Kukiełki mówią
Państwowy Teatr Lalki i Autora "Groteska" wystąpił ostatnio z widowiskiem dla dzieci (starszym może się także podobać) pióra Wł. Jaremy, według utworu Piotra Jerszowa pt. "Konik Garbusek". Treść przypomina wiele podobnych baśni w różnych językach o tym, jak to prostaczek zostaje wyniesiony cudownie na tron królewski (w tym wypadku carski) i poślubia księżniczkę (tutaj córkę Księżyca).
Kryje się w tym odwieczna tęsknota wszystkich wydziedziczonych, pokrzywdzonych do wielkiego wyrównania, do uniwersalnej sprawiedliwości, która ukarze zło i przyniesie zwycięstwo dobru. W baśni znajduje ona przedziwne zadośćuczynienie.
Wartość wychowawcza tego rodzaju utworów jest tym większa, im więcej własnej zasługi, im więcej osobistych walorów intelektualnych i moralnych prostaczka przyczynia się do jego wyniesienia, choćby w takim zakresie, w jakim chłop z gadek, sprytny i swoiście mądry, wygrywa zawsze batalię z mało inteligentnym diabłem.
W "Koniku Garbusku" młody Iwan zawdzięcza swoją nadzwyczajną karierę wyłącznie ingerencji sił nadprzyrodzonych, w nagrodę za swe dobre serce - a to jeszcze mało. W każdym razie baśń syci wyobraźnię dziecka strawą, odpowiadającą potrzebom jego aparatury odbiorczej. Sprawa jest ważna, o czym świadczy stanowisko naszych czynników oficjalnych (myślę o niedawnej konferencji pisarzy dla dzieci odbytej w Warszawie), podkreślających konieczność stosownego oddziaływania sztuki na rozwój wyobraźni, bez której trudna jest praca nawet ścisłego naukowca i technika.
Teatr lalek doskonale się do tego nadaje. Krakowska "Groteska" nie posiada wprawdzie takich możliwości technicznych, jakie miał sławny przed wojną włoski Teatro dei Piccoli (oglądany i w Polsce), ale rozporządza przecież dostatecznym smakiem i dużą pomysłowością reżyserów, dekoratorów, kostiumerów i rzeźbiarzy kukiełek. W porównaniu do wyglądu lalek wspomnianego włoskiego typu, kukiełki "Groteski" są mniej realistyczne, wychodzi to jednak na dobre widowisku, bo podkreśla wyraźniej jego charakter baśniowy. Może same koniki, zwłaszcza karosze złotogrzywki, są w stosunku do reszty zanadto realistyczne, ale gubi się to ostatecznie w całości. Z "aparycją" lalek harmonizują doskonale dekoracje.
Mam tylko dwa zastrzeżenia co do reżyserii sztuki. Inscenizator, reżyser i autor, w jednej osobie (W. Jarema), zetknął ze światem lalek żywego aktora w potrójnej roli prologu, intermedium i epilogu, ażeby dopełnić i wyjaśnić tekst. W jednym miejscu aktor ten (A. Morstin) prowadzi nawet dialog z lalką konikiem. Czy to było konieczne? Sztuka sceniczna powinna tłumaczyć się sama sobą, swoją własną akcją, zwłaszcza gdy to zależy tylko od autora, będącego jednocześnie reżyserem. Wprawdzie ów bajarz-dzwonnik i towarzyszące mu wieśniaczki grają poza właściwą sceną, przed samą rampą, tak że świat baśni jest wizualnie odgrodzony od ludzkiego, rzeczywistego, ale postacie te są mimo wszystko elementem heterogenicznym, obcym i niepotrzebnie mieszają epikę z formą dramatyczną. Zwłaszcza epilog jest absolutnie zbędny, bo rozwiązanie akcji sztuki tłumaczy się dobrze i bez tego, tak że widzowie nawet nie bardzo słuchają zamykających widowisko wierszy, do tego słabo słyszanych na tle rozgwaru końcowej sceny zbiorowej.
Drugie zastrzeżenie dotyczy sprawy, którą już poruszyłem w jednej z ostatnich recenzji. Chodzi o wielopłaszczyznowość scenicznego wygłosu, zarówno w scenach zbiorowych jak i u poszczególnych postaci, posprzęganych w artystyczną całość akustycznego "obrazu". Podkreślam raz jeszcze, że ten, jak go nazwałem, akustyczny obraz powinien mieć swoją perspektywę, swoją że tak powiem, bryłowatość, trójwymiarową przestrzeń, nie może być bez "powietrza", czymś jednopłaszczyznowym, jak dzisiejszy obraz filmowy. Otóż akustyczny odbiór "Konika" był właśnie taki płaski, jednopłaszczyznowy przez ustawienie wszystkich prawie głosów (z wyjątkiem Księżyca w wykonaniu J. Wernera) na jednym stopniu dynamicznym zdecydowanego forte. (Dodam w nawiasie, że wysilając zbytnio głos aktor mówi mniej wyraźnie, co utrudnia miejscami rozumienie tekstu).
Poza tym widowiska typu "Konika" powinny opierać się jeszcze więcej na elemencie czysto muzycznym. Nie chodzi mi naturalnie o coś w rodzaju miniaturowej opery z ariami. Wystarczyłyby choćby tylko w scenach zespołowych uproszczone recitatiwa w skali trzytonowej, łatwe do doraźnego skomponowania i odśpiewania. Muzyczne ujęcie treści literackiej ułatwia jednocześnie wydobycie omawianej perspektywy akustycznej oraz potęguje znakomicie baśniowość samego tekstu.
Zresztą, widowisko w "Grotesce" jest starannie opracowane, interesuje młodszych i starszych. Niewidzialni aktorzy recytują dobrze, zwłaszcza A. Ryl-Krystianowski w roli cara; Księżyc kładzie łagodniejszą plamę głosu na zbytnio rozkrzyczane towarzystwo, a paszcza wieloryba (Fr. Puget) wypuszcza z wdziękiem tuzin połkniętych okręcików. Muzyka H. Meyerholda sympatyczna; dekoracje K. Mikulskiego i J. Skarżyńskiego pomysłowe w swej prostocie, bardzo dobrze ilustrują tekst.