziona wieczorem spędzonym z nami.

- Ma Pani na swoim koncie mnóstwo ról filmowych i teatralnych. Która z nich była największym wyzwaniem?

- Myślę, że dwie. We włoskim filmie "Elvis&Merilyn" oraz w "Strefie ciszy" Krzysztofa Langa. Obie wymagały ogromnego wysiłku, podporządkowania ciała, myśli i ducha. Zawsze, gdy przekracza się granice nietykalności, kiedy ma się siniaki, połamane paznokcie, "poszarpaną" skórę, to zastanawiam się czy to jest tylko zawód, czy może radosna twórczość? Ale myślę, że i takie filmy powinny się zdarzać. Cieszę się, że przytrafiły się również mnie.

- Dziś można Panią oglądać w najnowszej sztuce Marka Modzelewskiego pt. "Dotyk". Spektakl wystawiany jest w Teatrze Powszechnym w Warszawie.

- Mam przyjemność grać w nim z Szymonem Bobrowskim, który również jest spełnionym marzeniem Konina. W swoim i jego imieniu zapraszam wszystkich na przedstawienie. Do moich małych życzeń należy przyjazd ze sztuką do... Konina. Mam nadzieję, że się to uda.

- Jednym z przystanków w drodze ciągłych Pani podróży były też Stany Zjednoczone. Czy myślała Pani, aby wyjechać z Polski na stałe i robić karierę za granicą?

- Mam od Boga dane poczucie tego, co jestem w stanie w życiu zrobić, a czego na pewno nie. Do Stanów wyjechałam z miłości... Miała na imię Michał. Gdybym się nie dostała do szkoły teatralnej, to na pewno nie startowałabym po raz drugi, trzeci, tylko jako 18-letnia dziewczyna zostałabym w USA. Nie wiem, co bym robiła. Dziś się już nad tym nie zastanawiam.

- Podobno głęboko wierzy Pani w przeznaczenie.

- Uważam, że każdy z nas ma coś zapisane. Doceniam wszelkie nauki ezoteryczne, astrologię, numerologię, bardzo bliska jest mi filozofia Majów. To niesamowite pokłady wiedzy. Biblia też jest niezgłębioną skarbnicą i kiedy się do niej zagląda, to znajduje się odpowiedzi na ważne pytania. Natomiast absolutnie nie jestem przesądna. Nie ruszają mnie żadne pawie pióra czy czarne koty. Do wróżki też nie chodzę. Oddzielajmy astrologię, numerologię od wróżenia, bo nie mają ze sobą nic wspólnego.

- Może w takim razie gdzieś w gwiazdach zapisana jest rola w filmie fabularnym?

- To też zostawiam losowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji